Jarosław Kaczyński zawsze dyscyplinował swój obóz z Nowogrodzkiej, dyscyplinował go z tylnego siedzenia. Z tej wygodnej dla siebie (i całego swego obozu) pozycji mógł swobodnie, nie rzucając się za bardzo w oczy (jak pokazały pierwsze sondaże, nawet twardy elektorat PiS boi się patrzeć na Kaczyńskiego w roli wicepremiera), wymieniać premierów, ministrów, szefów spółek, a nawet babcie klozetowe w prowincjonalnych muzeach i teatrach, gdyż jego wizja "władzy" jako ręcznego sterowania wszystkim w państwie nie zna żadnych granic. To natomiast, czego w kwestii "dyscyplinowania" Kaczyński nie potrafił zrobić z Nowogrodzkiej, będzie mu trudniej, a nie łatwiej zrobić ze stanowiska rządowego, choćby najważniejszego, bo na stanowisku rządowym, szczególnie najważniejszym, trzeba (a w każdym razie powinno się) robić coś więcej poza samym tylko "rządzeniem", rozumianym przez Kaczyńskiego jako prowadzenie skrajnie arbitralnej, skrajnie kapryśnej polityki personalnej. Przy okazji kolejnej intronizacji Jarosława Kaczyńskiego, upokarzany przez niego raz po raz prezydent Andrzej Duda przypomniał, że podczas wcześniejszego pełnienia przez prezesa PiS funkcji wicepremiera Jarosław Kaczyński odpowiadał za kwestie bezpieczeństwa państwa. Największym sukcesem Kaczyńskiego jako wicepremiera odpowiedzialnego za bezpieczeństwo państwa był cynicznie sprowokowany przez niego konflikt wokół aborcji i masowe manifestacje w apogeum pandemii, połączone z szarpaniem manifestantów przez policję i poważnym obniżeniem rangi policji państwowej i służb. Oczywiście była też "ustawa o obronie RP", która pozwoliła Błaszczakowi na gigantyczne zakupy na monstrualny kredyt, który będzie musiał zostać spłacony na katastrofalnych dla przyszłych pokoleń Polaków warunkach. Jednak nawet ten "sukces" został przez tegoż Błaszczaka wizerunkowo zmarnowany, kiedy okazało się, że zbrojone w taki sposób państwo nie jest w stanie zauważyć (nie wiadomo, czy chodziło tu o problemy z oczami, czy z tą częścią układu nerwowego, która odpowiada za przekazywanie obrazów do mózgu) rosyjskiej rakiety podróżującej przez pół Polski, żeby odetchnąć w zaciszu lasu pomiędzy Bydgoszczą i Chobielinem. Później jeszcze Błaszczak, żeby samemu ukryć się przed jakąkolwiek odpowiedzialnością, sprowokował konflikt pomiędzy MON i generałami. Złośliwcy twierdzą w dodatku, że fakt, iż rosyjska rakieta spadła niezbyt daleko od miejsca, gdzie zamieszkują Radosław Sikorski i Anne Applebaum, jest wystarczającym dowodem na to, że Putin nie uważa jednak Sikorskiego za swojego agenta, co próbują dowieść autorzy "Resetu". Kaczyński wrócił, bo mu się wszystko wywróciło. Dwa najważniejsze pociski pisowskiej kampanii przed jesiennymi wyborami do Sejmu - 800 plus i komisja antytuskowa - okazały się kapiszonami. Osiemset plus zostało podane w taki sposób, że nawet główni adresaci tego prezentu (najtwardszy socjalny elektoratu PiS-u) doszli do wniosku, że powinni "brać, ale nie kwitować" (rada pewnego mądrego rabina, przypisywana także Andrzejowi Zamoyskiemu, kiedy przedstawiciele polskiego społeczeństwa obywatelskiego zastanawiali się, co zrobić ze szczątkowymi reformami zaproponowanymi im przez cara Aleksandra II), co przełożyło się na sondażowy zastój Prawa i Sprawiedliwości. Komisja antytuskowa w swojej wersji hard, czyli czerezwyczajnej komisji będącej połączeniem kapturowej prokuratury z kapturowym sądem, okazała się tak jawnym naruszeniem prawa i demokratycznych zasad, że nie tylko zmobilizowała niepisowskich Polaków, ale zaczęła jeszcze bardziej komplikować pozycję Polski zarówno w Unii jak też w stosunkach z Amerykanami. Trzeba się było z najtwardszej wersji komisji raczkiem wycofać, co pozostawiło jednak całą kampanię wyborczą Zjednoczonej Prawicy na publicznym placu z do połowy opuszczonymi spodniami. To wszystko były jednak błędy Kaczyńskiego, konsekwencje jego błędnych kierunkowych decyzji, a nie wina Poręby czy innych płotek, które zostały przez Kaczyńskiego ukarane i upokorzone. Także obecność w rządzie trójki nieudaczników w randze wicepremierów (Błaszczak, Sasin, Gliński) była konsekwencją decyzji samego Kaczyńskiego. Jednak tu także ukarał nie siebie, a ich. Zrywanie epoletów wicepremierów z ich ramion miało wszystkie uroki znanej sceny z udziałem Wielkiego Księcia Konstantego, co jest kolejnym dowodem, że Jarosław Kaczyński azjatycko-rosyjskie standardy polityczne podziwia i sam chętnie stosuje. Dla opozycji powrót Kaczyńskiego do rządu to ostatnia okazja, żeby coś ze sobą zrobić. Na przykład pójść jednak do wyborów na jednej liście, nie dając Kaczyńskiemu władzy na trzecią kadencję praktycznie bez walki, z wyroku samego tylko D'Hondta. Jeśli opozycja tej okazji nie wykorzysta, to znaczy, że nie jest w stanie wykorzystać niczego. Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!