Podczas gdy prawica, także skrajna, zdobywa w Europie coraz większe wpływy - we Francji, w Austrii, w Niemczech - Polska ucieka przed autokratycznym populizmem, ale wcale nie skręca w lewo. Donald Tusk, który po wyborach europejskich umocnił pozycję niekwestionowanego lidera władzy i stał się jednym z ważniejszych polityków świata zachodniego, przyczynił się do zwycięstwa Koalicji Obywatelskiej "prawicową" polityką w sprawach bezpieczeństwa, migracji, ochrony granic. Na to pole przeniósł całą aktywność i na tym polu nie stracił zaufania Polaków, którzy w "czasach przedwojennych" oczekują od władzy twardej ręki. Tu tkwi klucz do wygranej głównej partii rządzącej, która przy okazji przyciągnęła do siebie elektorat swoich wyraźnie słabnących koalicjantów. Trzy konsekwencje Zwycięstwo Tuska i jego formacji będzie miało przynajmniej trzy konsekwencje. Po pierwsze stwarza okazję, by Polska w nowym rozdaniu starała się o stanowisko szefa Komisji Europejskiej. Dobry wynik KO, która przełamała przewagę "niepraworządnej prawicy" po ośmiu latach jej dominacji w kraju frontowym, daje premierowi bardzo poważne argumenty, z których będzie mógł już wkrótce skorzystać. Zwłaszcza że pozycja Ursuli von der Leyen nie jest już niezagrożona. Po wtóre, sytuacja wewnętrzna w koalicji rządzącej stanie się jeszcze bardziej napięta, a być może nastąpią przesunięcia stref wpływów. Porażka Nowej Lewicy, która osiągnęła bardzo słaby wynik i nie wniosła do debaty publicznej ani jednej nowej idei, zepchnęła tę formację do pozycji walki o polityczne przetrwanie. W sytuacji, gdy miejsce Trzeciej Drogi - realnie i symbolicznie - zajęła Konfederacja, sny Szymona Hołowni o przełamaniu rosnącej polaryzacji będą musiały być zastąpione pokorą i zręcznością w negocjacjach z Tuskiem o nowym układzie sił. Niewykluczone, że lewica i Trzecia Droga będą szukać odrębności, by odbudować poparcie, a to może stworzyć dla premiera nieoczekiwany kłopot. Po trzecie wreszcie, wynik Koalicji Obywatelskiej będzie miał wpływ na rozpoczynające się właśnie przymiarki do wyborów prezydenckich. Legitymacja Tuska jest w tej chwili silniejsza, niż po wyborach parlamentarnych w październiku 2023 roku, i to on będzie głównym rozgrywającym także w tej kampanii, choć sam - jak zapowiedział - nie będzie kandydować (o ile nie zmieni zdania). Wystąpienie Rafała Trzaskowskiego podczas wieczoru wyborczego nie było w tym kontekście bez znaczenia. Prestiżowa "mijanka" Oczywiście trudno oczekiwać, by Nowa Lewica i Trzecia Droga zrezygnowały z wystawiania własnych kandydatów, ale już dziś widać, że te formacje mogą pożegnać się z marzeniami o Pałacu Prezydenckim dla swoich faworytów. Dla koalicji rządzącej te wybory będą miały zasadnicze znaczenie, ponieważ rozstrzygną ostatecznie, czy szanse PiS na powrót do władzy zostaną przekreślone, czy też otworzy się dla partii Jarosława Kaczyńskiego szansa, o której mówił podczas wieczoru wyborczego. Zwłaszcza że poparcie ma wciąż bardzo wysokie. Ale ta procentowa przegrana PiS z Koalicją Obywatelską, owa "mijanka", na jaką czekał premier, ma wymiar prestiżowy. Oczywiście pisowski "przekaz dnia" o tym, że "Tusk zjadł przystawki", co zaowocowało wzrostem poparcia, jest obroną przed nieuchronnym fermentem na opozycji. Lada dzień, być może w wymiarze minimalnym, odżyją żale, animozje, wezwania do rozliczeń i wyciągania wniosków. Ruszy też walka o wybory prezydenckie między potencjalnymi kandydatami na prawicy - Mateusz Morawiecki, Beata Szydło, ktoś inny? - a sny o zdetronizowaniu Kaczyńskiego częściej będą domagać się urzeczywistnienia, choć pozostaną snami. Sukces Konfederacji - a także sukces Marine Le Pen we Francji, który skłonił Emmanuela Macrona do rozpisania nowych wyborów - może jednak skłonić pomysłodawców przeorganizowania prawicowej sceny, by wybrać radykalizację w miejsce "chadeckiej miękkości". Być może to alt-right będzie wyznaczać trendy w nadziei na to, że za kilka lat antyliberalna rewolucja dotrze także do Polski. Ignorancja demokratów W skali Parlamentu Europejskiego nie będzie takiej rewolucji, bo siły demokratyczne, liberalne, lewicowe zachowały tam stabilną większość, co nie znaczy, że debata o przyszłości Wspólnoty jest zamknięta. Antyliberalna agenda, wspierana i promowana przez Rosję, ma w Europie coraz więcej zwolenników, także takich, którzy zdają się nie mieć świadomości, że w obecnej sytuacji geopolitycznej wszystko, co rozbija i osłabia Zachód, podoba się Kremlowi. Europa nie ma na to dobrej odpowiedzi, a świadomość nadchodzących kryzysów - "zimnowojennego", migracyjnego, klimatycznego - wciąż jeszcze nie skłoniła Brukseli do autorefleksji nad biurokratyzmem i ideologizacją prowadzonej przez siebie polityki w wielu wymiarach. A nic tak nie buduje populistów, jak ignorancja demokratów, którym wydaje się, że wystarczy bez końca chwalić wartości, by je ocalić. Przemysław Szubartowicz ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!