Wiadomo, że to globalne zjawisko. Nie potrzeba zachęt rosyjskich ani białoruskich satrapów, aby ludzie wyruszyli szukać lepszego życia w Unii Europejskiej. Skoro ich kraje nie mają szans, wyruszają na własnych nogach. Jedni uciekają przed konfliktami zbrojnymi, inni po prostu chcą lepiej zarabiać. Wedle szacunkowych obliczeń ONZ z listopada 2022 roku, nas, ludzi, jest już około osiem miliardów. W niektórych częściach Afryki trwa ewidentny boom demograficzny. Podobno do 2050 roku co czwarty mieszkaniec globu będzie mieszkać na tym właśnie kontynencie. Jednocześnie ma nas być około 9,5 miliarda. Zjawisko masowej migracji do zamożniejszych rejonów świata zatem będzie przybierać na sile. I oto mamy całe grupy przestępcze, które zarabiają na nielegalnym procederze. Przemytnicy inkasują nawet kilka tysięcy dolarów od osoby. Gdyby ktoś sądził, że sprawa nie dotyczy Polski, jest w błędzie. Przemyt idzie pełną parę nie tylko przez Bałkany i Morze Śródziemne. Oszacowano ostatnio, że przez Europę Środkowo-Wschodnią przemieszczają się rekordowe grupy imigrantów. Jedynie do Brandenburgii dostało się ostatnio około 10 000 nielegalnych imigrantów. To rekord. Większość przejechała przez terytorium naszego kraju. Wiemy, że obok grup przemytników mamy także grono sąsiadujących z krajami UE państw o reżimach autorytarnych, które z nielegalnej imigracji uczyniły narzędzie nacisku politycznego i zarobku. Ostatnio zaoferowano ogromne pieniądze Tunezji. Wreszcie warto podkreślić, że osoby porzucające miejsca urodzenia, są gotowe poświęcić życie i zdrowie dla realizacji upragnionego celu zamieszkania w UE. Dziennikarze przeprowadzili mnóstwo rozmów, z których jasno wynika, że widmo śmierci w falach morskich nikogo nie zniechęci do podjęcia pierwszej lub kolejnej próby przedostania się przez granicę. Brytyjska porażka Oferta rozwiązania tak skomplikowanego kryzysu jest naprawdę mizerna. Lekcją pokory są tutaj problemy Wielkiej Brytanii. Wyjście z UE miało zatrzymać falę migracji. Nic takiego się nie stało. Władze konserwatystów złożyły obietnice, których nie są w stanie dotrzymać. Kolejne pomysły, jak umieszczanie nielegalnych imigrantów na barkach lub w namiotach, czy odsyłanie imigrantów do Rwandy - służą co najwyżej podgrzewaniu politycznych debat w mediach. Nic z tego nie wynika. Tylko w tym roku kanał La Manche przepłynęło ponad 45 tysięcy osób. To znów rekord. Od czasu gromadzenia danych w 2018 nigdy tylu imigrantów nie przedostało się do Wielkiej Brytanii drogą morską. Jak widać, nawet państwu, które nie ma granicy lądowej, wyjście z Unii Europejskiej nic nie dało w rozwiązaniu problemu masowej nielegalnej imigracji. Jak rozwiązać kryzys? Aktualnie Polska wciąż korzysta z przedziwnego "bonusu" dziejowego: wciąż relatywnie średniej atrakcyjności na tle państw takich jak Niemcy. To nie nasza skuteczna polityka zapewnia nam rozwiązanie problemu, ale owe niższe standardy życia: wciąż niskie zarobki, mizerny stan edukacji publicznej, czy służby zdrowia. Podkreślam jednak, że to względne kryterium. W chwili, gdy wybuchła pełnoskalowa wojna w Ukrainie, Polska okazała się atrakcyjna. Mieszka z nami około miliona imigrantów ze Wschodu. Pod rządami PiS-u rośnie skala migracji zarobkowej do Polski, co potwierdzają oficjalne statystyki. Jednocześnie jednak mamy ambicje - jak deklaruje choćby Jarosław Kaczyński - "gonienia Zachodu", poprawy jakości naszego życia. Biorąc pod uwagę zaledwie naszkicowane zjawiska globalne, każde podnoszenie się Polski w rankingach sprawia, że jesteśmy coraz bardziej atrakcyjni na tle państw świata. Proza życia zrobi swoje. W ciągu kilku lat może okazać się, że np. rynek najmu mieszkań w Niemczech zablokuje się do tego stopnia, iż imigranci będą skłonni zamieszkać w tańszych lokalach w Polsce - oczywiście poza wielkimi miastami, w których ceny mamy niekiedy światowe. Napływ ludzi oznacza także pytania o przygotowanie usług publicznych na większy popyt. A przecież państwo polskie w niektórych zasadniczych kwestiach - zdrowie, edukacja publiczna - już teraz nie spełnia naszych oczekiwań. Na tym tle latem 2023 przyglądam się propozycjom referendalnym rządzących. Słucham opowieści o kolejnych murach na granicy. Zastanawiam się nad tym, co nam mają realnie do zaoferowania poza słowami. Odnoszę wrażenie, że niewiele. Tragedie na granicy z Białorusią nie zatrzymały przecież kolejnych osób przed próbami przedostania się do Polski i dalej. Postawiony płot nikogo nie zniechęcił do walki o lepsze życie. Na potrzeby felietonu dokonajmy uproszczonego podziału na dwie strony. Z jednej strony, rozmaitej maści narodowi populiści w Europie dają nadzieję, że błyskawicznie rozwiążą kryzys. Oznacza to w zasadzie tylko tyle, że wyjdą z Unii Europejskiej, zamkną granice między państwami i problem zniknie? Wiemy na przykładzie Wielkiej Brytanii, że tak się nie stanie. Zwolennicy autarkicznego państwa narodowego rzadko przy tym wspominają o tym, jak z dnia na dzień tąpnął poziom zamożności Londynu. Z drugiej strony, przeciwnicy polityczni narodowych populistów od prostych rozwiązań, dla odmiany, w ogóle nie dają jasnej nadziei na sprawczość. Od lat snują mgławicowe opowieści o wzmocnieniu "Frontexu", wspólnej polityce granicznej itd. Jak widzimy, każdego lata ustanawiane są tylko kolejne rekordy migracyjne. Co nadchodzi? W przyziemnym wymiarze politycznym, jak się wydaje, to narodowi populiści zdobywają pewną przewagę. Choćby jak Nigel Farage obiecywali gruszki na wierzbie, snują oni opowieść, która daje złudzenie zajęcia się problemem. Druga strona, choćby miała dobre intencje, wydaje się trwać na obecnych pozycjach, czyli ulegać migracyjnym trendom. Gdzieś pomiędzy próbują usytuować się zwolennicy polityki "twardego środka", jak w przypadku Danii (to już na inny tekst). Wciąż jednak nie jest to rozwiązanie problemu w sytuacji, gdy kolejne tysiące zdesperowanych osób uciekają przed konfliktami zbrojnymi czy po prostu biedą, przekraczają tu czy tam granice UE, wreszcie osiedlają się w jednym z krajów. Polska polityka chowania głowy w piasek ma swoje ograniczenia. Jeśli nasz kraj będzie atrakcyjny, to osiedli się u nas ktoś, kto przybędzie trasą bałkańską lub śródziemnomorską. Płot na granicy z Białorusią będzie, jak francuska linia Maginota. Wszystko to skończy się nie rozwiązaniem problemu nielegalnej imigracji masowej, ale najpewniej, w ciągu kilku lat, faktycznym rozpadem strefy Schengen.