Zacznijmy od rządzących. Jarosław Kaczyński nie może liczyć na wygodną samodzielną większość. Mimo całego budżetowego krwotoku, jakim kazał Morawieckiemu podlać kampanię PiS-u, nowe kwiatki nie zakwitły, a stare nieco zmarniały. Dzisiejsze sondażowe poparcie Prawa i Sprawiedliwości wciąż nie powróciło do poziomu sprzed pierwszego pojawienia się Kaczyńskiego w rządzie, sprzed podeptania przez niego kompromisu aborcyjnego, sprzed pokazania wszystkim, że jest zarówno Pantokratorem (wszechmocnym stwórcą i obiektem kultu), jak też największym obciążeniem swej własnej formacji. Wszystko co na prawicy nowe i młodsze zjadła Konfederacja. Kaczyńskiemu i Glińskiemu (jako sponsorowi młodych narodowców) ze wszystkich młodych, zdolnych i pięknych pozostał jedynie Bąkiewicz. Jeśli nad urnami nie wydarzą się jakieś cuda, przy wyniku choćby trochę podobnym do obecnych sondaży (jedyny cud nad sondażowymi urnami jak zwykle wydarzył się w państwowym CBOS-ie), Kaczyński nie może liczyć nie tylko na samodzielną większość, ale nawet na wynik, przy którym do większości będzie brakowało mu zaledwie kilku posłów. Ich dokupiłby sobie wedle stosowanego od ponad trzech lat przepisu. Jego realistyczne widełki nadziei rozciągają się dzisiaj pomiędzy taką właśnie szansą na przedłużenie koalicji, z pomocą której rządzi dzisiaj, a koniecznością długiego, bolesnego i politycznie ryzykownego likwidowania Konfederacji jako swego prawdziwego koalicjanta w przyszłym Sejmie i rządzie. Jego równie realistyczne widełki lęku rozciągają się pomiędzy wyboistą koalicją z Konfederacją a choćby minimalną większością KO, Trzeciej Drogi i Lewicy. Także wtedy Kaczyński nie chce i nie musi oddawać władzy. Wystarczy, że z niewielką pomocą Andrzeja Dudy zepchnie polską politykę i polskie państwo w chaos, z którego mają się wykluć przedterminowe wybory albo stan wyjątkowy. Trudno jednak będzie nazwać taki wynik zwycięstwem i trudno będzie utrzymać legitymizację tak bardzo osłabionej władzy. Nadludzki wysiłek solisty Także jednak Donald Tusk nie zrealizował w tej kampanii swych nadziei i planów. Dzięki iście nadludzkiemu wysiłkowi solisty zdołał co prawda uratować Platformę Obywatelską i doprowadzić KO do wyborów z sondażowym wynikiem minimalnie lepszym od wyniku wyborczego z 2019 roku. Jednak pomimo owego nadludzkiego wysiłku solisty (a może właśnie dlatego, że sam postanowił odgrywać w tej kampanii wszystkie role i wykonywać wszystkie zadania) nie zdołał doścignąć i prześcignąć sondażowo PiS-u, co wcześniej zdefiniował jako kryterium kampanijnego sukcesu. Jeśli opozycja wygra lub choćby nie przegra, to wygra lub nie przegra jako całość, a nie wyłącznie jako ekipa Donalda Tuska. Solowa strategia Tuska pozostanie jednak z nami także po wyborach. Czy pomoże to budować koalicję, czy nieco to zadanie utrudni... obyśmy mieli okazję się o tym przekonać. Mógłbym oczywiście w tym miejscu rytualnie powtórzyć, że większe szanse na wygraną miałaby opozycja jako partnerska koalicja czterech (KO, Polska 2050, PSL, Lewica) wyrazistych programowo, a jednak współpracujących ze sobą podmiotów, powołana przed dwoma laty i pracująca politycznie już od dwóch lat. Jednak powtarzanie tej mantry dzisiaj byłoby rytuałem jałowym i martwym. Zbliżający się do absolutnego zera poziom kapitału społecznego i zaufania społecznego w Polsce sprawia, że wiara w to, iż Tusk, Hołownia, Kosiniak-Kamysz, Czarzasty potrafiliby taki model partnerskiej współpracy zbudować, a później w nim wytrwać, jawi się jako sen naiwniaka. Także mnie samemu jako naiwniakowi. Dodajmy dla większej symetrii, że kapitału czy podstawowego zaufania społecznego nie było także po stronie Zjednoczonej Prawicy, gdzie dyscyplinę na Ziobrze Kaczyński wymuszał metodami przypominającymi praktyki z londyńskich klubów SM. To swoją drogą zabawne, że prezes PiS potrafi w swoim politycznym otoczeniu każdą poczciwą polską wadę wyszlifować do poziomu pełnowymiarowej perwersji. Wymuszone porozumienie z PSL Szymon Hołownia jest kolejnym politykiem (o ile dojrzał już do zaakceptowania tego tytułu), który w tej kampanii nie dostał tego, co chciał. Nawet jeśli swoim rewelacyjnym wystąpieniem w woroniczowskim cyrku być może uratował polityczne życie własne, Trzeciej Drogi i Kosiniaka-Kamysza. Legitymizacyjny pomysł Hołowni, że jako jedyny w polskiej polityce będzie uosabiał radykalną odnowę i świeżość przybrał bardziej realny kształt, kiedy najpierw przez ponad dwa lata reprezentowało go w Sejmie koło parlamentarne złożone z polityków, którzy odeszli z innych ugrupowań, a niektórzy z nich w żadnym ugrupowaniu nie potrafili zagrzać miejsca. Później wyniki sondaży wymusiły na nim porozumienie z PSL-em. Hołownia jest dzisiaj częścią polskiej polityki, niosąc na sobie wszystkie jej tradycyjne blaski i cienie. Władysław Kosiniak-Kamysz był i pozostał liderem kontestowanym z zewnątrz i z wnętrza własnej formacji. Jednak on wie przynajmniej (w przeciwieństwie do przebywającego wciąż jedną nogą w kosmosie Szymona), że PSL uratuje się wraz z całą opozycją, albo wraz z całą opozycją zginie. Już witali się z gąską... Włodzimierz Czarzasty i jego aparat to w obrębie całej "nowej lewicy" partner najbardziej przewidywalny. Żeby sensownie uczestniczyć w powyborczych grach, musi jednak walczyć o sterowność własnego obozu, w którym poza nim i jego równie jak on pragmatycznym (tego pojęcia używam dziś jako komplementu) aparatem jest już tylko fanatyzm "razemków" i szczypta groteski. Wreszcie nie może być z tej kampanii zadowolona Konfederacja. A raczej mogłaby być zadowolona, gdyby nie ambicje, jakie przed paroma miesiącami rozbudziły w Konfederatach sondaże i media. Zmierzając w stronę 15 czy nawet 18 procent (jak to zapowiadały media żyjące z handlu apokalipsą), już witali się z gąską realnego udziału we władzy nad Polską. Przy ośmiu czy dziewięciu procentach niektórzy z nich mogą liczyć co najwyżej na półgęski posad w spółkach skarbu państwa, które zaproponuje im Kaczyński w zamian za zdradę własnych liderów. Telewizja Urbana to był Wersal w porównaniu z obecną TVP Co jeszcze warto o tej kampanii powiedzieć? Może to, iż debata w państwowej telewizji pokazała, czym będzie to państwo w czasie ewentualnej trzeciej kadencji rządów Kaczyńskiego. Debaty z opozycją w późnej telewizji Jerzego Urbana przypominały Wersal w porównaniu z tępym propagandowym przekazem powtarzanym przez Rachonia i jego mniej wyrazistą koleżankę. No ale komuniści tracili wtedy władzę, podczas gdy Kaczyński postanowił władzę za wszelką cenę utrzymać. W III RP stronniczy dziennikarze występowali nie tylko pod sztandarem PiS-u, jednak debaty wyborcze wymuszały przynajmniej hipokryzję, która - jak to powiedział pewien błyskotliwy Francuz, krótko po tym, jak przodkowie Bartosza Kownackiego nauczyli go jeść widelcem - jest hołdem złożonym przez występek cnocie. Michał Rachoń nie musiał w tegorocznej debacie składać cnocie żadnego hołdu, nie za to Kaczyński i Matyszkowicz go cenią. Jeśli po trzeciej kadencji Jarosława Kaczyńskiego tak mają wyglądać wszystkie polskie media i wszystkie debaty, to jest w tych wyborach o co walczyć, szczególnie jeśli jest się dziennikarzem, choćby najbardziej stronniczym. Czytaj także: Wybory parlamentarne 2023. Kiedy? Najważniejsze informacje. Wszystko, co musisz wiedzieć Wybory 2023. Tak wypełnisz kartę wyborczą, by głos był ważny Pułapka w referendum. Dlaczego nie wystarczy oddać pustej karty? Kiedy poznamy oficjalne wyniki wyborów? Tak wygląda proces ich liczenia Sprawdź okręgi wyborcze do Sejmu. Które województwo daje najwięcej mandatów? Metoda D'Hondta. Jak przeliczane są głosy w wyborach? Wybory 2023. Wyniki exit poll - co to jest i co oznacza? ----- TWÓJ GŁOS MA ZNACZENIE. Dołącz do naszego wydarzenia na Facebooku i śledź aktualne informacje w trakcie kampanii wyborczej!