Podczas upalnych wakacji kampania wyborcza zdaje się chwilami przygasać. Wykorzystany przez obie strony temat imigrantów trochę się wyczerpał. Liderzy zdają się powtarzać wciąż to samo, epatując raczej wytrzymałością na wysokie temperatury niż nowymi bon motami. Zapanowałaby monotonia, gdyby nie... kolejne historie "z życia", które stają się tematami oskarżeń i uogólniających diagnoz silnie podbudowanych ideologią. Kupują to media, kupują i politycy. Szykany wobec domniemanej samobójczyni? Najnowszą i najbardziej emocjonującą taką historią stała się opowieść o pani Joannie, kobiecie z Krakowa. Rzecz rozegrała się w kwietniu. Wypłynęła teraz, bo sąd nakazał policji zwrócić kobiecie telefon komórkowy. Pierwotnie, w ujęciu mediów liberalnych i lewicowych była to opowieść o kimś, kto znalazł się w szpitalu, ale dla policji był sprawcą aborcji, więc stał się przedmiotem szykan. To wystarczyło, aby Donald Tusk spytał na Twitterze mężczyzn, czy jeśli chcą głosować na PiS lub Konfederację, zamierzają to powiedzieć swoim żonom i dziewczynom. Potencjalnych wyborców tych partii nazwał tchórzami. Relacje na temat tej sprawy się jednak zmieniały. Na początku zdawało się, że policja była zainteresowana dochodzeniem w sprawie środków wczesnoporonnych. Stało się to powodem fali kampanii przeciw policjantom. Komendant główny policji Jarosław Szymczyk ujawnił nagrania rozmów telefonicznych. Wynika z nich, że policję zawiadomiła lekarka pani Joanny, psychiatra. Zrobiła to dlatego, że kobieta zapowiadała popełnienie samobójstwa. Co ciekawe, sama bohaterka zdarzeń zaprzecza teraz, jakoby mówiła komukolwiek o samobójstwie. Po co lekarka miałaby alarmować policję fałszywymi informacjami? Zaraz jednak pojawiła się inna dyskusja. Po pierwsze, czy lekarka, nawet jeśli powinna prosić policję o pomoc, musiała informować, że myśli samobójcze są następstwem dokonanej aborcji? Czy nie była związana tajemnicą lekarską? Po drugie, czy policjanci powinni indagować dopiero co przewiezioną do szpitala kobietę o to, od kogo kupiła środki wczesnoporonne? To było powodem odebrania jej laptopa i telefonu. Można tu odnieść wrażenie nadgorliwości. Ale też są lekarze, którzy przypominają, że te środki wczesnoporonne mogły być powodem jej złego stanu. I lekarka, która była powodem tych zdarzeń, i policja, utrzymują dziś, że starano się dowiedzieć czegoś o nabyciu tych środków dla dobra pacjentki. Skądinąd przypomnę, że choć sama kobieta wywołująca u siebie aborcję nie popełnia przestępstwa, dostarczenie jej środków jest karalne. Nie zmienia to wrażenia obcesowości postępowania funkcjonariuszy, których - to także zostało nagrane - musiał upominać jeden z lekarzy, kiedy podczas pobytu w jednym ze szpitali koncentrowali się na przepytywaniu kobiety dopiero co odwiedzionej od samobójstwa. Styl policji na całym świecie pozostaje taki sam - to nie są ludzie subtelni. Czy to wystarczy, aby odmalowywać - jak czyni to Tusk, "Gazeta Wyborcza" i zastępy ich zwolenników - atmosferę panującą w Polsce jako pełną zastraszenia i grozy? Polska "państwem grozy" Tusk przy okazji właśnie tej historii zapowiedział milionowy marsz w Warszawie na dwa tygodnie przed wyborami. Po raz kolejny aborcja staje się tematem głównym, jak kilka tygodni temu, kiedy w następstwie zbyt późnej reakcji lekarzy zmarła ciężarna kobieta w Nowym Targu. Środowiska krzyczące "Aborcja jest Ok", zyskują kolejny efektowny argument, swoistą przypowieść na rzecz ich racji. Zarazem ta akurat kampania ma dla partii swoją cenę. Nie po raz pierwszy opozycja przedstawia policjantów jako bandę siepaczy. Tak czyniono podczas manifestacji Strajku Kobiet, kiedy to policja z trudem egzekwowała elementarne normy prawa, nota bene podczas pandemii, ale słyszała, że sieje na ulicach terror. Narracja nie jest też zbyt przychylna dla lekarzy. Mają grzeszyć co najmniej uleganiem zastraszeniu, choć głównymi winnymi są oczywiście politycy partii rządzącej. Czy to wszystko nie odbywa się kosztem antagonizowania tych grup przez opozycję? Tomasz Terlikowski, z pewnością nie zwolennik PiS, któremu z dawnych konserwatywnych poglądów zostało jeszcze poparcie dla obrońców życia, przestrzega skądinąd, że hejt wymierzony w lekarkę, która zawiadomiła policję, może w przyszłości zniechęcać innych medyków do interwencji tego typu. Mamy więc już dwie różne wersje tego, kto może być zastraszony i czym. Sprawa jest poważna i powinna być wyjaśniona. Tyle, że wszystko odbywa się w atmosferze gigantycznych i, przynajmniej w części, politycznych emocji. To deformuje odtwarzane po kolei fakty. Wszyscy przedstawiają bardziej własne, cząstkowe wersje niż historię w skali 1:1. Wszyscy łącznie z pacjentką, której być może zaczęło się już zdawać, że nie mówiła nikomu o samobójstwie. Rozbój uliczny, rozbój sądu Nie jest to jedyna tego typu bomba z opóźnionym zapłonem. Oto nagle rozlała się wieść, że w więzieniu siedzi studentka z Poznania Marika, skazana ponad rok temu na trzy lata więzienia za "rozbój". Miał on polegać na wyrywaniu tęczowej torebki po paradzie LGBT innej młodej kobiecie. Najpierw odezwały się masowe głosy oburzenia prawicowych internautów. Potem komentarze prawicowych polityków, którzy ogłosili, że wyrok był zbyt surowy. Wreszcie nastąpiła bardzo szybka interwencja ministra sprawiedliwości, który uznał, że to sąd dopuścił się "rozboju" na młodej kobiecie. Zbigniew Ziobro był w stanie ją zwolnić (w ramach tzw. przerwy w wykonywaniu kary). Marika ma czekać na ułaskawienie prezydenta. Tym razem stroną ofensywną była prawica rozprawiająca o okrutnych "lewackich sądach". Choć druga strona nie pozostawała dłużna, oskarżając prawicę, że broni chuligaństwa. Na dokładkę trzyletni wyrok miał być następstwem zmian w prawie przeforsowanych przez samego Ziobrę, który podniósł dolną granicę kary za rozbój połączony z chuligaństwem z dwóch do trzech lat. Mój pierwszy odruch był odruchem współczucia. Przecież wyrywanie innej dziewczynie tęczowej torebki, emblematu LGBT, nie jest typowym "rozbojem". Nie chodziło tu - chyba - o rabunek, a o ideologiczne starcie. Potem jednak przyszła refleksja. Czy my na pewno znamy okoliczności tego zdarzenia? Gdyby dziewczyny zaczęły się tarmosić podczas jakiejś politycznej przepychanki, spotkania dwóch demonstracji... Takie rzeczy się zdarzają. Chodzi jednak, zdaje się, o zaatakowanie samotnej młodej kobiety na ulicy - za to, że miała przy sobie taką, a nie inną torbę. Atakowała nie sama Marika, ale także kilku mężczyzn. Nota bene nikt nie żąda uwolnienia jej kolegi skazanego za to samo na tyle samo. Prawicowcy opowiadają, że napastnicy byli oburzeni widokiem "symbolu lewactwa". Czy to wystarczy, żeby uzasadnić przemoc? No chyba nie, a takie tony pobrzmiewają. Punktem dla prawicy jest za to ocena tego wyroku na tle tak zwanego tła. Opowieść, że sąd nie miał innego wyjścia budzi co najmniej wątpliwości. Czy istotnie mieliśmy do czynienia z "rozbojem"? Oto jego definicja: "Rozbój - kradzież połączona z użyciem przemocy wobec osoby lub groźbą natychmiastowego jej użycia albo dokonana poprzez doprowadzenie człowieka do stanu nieprzytomności lub bezbronności. Na równi z tym należy traktować sytuację, w której pokrzywdzony pod wpływem takiej groźby natychmiast wydaje przedmiot sprawcy". Czy to na pewno ten przypadek? Diabeł tkwi w arcyważnych szczegółach. Czy sąd naprawdę "musiał"? Czy sędziowie nie mają bardzo szerokiej możliwości stosowania takiej lub innej kwalifikacji? Gdyby było inaczej, czy tak zwana Margot zostałaby (zostałby) skazany tylko na prace społeczne za demolowanie antyaborcyjnej furgonetki i napaść na jego kierowcę. A tak zwana Babcia Kasia, aktywistka Obywateli dla Rzeczpospolitej ukarana jedynie grzywną za uderzenie policjanta? Wrażenie znacznej wyrozumiałości sędziów wobec łamania prawa z motywacji politycznych, o ile jest ono dokonywane przez wrogów obecnej władzy, nasuwa się samo. Dzieje się to nota bene w Polsce, gdzie podobno sędziowie są zastraszeni uzależnieniem ich karier i awansów od "upolitycznionej" Krajowej Rady Sądownictwa. Tak są zastraszeni, że w dziewięciu przypadkach na 10, tam gdzie mamy choć pozory konfliktu ideologicznego, sądzą na przekór prawicy. Czy odpowiedzią powinno być tak szybkie podważenie tego akurat wyroku przez Ziobrę? Ono z kolei owocuje wrażeniem, że na ich stronniczość odpowiada swoją własną. I kółko się zamyka. Zazdrość i polityka Mam wrażenie, że przez następne miesiące kampanii takich historii będzie sporo. Mamy do czynienia z totalnym upolitycznianiem każdego sporu. Politycy wchodzą w to jak w masło. Czasem nawet sami nie wchodzą, a czysto polityczne interpretacje i tak się szerzą. Dotyczy to przypadku zabójstwa z zazdrości w Poznaniu. Jeden młody mężczyzna zastrzelił drugiego, bo ten odbił mu dziewczynę i zaręczył się z nią. Media natychmiast zaczęły podkreślać, że zabójca był zwolennikiem Konfederacji, rzecznikiem wolnego dostępu do broni. I środowiska liberalne znalazły archetyp złowrogiego prawicowca. Spotkałem się nawet z twierdzeniem, że i PiS jest winny. Dlaczego? Z powodu magicznego słowa "atmosfera". To podobno ona zabiła. Tyle że ofiara była związana z tymi samymi środowiskami co napastnik - nazywa je się "wolnościowymi". Dostęp do broni nie jest tu żadnym kluczem, skoro napastnik miał pistolet bez ustawy dającej go każdemu. Wydaje się, że chorobliwa zazdrość jest zjawiskiem pozapolitycznym i może się pojawić w każdym środowisku. To jednak wcale nie uspokaja amatorów różnego rodzaju hejtów. I, powtórzę, hejtu żywiącego się polityką będzie coraz więcej. Oto jak polityka weszła głęboko w nasze życie.