Widmo lobbingu zaczęło krążyć po polskim Sejmie. To dziś jedno z najczęściej używanych słów w polskiej polityce. Kiedy do ustawy mającej zamrozić ceny energii dopisano przepisy dotyczące pozyskiwania tejże energii dzięki wiatrakom, wybuchła awantura. Najpierw politycy Zjednoczonej Prawicy zaczęli tropić wadliwe przepisy. Dopuszczalna odległość turbin wiatrowych od domów wydała się śmiesznie mała. To w pierwotnej wersji 300 metrów. W Niemczech, stawiających skądinąd na taką energię, to tysiąc. W większości państw zachodnich też więcej niż 300. Zaatakowano tajemnicze zapisy umożliwiające wywłaszczanie obywateli na rzecz farm wiatrowych. Mamy tu klasyczną dla polskiej polityki zamianę ról. Dopiero co antypisowska opozycja użalała się nad rolnikami wywłaszczanymi na potrzeby Centralnego Portu Komunikacyjnego przez "złą władzę PiS". Kim są tajemniczy panowie? Na marginesie wybuchła krótka i anemiczna dyskusja na temat samej energetyki wiatrowej. W mediach, ale głównie w internecie, pojawiły się przypomnienia, jak bardzo te turbiny zbudowane zbyt blisko ludzkich siedzib uprzykrzają życie człowiekowi i jak masowo zabijają ptaki, co nie przeszkadza ekologom. Już po wszystkim Krystyna Naszkowska przestrzegła w "Gazecie Wyborczej" formującą się koalicję, że forsując takie nowinki bez społecznej komunikacji, zrażą sobie ludzi ze wsi, którzy między innymi z powodu koszmaru wiatraków blisko swoich domów poparli masowo PiS w roku 2015. Niestety autorka z "Wyborczej" nie napisała, jakie rozwiązania mogłyby zadowolić i rzeczników Odnawialnych Źródeł Energii i chcących spokoju prowincjuszy. Najpierw zaczęto zmieniać pod presją krytyki kwestionowane przepisy. Potem kluby Koalicji Obywatelskiej i Polski 2015 oddzieliły wiatrakową część od ustawy o cenach energii. Ma się nimi zająć przyszły rząd Tuska. Ale zaczęły padać kłopotliwe pytania, kto ją tak naprawdę napisał. Paulina Hennig-Kloska, kandydatka Polski 2050 na minister klimatu, raz przyznawała się do tego, że to ona, raz wskazywała na sojuszników z KO. Teraz pojawia się w tle postać jej byłego asystenta, ponoć szefującego spółkom energetycznym, takich które zarabiają na energii wiatrowej. To zresztą nie koniec tropienia "lobbistów". Kiedy komisja sejmowa ds. energii zajęła się już wyczyszczonym projektem ustawy o mrożeniu cen energii, okazało się, że jej sprawozdawca, poseł Krzysztof Gadowski, pracuje nad prawem, którego treści nie zna. Na pytania miał odpowiadać za niego Adam Romanowski, przedstawiony jako ekspert Instytutu Obywatelskiego. Pisowcy odkrywali, że to wspólnik kancelarii adwokackiej obsługującej spółki energetyczne. To wystarczyło, aby wykreować wizję spisku lobbistów kręcących posłami i piszących im ustawę. Ta psychoza sięgnęła tak daleko, że opowiada się o jeszcze jednym tajemniczym panu, który miał wejść bezprawnie na salę sejmową. Reakcja nowej większości jest przewidywalna, bo tak się zachowuje każda władza złapana na czymś dwuznacznym: bagatelizowanie połączone z obrażaniem się. Kiedy PiS przekazał informacje o podejrzeniu płatnej protekcji (w sprawie przepisów o wiatrakach) prokuraturze, a ta oznajmiła, ze się tym zajmie, padły głosy pełne oburzenia. Zdaniem nie tylko Hennig-Kloski, ale i marszałka Hołowni, prokuratorzy ujawnili swoje polityczne intencje. Wszak są odziedziczeni po władzy poprzedniej. Sama Hennig-Kloska chce się procesować z posłem PiS Waldemarem Budą, który nazwał ją "Rywinem w spódnicy". Zarazem jednak opozycja okazała się twarda, upierdliwa, ale skuteczna. Skądinąd nie tylko w tej sprawie, skoro także ustawę o mrożeniu cen energii opatrzono poprawkami rozszerzającymi katalog podmiotów, które miałyby z pomocy skorzystać. W sprawie wiatraków miarą tej skuteczności jest szybkie wycofanie spornych przepisów. Prawda, media podchwyciły zarzuty czy pytania do nowej większości, ale pierwsi byli będący na miejscu w Sejmie politycy nowej opozycji. Czy wrócą lobbiści? Politycy nowej koalicji, propagujący wizję poprzednich ośmiu lat jako epoki bezprawia i złodziejstwa, odpowiadają, że to przecież PiS pracował nad ustawami w sposób nieprzejrzysty, przepychał kontrowersyjne przepisy w kilka godzin, nie liczył się z opozycją, unikał społecznych konsultacji. I to wszystko prawda. Tyle, że korzyści z tamtej nieprzejrzystości i przepychania odnosiła na ogół sama pisowska władza budująca system ułatwień dla siebie, korzystająca z poszerzanych uprawnień. Kontrowersje wokół kolejnych projektów nie łączyły się za to z domniemaniem wszechobecności lobbistów na sejmowych korytarzach. Jeśli takie grupy na zapleczu pisowskiej władzy były, umiały się maskować. PiS-owi zarzucano raczej, że trzyma biznes na dystans, że mu nie ufa, że traktuje przedsiębiorców jako potencjalnych aferzystów. Nowa władza chce ich przygarnąć do serca, tyle że to może mieć swoje konsekwencje. Przypomnę, że lobbing jest w Polsce regulowany ustawą z lipca 2005 roku. Uchwalano ją w cieniu afery Rywina, kiedy ten problem stał się na chwilę głośny. Na potrzeby tego tekstu przejrzałem kilka opracowań dotyczących polskiego prawa na ten temat. Wszyscy ich autorzy uważają, że ta ustawa jest dziurawa. Nie ma precyzyjnej definicji lobbingu, ani systemu jego kontroli. 540 zarejestrowanych zgodnie z tym prawem lobbistów to dość przypadkowe podmioty. Większość reprezentantów grup interesów nigdzie się nie wpisuje i działa w szarej strefie. W szczególności nieuregulowane są zasady poruszania się lobbistów w parlamencie. Niezdefiniowane pozostaje pojęcie "konfliktu interesów". Równocześnie zaś powiedzmy sobie szczerze: nie wszystko da się opisać prawem. Jeśli poseł czy minister poprosi kolegę z biznesu o napisanie mu lub poprawienie ustawy, ciężko obu złapać za rękę. Bardziej od precyzji przepisów prawa liczy się atmosfera. Od tego, czy przypadki oczywistego konfliktu interesów są monitorowane i piętnowane, także przez media. I czy jeśli się trafi na ślad takie konfliktu, kiedy polityk może obsługiwać grupę interesów, albo jest z nią powiązany, mamy do czynienia ze wspólnymi standardami uznawanymi przez całą opinię publiczna, a nie tylko przez jedną medialną bańkę. Bańkę, która piętnuje TAMTYCH, ale łatwo wybacza NASZYM. Naiwni czy interesowni? To dopiero początek nowej władzy, można więc wyobrazić sobie wersję "light" tych zdarzeń, korzystniejszą dla niej. Pani Hennig-Kloska i politycy KO chcieli się wykazać ekologiczną gorliwością. Wiedząc, że OZE to oczko w głowie Unii Europejskiej. Dopisali odpowiednie przepisy w pośpiechu do ustawy o mrożeniu cen energii uważając, że tego projektu na pewno nie zawetuje prezydent Duda. Możliwe, że ktoś im je napisał, ale działali w dobrej wierze. Także obecność Adama Romanowskiego w roli eksperta da się od biedy wytłumaczyć. Jeden z posłów KO tłumaczył, że muszą korzystać z pomocy, kiedy nie weszli jeszcze do ministerstw i nie mają do dyspozycji ich fachowego personelu. Zawód polityka jest przestrzenią dla amatorów, którzy dopiero w toku długoletniej praktyki się przyuczają. Poseł Gadowski miał na taką naukę kilka tygodni. Choć mógł nauczyć się lepiej. Nie mamy zresztą dowodów na to, że przepisy tej zasadniczej ustawy były pisane pod firmy energetyczne. Spór dotyczył przecież nie tego, na ile będą one beneficjentami pomocy, a tego na jak długo wspierać nią zwykłych obywateli (i których). Choć już na przykład "lex Kloska" był pisany z całą pewnością w interesie branży wiatrakowej. Sama przyszła pani minister też nie umiała sensu tych przepisów obronić. Powiadam, to wersja optymistyczna. Politycy Zjednoczonej Prawicy podnoszą dodatkowe okoliczności. Unia Europejska dała Polsce drobną część pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy, ale tylko na energetykę wiatrową. A niemiecka firma Siemens Energy, produkująca turbiny wiatrowe, ma finansowe kłopoty. Szybka akcja legislacyjna w Polsce miałaby jej pomóc. Prawda? Nieprawda? Ta branża skądinąd jest wyjątkowo podatna na korupcję, bo wymaga dużego wsparcia państw. A zarazem jest chroniona poprawnością polityczną, wszak ma być nadzieją na czyste powietrze. Także w Polsce w social mediach bardzo wielu internautów interesuje się w tym kontekście tylko tym jej aspektem. No i traktuje wiatraki jako kolejną broń przeciw PiS-owi. Oni ich podobno nie chcieli. To my będziemy ich chcieli trzy razy bardziej. Co tam hałas na wsi, co tam zabijane ptaki! Co tam pytanie, kto na tym zarobi, a kogo spotka krzywda. Najwyraźniej jednak jak na razie nowa władza nie jest pewna, na ile można ignorować bicie w tam-tamy przez opozycję. Nawet w Polsce spolaryzowanej, gdzie wszystko jest NASZE albo ICH, także winy. Pamiętajmy: spora grupa wyborców głosowała na Trzecią Drogę, w jej ramach na Polskę 2050, jako na nową jakość. Odmienną od przaśnego, zachłannego na władzę PiS, ale wolną też od dawnych błędów Platformy Tuska. Nie wiemy, czy posłanka Hennig-Kloska uległa swojemu asystentowi czy sprytniejszym od niej politykom KO, którzy podsunęli jej odpowiedni tekst. Ale to kolejny przypadek, kiedy niepokalane poczęcie Polski 2050 poddane zostaje próbie. W przyszłości, kiedy nowa koalicja ujednolici rynek medialny (o ile jej się to uda), można będzie takie sygnały ignorować. Na razie lepiej być ostrożnym. Powinienem zakończyć ten tekst apelem do nowej koalicji o poprawienie ustawy o lobbingu, o doprecyzowanie pojęcia konfliktu interesów. Mam jednak świadomość, że to groch o ścianę. Nie po to czekali osiem lat na władzę, żeby zaczynać od samoograniczania się. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!