Polska polityka i polska przestrzeń dyskusyjna podlegają tym samym prawidłom, jakie drenują współczesny świat i sprowadzają debatę publiczną do poziomu krótkotrwałych populistycznych spazmów, teatrzyków cieni i wojen kulturowych. Nic więc dziwnego, że każdy, kto wypatruje na horyzoncie merytorycznego sporu i realnych rozwiązań najważniejszych problemów, czuje się rozczarowany. Próby rozmów o priorytetach władzy, o szukaniu pomostów między uczestnikami wojny polsko-polskiej, a nawet o sporcie w czasach rozmywania różnic płciowych, kończą się eksplozjami partyjnych "przekazów dnia" lub wybuchami ideologicznych histerii. Igrzyska olimpijskie. Wątpliwości na cenzurowanym Dokładnie tak stało się w przypadku Igrzysk Olimpijskich i medialnej burzy wokół wątpliwości dotyczących płci zawodniczek czy zawodników niektórych dyscyplin sportowych. Już samo ogólne stwierdzenie, że zaprzeczeniem idei olimpizmu jest sytuacja, w której mężczyźni uważający się za kobiety rywalizują z biologicznymi kobietami, w niektórych środowiskach uruchamiało zapędy co najmniej cenzorskie. A przecież racjonalne, ludzkie wątpliwości wobec zacierania różnicy między płciami w sporcie nie oznaczają braku szacunku dla inności czy nietolerancji dla osób, które mierzą się z niepewnością własnej tożsamości lub pewnością poczucia odmienności. Oznaczają jedynie, że zadawanie pytań nie jest równoznaczne z nietolerancją, wykluczaniem czy nienawiścią, jak próbuje się wmawiać. Świat bardzo łatwo dał się zwariować, skoro próba debaty na ten temat skończyła się dla wybitnego naukowca Richarda Dawkinsa czasowym usunięciem jego profilu z popularnego portalu społecznościowego, co zostało zinterpretowane jako powrót cenzury do świata zachodniego, którego ojcowie zaciekle walczyli przecież o wolność słowa. To kolejna ofiara "kultury wymazywania" "nieprawomyślnych" przez piewców poprawności politycznej, która - jak się okazuje - zabrania już nawet wątpić. Tragedią tych czasów jest fakt, że wszyscy wątpiący spoza plemion wojny kulturowej są przez "lewicę" zapisywani do grona "transfobów", a przez "prawicę" wciągani w przestrzeń radykalnego obskurantyzmu, choć ani tu, ani tu nie są u siebie. Ciężko jest debatować w świecie, w którym wolność słowa jest reglamentowana lub poddawana ideologicznym nakazom. Historia wraca jako farsa Współczesny świat stał się mętny i nieprzewidywalny, a politycy szybko odnaleźli się w jego postmodernistycznych regułach. Gdy w 2009 roku Ewa Kopacz z Platformy Obywatelskiej występowała przeciw zakazowi palenia tytoniu w miejscach publicznych, nie mogła przypuszczać, że piętnaście lat później minister zdrowia Izabela Leszczyna z jej partii będzie zwolenniczką zakazu sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych i nocnej prohibicji. Abstrahując od prozdrowotnych argumentów, jakie mają uzasadniać takie decyzje polityczne, obserwujemy radykalny zwrot w pojmowaniu wolności przez partię, która dawniej określana była mianem liberalnej. Historia zatoczyła koło i powraca jako farsa, gdyż zakaz znów staje się narzędziem, tym razem demokratycznego państwa, wypierając edukację i szacunek do odpowiedzialności dorosłych ludzi nawet za swoje złe wybory. 100 mld i układ zamknięty. Klakierzy i sceptycy Z niedawnego sondażu United Surveys pracowni IBRiS dla "Dziennika Gazety Prawnej" i RMF FM wynika, że ponad 51 proc. Polaków uważa, że priorytetowym zadaniem dla rządu w ciągu najbliższych miesięcy powinna być "walka z rosnącymi cenami i wysokimi kwotami rachunków". Natomiast rozliczenia poprzedniej władzy są istotne dla zaledwie 16,4 proc. respondentów. Nie oznacza to wcale, że można puścić w niepamięć coraz lepiej udokumentowane nadużycia w czasie rządów Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry, które Donald Tusk nazywa "układem zamkniętym". Wśród wyborców może jednak powstać kiedyś pytanie, czy opowieść o na razie abstrakcyjnych 100 miliardach, jakie koalicja rządząca chce odzyskać na fali rozliczeń, jest esencją sprawowania władzy. A co z wiarygodnością, jeśli uda się odzyskać tylko pewną część, a rachunki nie staną się dla obywateli odczuwalnie niższe? W czasach przejściowych - a w takich czasach znów żyjemy - które premiują klakierów i piętnują sceptyków, nic nie jest stabilne, a szczególnie sukces, wspólnota i pokój. "Nie będzie wina z tej wody/Z tych pieśni nie będzie dróg wzwyż/Z tych dusz nie będzie narodu/Każdy sam poniesie swój krzyż" - śpiewał Jacek Kaczmarski w "Antylitanii na czasy przejściowe". Jakby profetycznie. Przemysław Szubartowicz ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!