W niezapomnianym serialu "Sukcesja" jest scena, kiedy sędziwy magnat biznesowy i zarazem facet, który wywodzi się z biedy, Logan Roy tłumaczy dobrze wykształconemu synowi, na czym polega biznes. Oczywiście doświadczenie, najlepsze studia na świecie, kursy negocjacji są przez wszystkich doceniane, ale jak twierdzi Roy, tak naprawdę to finalnie wszystko sprowadza się do tego, kto ma dłuższą pewną część ciała. Tak trochę wyglądało nocne zliczanie głosów po - tradycyjnie już błędnych - sondażach typu exit poll i miksie typu late poll publikowanych w niedzielny wieczór. Dużo istotniejsze od tego, kto dostał o jedno miejsce w europarlamencie więcej, jest to, co nam to wszystko mówi o potencjalnych wyborach parlamentarnych. Niektórzy prawicowi optymiści, a także prorządowi panikarze ogłosili już, że "dziś rządziłaby koalicja PiS - Konfederacja". Nie rządziłaby. Ale politycy obu partii mogą zacząć myśleć o tym, że przy wytężonej pracy, ogromnym szczęściu i sprzyjających warunkach jest to realnie jedyna możliwość tego, by w Polsce władzę przejęła prawica. Dwa dzbanki Arytmetycznie dziś taka koalicja byłaby niemożliwa, ale jest możliwa w przyszłości, z tej samej, oczywistej przyczyny. Frekwencji. I to najważniejsza dobra i zła zarazem wiadomość dla PiS. To elektorat tej partii najczęściej zostawał w domu. Tomasz Sakiewicz, szef prawicowej telewizji Republika wprost wypominał Jarosławowi Kaczyńskiemu "nie przyszliście i nie poprosiliście ludzi, by na was zagłosowali". Pytanie, czy prezesowi PiS aż tak na tym zależało. Dla Jarosława Kaczyńskiego, podobnie jak i dla wyborcy PiS to nie są aż takie ważne wybory. Ostatecznie zresztą wiadomo, że unijne decyzje zapadają w Komisji Europejskiej, a o jej obsadzie realnie decydują rządy największych państw (Rada Europejska). Ale Prawo i Sprawiedliwość też nie stanęło podczas tej kampanii na głowie. Co więcej, narracja wymierzona w Zielony Ład i politykę unijną nie była do końca wiarygodna, bo przed 10 października PiS działania te w dużym stopniu akceptował. Dawny PiS-owski elektorat z Podkarpacia, Lubelszyzny i Małopolski zrobił największą frekwencyjną różnicę. Jednak brak głosu sprawia, że technicznie dziś jest to potencjalny elektorat. Wyciśnięcie tego potencjału do końca lub nie, zależy od tego, na ile PiS odczyta oczywiste sygnały płynące z tych wyborów. Wyborcy chcą młodszych, nowocześniejszych polityków, nie ulegają rządowym kampaniom nienawiści, ale też odrzucają linię propagandową a la Jacek Kurski. Klęska Trzeciej Drogi i Lewicy jest, na tym tle, jeszcze potężniejsza. Szymon Hołownia i Włodzimierz Czarzasty mieli w stuprocentach euroentuzjastyczny elektorat. A on po prostu nie zagłosował. Czasem na nich, czasem wcale. Pytanie o wyborcę PSL, a przecież o bycie tej formacji decydują małe liczby. Czy to była żółta czy już czerwona kartka, której ludowcy tak obawiają się od ćwierć wieku? Ale i mówienie o zdecydowanym sukcesie w przypadku Donalda Tuska jest mocno na wyrost. Realnie zremisował z PiS przy bardzo aktywnej kampanii, zaangażowaniu mediów publicznych i prywatnych, euroentuzjastycznym elektoracie i wytoczeniu najcięższych retorycznych dział, łącznie z nieustannym straszeniem obecną opozycją jako sługami Putina. Co więcej, KO musiała wchłonąć część elektoratu swoich koalicjantów, co zresztą sprowokowało premiera do chełpliwego triumfalizmu. Tyle że dzbanek wyborczy Tuska wydaje się dużo bardziej wypełniony dziś niż dzbanek Kaczyńskiego. Wszystko o wyborach europejskich w serwisie Wydarzenia! Bez Konfy nie da rady Badania jednak dość konsekwentnie pokazują, że PiS samodzielnie rządzić nie będzie, bo za wielu Polaków nie dopuszcza możliwości głosowania na tę partię. Warto dodać, że jest wśród nich spora, około 8-procentowa grupa, która "już" tego nie dopuszcza. Tu pojawia się jedyna dziś możliwa perspektywa - koalicja z Konfederacją. Ta ostatnia to jedyna siła, która odniosła w tych wyborach niekwestionowany sukces, bo na bardzo dobry wynik list Tuska rzutuje niska frekwencja i to, o czym pisałem powyżej. Frekwencja w wyborach parlamentarnych też może okazać się jednak okazać problemem Konfederacji. Jej elektorat w wyborach do PE mógł być dobrze zmotywowany, bo przecież przeciw rzeczom rozgrywającym się na poziomie brukselskim "Konfa" dziś walczy - pakietom klimatycznym i emigracyjnym. Ale czy przy frekwencji wyższej o połowę uda się utrzymać taki wynik? Wymaga to pozyskania dużej grupy nowych wyborców, a to wymaga rozsądku i jakiejś centralizacji przekazu partii będącej dziś pospolitym ruszeniem ciekawych osobowości rozgrywanych umiejętnie przez Krzysztofa Bosaka. To oczywiście wierzchołek góry lodowej problemów. Obrazek PiS-owskiej telewizji transmitującej szefa NIK opowiadającego człowiekowi PO, że wstawił syna na listy po to, żeby zablokować jakiekolwiek przyszłe porozumienie, wszyscy wciąż mają w pamięci i wszystkich obciąża. Ale Donald Tusk dziś swoich koalicjantów Szymona Hołownię i Władysława Kosiniaka-Kamysza poniża dużo brutalniej, a PiS by nie być po wieki w opozycji, też musi się zmienić. Inaczej, z perspektywy prawicowego wyborcy, lepiej, by zrobił miejsca komuś innemu. Wiktor Świetlik