Gorzkie to podsumowanie rządów PiS. Gdyby ten okrzyk rozpaczy był prawdziwy, przede wszystkim kompromitowałby osiem lat rządów samego Kaczyńskiego. Tyle lat i żadnych dowodów na agenturalne powiązania opozycyjnych polityków z... kimkolwiek. Na pewno nie są nimi para-dokumentalne filmy TVP, które świadczyły co najwyżej o tym, że istniały i istnieją rozbieżne oceny polityki zagranicznej sprzed 2015 roku. Można owych ocen dokonywać medialnym cepem, można też w poważnej debacie. Okrzyki Kaczyńskiego z mównicy na pewno nie były istotnym wkładem do debaty publicznej III RP, raczej dowodem jakiejś desperacji, niechęcią do pogodzenia się z utratą władzy. "Godzina minęła!" PiS będzie totalną opozycją, bo... inaczej się rozpadnie. W Polsce postępuje rozczepienie prawicowego elektoratu. Jedni chcą pozostać bardziej umiarkowani, inni domagają się radykalizmu. Teoretycznie postulaty mogą być te same. W praktyce temperamenty wyborcy rozchodzą się w różne strony. Proces pozostawiania PiS w opozycji, wzmocni te tendencje. Znikły słodkie frukta, które tak jednoczyły. Później okazało się zresztą, że Tusk nie jest żadnym agentem. Były rzecznik rządu PiS, Piotr Müller opowiadał w mediach o Tusku już nie o jako rzekomym asie obcego wywiadu, ale właśnie o różnych interpretacjach polityki zagranicznej Polski. Gimnastykował się mocno. I cóż z tego. Dziś poseł PiS Waldemar Buda przerwał exposé Donalda Tuska. Krzyknął: "Godzina minęła!". Trudno powiedzieć, jaki konkretnie cel polityczny poseł PiS chciał tym okrzykiem zrealizować. Jeśli żaden, byłoby to zwykłe polityczne warcholstwo. W pierwszej kolejności zatem znakiem firmowym PiS jako opozycji staje się po prostu odrzucenie dobrych manier. Przykładów na lekceważenie powagi chwili, majestatu Rzeczpospolitej w ostatnich dniach - mamy bez liku. Oczywiście zaraz usłyszymy, że inni robili tak samo. Sęk w tym, że teraz w III RP potrzebujemy polityków, którzy w imię obrony demokracji się opanują. Tusk, premier po przejściach Donald Tusk chyba nikogo swoim exposé specjalnie nie zaskoczył. Najbardziej uderzający jest brak radości ze zwycięstwa politycznego. Owszem, polityk mówi różne rzeczy o nadziei i odbudowie demokracji w Polsce, jednak niezmiennie wypowiada się z bardzo poważną miną. Uśmiech błądzący po twarzy wydaje się raczej dowodem profesjonalizmu niż wewnętrznej wesołości. "Depisyzacja" w praktyce będzie ciężką pracą. Rezultat podejmowanych działań wcale nie jest dziś pewny. Nasza demokracja, chociaż 15 października zwyciężyła, definitywnie zakończyła pewien okres ustrojowej beztroski. Dziwnie to mówić, bo przecież po 1989 zawsze podziały były mocne, spory ostre, jak o postkomunizm i lustrację. A jednak, choć rządy się zmieniały, generalnie zmierzano na wyidealizowany Zachód. Najpierw marzono o formalnym dołączeniu do NATO i Unii Europejskiej, później o realnym doszlusowaniu do poziomu życia w krajach najbardziej rozwiniętych politycznie i gospodarczo. Obecnie beztroski, związanej z jasnym celem geopolitycznym, nie ma i być nie może. Tusk to premier po przejściach, z programem odkręcenia błędów poprzedników i to w trudnej sytuacji międzynarodowej. Za chwilę przecież może okazać, że wybory w USA znów wygra Donald Trump. Proszę zauważyć, ile mówi nam o dokonującej się zmianie to, że owa hipoteza jest brana na serio w USA. Gdyby ów scenariusz się zrealizował, dojdzie do sytuacji bezprecedensowej: oto liberalny premier z Polski znajdzie się twarzą w twarz z nieliberalnym prezydentem z USA. Na tym nie koniec. Jak wiadomo, Trump może doprowadzić do niekorzystnego zwrot w wojnie na Ukrainie. Pozycja polityczna i militarna Rosji w naszym regionie może znów wzrosnąć. Trudno być beztroskim, chociaż mówimy tylko o przewidywaniach na rok 2024. A co dopiero wybiegać myślą dalej. Ostatnie dni potwierdzają zatem, że najważniejszym wydarzeniem politycznym w Polsce było po prostu samo odsunięcie PiS od władzy. Mieszanka władzy, pieniędzy i mediów ewidentnie uderzyła do niektórych głów. Niech sobie ten garnitur polskich polityków dobrze odpocznie, mówiąc eufemistycznie. Czy to oznacza, że teraz po expose beztrosko wracamy do Polski sprzed 2015? Nic podobnego. Czasy są tak niepewne, iż pod koniec 2023 roku należy się raczej ucieszyć, że jako Polacy nie popłynęliśmy wraz z autorytarnym strumieniem w stronę Budapesztu. Tylko tyle? Biorąc pod uwagę naszą historię II RP z 1926 roku czy przebieg wypadków na Węgrzech Orbana, chyba trzeba powiedzieć: aż tyle.