W czasach kiedy filozofów, pisarzy, filmowców... "kanceluje się" (czyli wygumkowuje z historii filozofii, literatury czy filmu, podobnie jak towarzysz Stalin wygumkowywał z oficjalnych fotografii "starych towarzyszy", którzy popadli w niełaskę), niektórzy czytelnicy, czytelniczki i osoby niebinarne oburzą się zapewne z powodu samego przywołania przeze mnie cytatu z "kancelowanego" wielokrotnie Sienkiewicza i jego "kancelowanej" wielokrotnie książki. A jednak wszystko w tym cytacie jest przerażająco prawdziwe. No może poza Kalim, którego pochodzenie miałoby sugerować, że plemienna, rodzinna, egoistyczna pseudomoralność występuje tylko w Afryce, podczas gdy Europa, Ameryka Północna czy Polska nie są przez nią zagrożone. Nawet tu szukałbym jednak dla Sienkiewicza alibi. W swoich wcześniejszych felietonach, tych z okresu pozytywizmu warszawskiego, a także w zawadzających o ten sam okres "Listach z podróży do Ameryki", młody Sienkiewicz wielokrotnie przedstawiał Polaków jako mocno dotkniętych syndromem, który później nazwie "moralnością Kalego". W dojrzałym okresie swego życia doszedł jednak do wniosku, że Polakom nie da się pomóc w sposób jakkolwiek istotny, można co najwyżej pokrzepiać im serca. Nie chcąc zatem nad Polakami nadmiernie się znęcać, moralność Kalego, zamiast w nich, ulokował w Kalim. Moralność Kalego pojawiła się bez żadnego skrępowania przy okazji sporu o kolejną nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym, która miałaby pozwolić na wypłacenie Polsce choćby pierwszej transzy unijnych pieniędzy z Funduszu Odbudowy. Prezydent Andrzej Duda, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska - wszyscy oni jednym głosem ubolewają nad tym, że ta nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym "łamie polską konstytucję" (faktycznie to robi), "zagraża niezawisłości sędziowskiej" (faktycznie bada niezawisłość sędziowską w sposób arbitralny i przypadkowy, a z punktu widzenia polskiego prawa wręcz nielegalny), a nawet "zagraża zapisanemu w polskiej konstytucji trójpodziałowi władzy". Problem w tym, że wszyscy owi Katonowie ostatniej godziny ani nie szanowali konstytucji, ani nie uznawali trójpodziału władzy czy niezawisłości sędziowskiej, kiedy niszczyli Trybunał Konstytucyjny, kiedy niszczyli Krajową Radę Sądownictwa, kiedy pozbawiali prawa wykonywania zawodu sędziów wydających inne wyroki, niż chciała tego władza, kiedy sami korzystali z łamania przez władzę konstytucji i prawa do robienia błyskawicznych karier w środowisku sędziowskim. Wtedy jednak oni kradli krowy - i to było dobrze, a teraz krowy ktoś chce ukraść im - i to jest źle. Co ciekawe, Jarosławowi Kaczyńskiemu w tej akurat kwestii nie można zarzucać moralności Kalego. Był obojętny na konstytucję i prawo, kiedy niszczył niezależnych sędziów i jest na nie obojętny, kiedy zgadza się niezależnych sędziów na chwilę do zawodu przywracać. Tylko do wyborów parlamentarnych, które ma nadzieje dzięki pieniądzom unijnym i czasowej odwilży w stosunkach z UE wygrać, aby później znów przykręcić śrubę i rozprawić się z sędziami do końca. Jego towarzysze i podwładni w ramach PiS i Zjednoczonej Prawicy nie mają jednak intelektualnej lekkości jego nihilizmu. Czy tylko PiS kieruje się moralnością Kalego? Czy tylko prawica? Oczywiście nie. BBC oburzała się ostatnio na to, że zwolennicy Bolsonaro, którzy wtargnęli do publicznych instytucji w Brazylii, niszczyli dzieła sztuki. Na dowód pokazano parę portretów z połowy XIX wieku pociętych przez politycznie zmobilizowanych prawicowych aktywistów. W tym samym medium regularnie prezentowane są jednak zachwyty nad niszczeniem "artystycznych dzieł antropocenu" w imię ratowania planety. Krytycy z BBC zachwycają się także twórcami filmu "Glass Onion", którzy w hołdzie dla aktywistów wzywających do niszczenia dzieł antropocenu zakończyli swój beznadziejny film (marnujący grę paru naprawdę niezłych aktorów) sceną zniszczenia Mony Lisy Leonarda da Vinci (czyli być może najwybitniejszego dzieła antropocenu), żeby móc ukarać złego miliardera. Zatem obrazy można, a nawet należy, niszczyć, byle w sprawie, którą Kali uzna za słuszną. W prowadzonych przez kulturową lewicę sporach o "kancelizm" i "kulturę woke" (czyli antykulturę ideologicznego wzmożenia, które ma się wyrażać w aktywizmie niszczącym wszystkich i wszystko, co mu stanie na drodze) moralność Kalego jest wręcz wszechobecna. Orliński czy Dehnel potrafią w jednym tekście napisać, że po pierwsze "kancelingu" nie ma, podobnie jak "kutlura woke" został wymyślony przez prawicę, a po drugie należy "kancelować" reakcjonistów i wrogów postępu. Przed "woke culture" wielokrotnie ostrzegał Obama, przed "kancelingiem" ostrzegały Atwood i Rowling (ta ostatnia padła jego ofiarą). Żadne z nich nie jest "prawicowcem", "reakcjonistą" czy "wrogiem postępu". Powiedziałbym nawet, że Obama, Atwood czy Rowling dla realnego "umiarkowanego postępu w granicach prawa" (cyt. za Jaroslav Hašek, tyle że on złośliwie, ja afirmatywnie) zrobili więcej, niż Orliński i Dehnel. Przeciwieństwem moralności Kalego jest zasada miłości bliźniego ("będziesz miłował bliźniego jak siebie samego"), a także jej zsekularyzowana wersja, czyli imperatyw kategoryczny Kanta ("postępuj tylko wedle takiej zasady, co do której możesz zarazem chcieć, żeby stała się prawem powszechnym"). Moralności Kalego chętniej używają radykałowie, aniżeli centryści. Chętniej sięgają po nią "przebudzeni" ze skrajnej lewicy i skrajnej prawicy, niż konserwatyści. Ci ostatni częściej natomiast - choćby po to, by przeżyć - sięgają po hipokryzję, która jest (jak to powiedział inny klasyk, François de La Rochefoucauld) "hołdem składanym przez występek cnocie". Jarosław Kaczyński, jeżdżąc po polskiej prowincji opowiada - skądinąd prawdziwe - anegdoty na temat lewackiego "kancelingu" pochodzące z amerykańskich i brytyjskich uniwersytetów czy mediów. Problem w tym, że opowiada je na polskich wsiach, gdzie "kanceling" uprawiają nie radykalni absolwenci kulturoznawstwa z Londynu czy nawet Warszawy, ale miejscowi księża spod wezwania Rydzyka i Jędraszewskiego, lokalni działacze jego własnej partii czy urzędnicy ministra Czarnka dyscyplinujący nauczycieli. Kaczyński słusznie potępia lewacki "kanceling" i "woke culture", ale robi to wyłącznie po to, by otrzymać przyzwolenie na "kulturę woke" i "kancelizm" prowadzone w Polsce przez rządzącą prawicę - za pomocą pieniędzy, polityki personalnej, zwyczajnego łamania konstytucji i prawa. Tutaj zatem także on jest wyznawcą moralności Kalego. Z tą jedynie różnicą, że jego krowami, które on może kraść, ale których nie wolno kraść jemu, nie jest ideologia (nawet prawicowa), nie jest religia (nawet katolicka). Jego krowy to jak największa, poddana możliwie najmniejszym ograniczeniom osobista władza. Władza bezprzymiotnikowa i właściwie bez celu.