Szybki rzut oka na zarzuty, które mają zostać jutro przedstawione w Sejmie, a które już dziś pokazały się opinii publicznej. Punkty 1. i 2. zarzucają Glapińskiemu, że prowadził w czasach pandemii COVID-19 (lata 2020-21) działania zwane przez ekonomistów "niekonwencjonalną polityką monetarną". A polegające w praktyce na pomaganiu rządowi w tym, by nie załamał się pod ciężarem długu publicznego, gdy trzeba było w trybie pilnym zorganizować finansowanie kosztownych (ale społecznie koniecznych) lockdownów. Odbywało się to przy pomocy różnych posunięć monetarnych. Głównie poprzez kupowanie papierów dłużnych różnych instytucji publicznych, a następnie trzymaniu ich w bilansie banku centralnego do czasu aż kryzys nie zostanie zażegnany. Adam Glapiński przed Trybunałem Stanu? "Ekonomiczne harakiri" Autorzy wniosku albo udają, albo - co gorsza - nie wiedzą, że dokładnie z takich samych narzędzi korzystała w tym czasie większość banków centralnych rozwiniętego Zachodu. Z amerykańskim Fedem oraz Europejskim Bankiem Centralnym na czele (EBC robił to na przykład potęgę w ramach tzw. Programu PEPP). Jeżeli Adam Glapiński zostałby odwołany na podstawie tych zapisów, to oznaczałoby dwie rzeczy. Po pierwsze, że w zasadzie na tej samej podstawie należałoby rozpocząć natychmiast procedury odwoławcze szefowej EBC Christine Lagarde oraz szefa Fedu Jerome'a Powella. Po drugie, jeżeli ludziom Tuska uda się odwołać Glapińskiego z powodu prowadzonej przez niego polityki monetarnej w lat 2020-2021 to... niech Bóg ma nas w swojej opiece przy okazji kolejnego większego kryzysu. Odebranie bankierowi centralnemu prawa do pomagania rządowi w prowadzeniu polityki antykryzysowej oznacza faktyczne ekonomiczne harakiri. Kryzys o epickich rozmiarach, któremu moglibyśmy jako mądra wspólnota polityczna zapobiec. I któremu dzięki Bogu zapobiegliśmy w czasie pandemii. Ale nie zapobiegniemy w przyszłości. Dlaczego? Bo Tusk tak nienawidził PiS-u, że zniszczył po drodze jedno z najskuteczniejszych narządzi nowoczesnej polityki antykryzysowej, jakim dysponowaliśmy. Idźmy dalej. Punkt 3. głosi, że prezes NBP podejmował interwencje walutowe mające na celu osłabienie pozycji złotego. Trzeba mieć wiedzę ekonomiczną na poziomie przedszkolaka, by nie rozumieć, że nie zawsze i nie w każdej sytuacji silna waluta dobrze służy interesowi swoich obywateli. Bywają sytuacje, gdy obniżenie kursu waluty działa niczym stabilizator - absorbujący szok ekonomiczny wywołany jakimś kryzysem. Słabsza waluta pomaga gospodarce odbudować pozycję eksportową, obniżyć import i dać krajowi dodatkowy impuls rozwojowy. Okoliczności do prowadzenia takiej polityki były zarówno w roku 2020 (covid) jak i 2022 (wojna na Ukrainie). Czynienie więc Glapińskiemu zarzutu z prowadzenia takiej polityki jest doprawdy grubym absurdem. Dodajmy jeszcze na deser, że i pierwszy rząd Tuska mocno korzystał z dewaluacji (obniżenia wartości) złotego po kryzysie 2008. I jakoś wtedy nie widział powodu, by stawiać ówczesnego szefostwa NBP przed Trybunałem Stanu. Przed trybunał za obniżanie stóp? Absurd Zarzut 4. dotyczy... obniżenia stóp procentowych. Przeczytajmy to jeszcze raz, żeby nie spaść z krzesła. Obniżenie stóp procentowych jako zarzut wobec kierownictwa banku centralnego. To tak, jakby postawić marszałka Sejmu przed Trybunałem za to, że otworzył obrady izby. Albo prezesa NIK pod zarzutem przeprowadzenia kontroli. Przecież to absurd. Konstytucyjnym zadaniem NBP - w tym także jego prezesa jako organu wymienionego wprost w ustawie zasadniczej - jest właśnie prowadzenie polityki monetarnej kraju. A tę politykę wykonuje się właśnie poprzez obniżki lub podwyżki stóp procentowych. Ewentualne pozostawianie ich w tym miejscu, w którym były. Jeżeli pod takim zarzutem prezes NBP miałby zostać odwołany, to znaczy, że prowadzenie przez niego niezależnej polityki monetarnej jest w praktyce niemożliwe. W każdej chwili może on zostać bowiem pociągnięty do odpowiedzialności za wykonywanie swojego podstawowego obowiązku. Innymi słowy - polityka monetarna przeszłaby de facto do kompetencji rządu. A NBP przestałby być instytucją choćby formalnie niezależną i odrębną. A stałby się wyłącznie pacynką premiera. Ok, o takim systemie można rozmawiać. Może nawet nie byłby on taki zły. Ale tu na przeszkodzie stoi konstytucja. Pamiętacie jeszcze o takim dokumencie? Kiedyś była ważna. I dopiero ostatnio stworzył się zwyczaj obchodzenia jej przy pomocy uchwały czy rozporządzenia. Oczywiście dla dobra demokracji - jak przekonuje nas minister Bodnar i jego otoczenie. Ale zostańmy na ziemi. Żeby zmienić rolę NBP w systemie, to należałoby uprzednio zmienić konstytucji. Inaczej faktyczna likwidacja niezależności NBP będzie po prostu aktem zwykłej tyranii sejmowej większości. "To zwykła polityczna hucpa" Pozostałe punkty możemy sobie darować, bo stanowią czczą publicystykę. Głosząc, że Glapiński "sprzyjał" i "pomagał". Nie bądźmy dziećmi. Na tej podstawie można uzasadnić wszystko. To zwykła polityczna hucpa. Nic więcej. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że rząd Tuska idzie na to zwarcie na serio. Na serio chcą rozwalić kolejny element polskiego ładu konstytucyjnego, prawnego i instytucjonalnego. I jeszcze są gotowi wywołać przy tym ekonomiczne zawirowania wokół polskiej gospodarki na skalę międzynarodową. Jak długo mamy być w Polsce zakładnikami czystej nienawiści Tuska i jego kompanów do polityków PiS? Jak długo głosujący na liberałów normalsi będą odwracać wzrok od tego, co się dzieje i nadal utrzymywać, że ich obóz ma jeszcze cokolwiek wspólnego z troską o demokrację czy praworządność? Czy naprawdę konieczność obłaskawiania twardogłowych w elektoracie antyPiS-u jest tak duża, że koalicja znów będzie sięgać po tyranię ustawodawczą, albo fizyczną wobec swoich politycznych przeciwników? Nie wygląda to wszystko dobrze. ----- Przeczytaj również nasz raport specjalny: Wybory samorządowe 2024. Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!