To, co dzieje się z igrzyskami olimpijskimi w Paryżu, przypomina nam o sile wojny kulturowej na świecie. Zaczęło się od widowiska otwierającego imprezę. Stało się ono przedmiotem tak ożywionej kłótni w mediach społecznościowych (a w mniejszym stopniu i w tych tradycyjnych) jak żadna wcześniejsza tego typu ceremonia. Można sobie do woli dyskutować, czy ów sławny już żywy obraz był parafrazą "Ostatniej wieczerzy" Leonarda da Vinci, czy przywoływanego post factum obrazu "Uczta bogów" Jana Harmensza van Bijlerta. W takich przypadkach opieramy się na skojarzeniach, a tymi łatwo żonglować dowolnie. Faktem jest, że pojawił się motyw urażenia chrześcijan, na co w końcu zareagował Międzynarodowy Komitet Olimpijski mało empatycznymi, ale jednak przeprosinami. Pstrokata wyobraźnia Wcześniej widać było wyraźnie wolę zdominowania wyobraźni, nie tylko w tej jednej scenie, przez świat LGBTiQ, z naciskiem na tę ostatnią literę, bo gwiazdami stały się tak zwane drag queens. Mnie się cisnęło do głowy pytanie, co ta estetyka ma wspólnego ze sportem. Czy te dekadenckie postaci, skądinąd zapewne warte wysłuchania, naprawdę promują wartości olimpijskie? I czy te zawody, które powinny wszystkich łączyć, warto było obciążać symboliką, która pokaźne grupy ludzi uraża czy antagonizuje? Nasi i nie nasi postępowcy krzyczeli naturalnie o ciemnogrodzie, o fanatyzmie. Dla mnie wyrazem fanatyzmu było mieszanie całkiem różnych porządków. Nie każde zdarzenie powinno być okazją do ideologicznej krucjaty osiąganej epatowaniem, skądinąd dość tandetnym. Co nie dotyczy piosenek Celine Dion czy Jakuba Józefa Orlińskiego. To jednak stworzyło od początku odpowiedni klimat. Polskim odrębnym wątkiem stała się absurdalna afera z wypowiedzią komentatora sportowego Przemysława Babiarza, skądinąd tradycyjnego katolika. Na piosenkę "Imagine" Johna Lennona, wpisaną w scenariusz otwarcia, zareagował uwagą, że jej słowa to pochwała komunizmu. I znów: jedno pienili się z oburzenia, uznając, że dziennikarz napada na ich świat. Inni z kolei Babiarza bronili, czyniąc symbolem obrony zasad. Ci, co się oburzali, żądając, co też charakterystyczne dla obecnej atmosfery, zwolnienia z pracy niedobitego pogrobowca TVP Kurskiego, nie chcieli pamiętać o tym, że sam Lennon pisał czy mówił o "manifeście komunistycznym". Czy świat bez granic i narodów, bez nieba, religii i własności to komunizm realny czy dla jednych przyjemna, dla innych mało przyjemna utopia - rzecz do dyskusji. Ostatecznie po tym, jak nawet niektóre ikony postępu: Jan Hartmann, Kuba Wojewódzki, posłanka Anna Maria Żukowska zdystansowały się od represji, a premier Tusk uznał ją na platformie X za głupią, komentator został przywrócony. Choć w końcowym komunikacie TVP pouczono go, aby nie mieszał informacji z "subiektywnym komentarzem". To chyba jeszcze zwiększyło wyczulenie konserwatywnej opinii publicznej na wątki ideologiczne. Możliwe, że bez tego kontrowersja wokół realiów a nie symboli igrzysk nie byłaby aż tak gwałtowna. Faceci w ringu z kobietami? Zaczęło się od sporu wokół meksykańskiej zawodniczki Prisci Awiti Alcaraz. Wygrała ona z polską dżudoczką Angeliką Szymańską i w końcu zdobyła srebrny medal. Polski prawicowy internet uznał ją na podstawie wyglądu za mężczyznę. I zaczął pytać, czy jest godziwym, aby facet "udający kobietę" wygrywał fizyczne starcie, korzystając ze swojej naturalnej fizycznej przewagi. Bo mężczyźni są silniejsi. Sama Szymańska wzięła od razu Meksykankę w obronę, podobnie jak komentatorzy typu Łukasza Adamskiego, którzy zaczęli apelować do wydających pochopne werdykty, aby sprawdzali informacje. Meksykanka podobno zawsze była kobietą. Szczególnie mocno zaangażował się w ten temat Tomasz Terlikowski. Dopiero co stanął po stronie dotkniętych chrześcijan, i nawet zawieszonego Babiarza, co było rzadkim wyjątkiem, bo na co dzień publicysta stał się symbolem progresywnego katolicyzmu wojującego z "klerykalizmem" po stronie nieuchronnego postępu. Po czym prędko wrócił na swoją zwykłą stronę. Wzburzyło go, że pośród autorów wpisów tropiących "mężczyznę udającego kobietę" byli także prawicowi politycy, np. były wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński. I że niektórzy (skądinąd nie Jabłoński) nadal się upierali, dowodząc, że wystarczy spojrzeć, aby zobaczyć faceta. "To jest jednak niesamowite. Fakty nie mają znaczenia, nie ma znaczenia jasne oświadczenie Angeliki Szymańskiej (tak, tak przeczytałem, że ona tak musiała), nie mają znaczenia informacje o życiu prywatnym meksykańskiej judoczki, bo ktoś zobaczył jedno zdjęcie i wie. A jeśli już ktoś jest winny, to przecież nie ludzie, którzy najpierw kogoś oskarżyli, zmieszali z błotem, nie sprawdzili, ale udostępnili albo napisali coś skandalicznego, ale lewica i ideologia woke. I wiecie co, to nie jest ani konserwatyzm, ani chrześcijaństwo, to jest zwyczajna skandaliczna głupota i niezdolność do przyznania się do błędu. Nie dorabiajcie do tchórzostwa i braku odpowiedzialności ideologii, nie określajcie jej odwagą czy obroną wartości, bo to zwykły fałsz" - napisał Terlikowski. I on, i Adamski, i inni zniesmaczeni internetową nagonką na Meksykankę (skądinąd akurat wątpliwe, aby polskie głosy miały dla niej znaczenie) w jednym mają rację. Łatwość, z jaką powtarza się w internecie niesprawdzone wieści, polegając na czyimś wrażeniu czy plotce, osiąga zatrważającą postać. W tym konkretnym przypadku ludzie bardziej obeznani w historii przypominali przypadek polskiej sportsmenki Stanisławy Walasiewiczówny, która jeszcze przed wojną osiągała sukcesy. Wyglądała bardziej na mężczyznę i zapewne przeżywała zaburzenia tożsamości płciowej. Zarazem do końca pozostała kobietą. Niemal równolegle z wojną wokół dżudo wybuchła wojna wokół żeńskiego boksu. Dwie bokserki: Imane Khelif z Algierii i Lin Yu-Ting z Tajwanu biorą udział w igrzyskach olimpijskich, chociaż narosło wokół nich dużo kontrowersji. Na mistrzostwach świata w 2023 r. zostały zdyskwalifikowane z powodu zbyt wysokiego poziomu testosteronu w ich organizmach. MKOl jednak nie reaguje na powszechne oburzenie, ponieważ, jak przekazano w oficjalnym komunikacie, zawodniczki spełniają wszystkie warunki wymagane do wystąpienia w turnieju. Przykład pierwszy z brzegu. Włoszka Angela Carini poddała się po 46 sekundach walki bokserskiej z Imane Khelif z Algierii. Po szybkiej przerwie w walce, spowodowanej koniecznością poprawienia osłony głowy przez Carini, Khelif zadała prawy sierpowy. Niemal natychmiast Carini dała znak swojej drużynie i postanowiła nie kontynuować walki, a sędzia przerwał spotkanie, ogłaszając zwycięstwo Khelif. Tu już mamy do czynienia z czymś więcej niż plotkami, skoro głos w tej sprawie zabrała nawet premier Włoch Giorgia Meloni, a pewien włoski bokser, mężczyzna, zaproponował, że on zmierzy się z Khelif. Informacje o wykryciu na mistrzostwach sprzed roku u obu zawodniczek nie tylko nadmiaru testosteronu, ale i męskich chromosomów, jest uporczywie powtarzana. Wraca wątek bezkarnego bicia kobiet przez z natury silniejszych. I pytania, co na to broniące zwykle swojej płci feministki. Dla których zresztą problem transpłciowości jest wyzwaniem nie od dziś, bo komplikuje obraz zmagań dwóch płci. Jak powinny reagować na przypadki, kiedy osobnicy z męskimi genitaliami, ale uważający się za kobiety, domagają się dostępu do żeńskich szatni czy toalet, a czasem są osadzane z kobietami we wspólnych celach więziennych? Walec politpoprawności Te dylematy objęły już także świat sportu. W USA na przykład Joe Biden nakazał dopuszczać transwestytów do zawodów tej płci, z którą się utożsamiają, a republikanie obiecują w tej kampanii, że z tym skończą. W innych krajach jak widać kryteria i decyzje bywają różne. Federacja bokserska, oskarżana dziś o związki z Rosją, wymagała badań jako podstawy do decyzji. MKOl, jak rozumiem, przeciwnie, bo takie przyjął założenie. Czy u jego podstaw nie leży również ideologia prezentowana w widowisku otwierającym igrzyska? Podsuwam te przykłady Terlikowskiemu nie po to, aby całkowicie podważać jego oburzenie tą pierwszą historią. Ale po to, aby pokazać, że rzecz nie zawsze bywa prosta i nie wystarczy nazwać ludzi tropiących facetów udających kobiety w sporcie transfobami i hejterami. Skądinąd publicysta zwrócił uwagę, że w Algierii tak zwana tranzycja, czyli uzgadnianie płci, nie jest dopuszczona. Możliwe więc, że mamy do czynienia z kimś uwięzionym w swojej pierwszej płci z mocy prawa. To na pewno komplikuje dodatkowo obraz, rodzi nowe pytania. Dedykuję tę komplikację z kolei stronie konserwatywnej bawiącej się memami. Ale wątpliwości, rozterki, powinny się pojawiać po obu stronach. Tymczasem każda powtarza tylko własną śpiewkę. I na dokładkę nie ufa stronie drugiej nawet, gdy chodzi o informacje. Kiedy zaczęto dowodzić że meksykańska dżudoczka jest jednak kobietą, prawicowy internet, jego część przynajmniej, odpowiedział, że we współczesnym świecie można spreparować dowolne informacje. To jest bowiem świat politycznej poprawności, w której na przykład nie podaje się informacji o rasowym i narodowym pochodzeniu przestępcy, żeby nie "rozbudzać uprzedzeń". Mimo wszystko stworzyć komuś fikcyjną biografię byłoby wciąż trudno. Ale z większa informacyjną otwartością i dostępnością wszelkich danych nie pojawia się większe zaufanie. Także dlatego, że walec politpoprawności nie jest czymś wymyślonym. PS. Skądinąd zaś ja jako człowiek starej daty wciąż się nie mogę nadziwić fenomenowi boksu dla kobiet. I tak już chyba zostanie. Piotr Zaremba