Prywatne wojska to nic nadzwyczajnego dla polskiego czytelnika. Pamiętamy przecież z lekcji historii prywatne wojska, nierzadko większe od wojsk królewskich, bogatych magnatów. Potężni magnaci kresowi mogli wystawiać, według niektórych szacunków, jak znany z "Ogniem i Mieczem" książę Wiśniowiecki, nawet kilkuset zbrojnych. Dzisiaj, w czasie wojny w Ukrainie, rody magnackie także zapewne korzystałyby z prywatnych wojsk do obrony posiadłości na granicach dawnej Rzeczpospolitej. Tak zresztą zrobił na początku inwazji rosyjskiej w 2014 na Krym magnat ukraiński Ihor Kołomojski. Wzorem dawnych polskich magnatów na wieść o wojskach rosyjskich zorganizował solidną ochronę, wspierając ukraińską armię milionami hrywien z prywatnego majątku, a także, według doniesień medialnych, finansując stworzenie własnych prywatnych oddziałów. Szacuje się, że koszt stworzenia prywatnej milicji w czasie inwazji rosyjskiej na Krym uszczuplił budżet Kołomojskiego o 10 milionów dolarów. Tyle kosztowało wyposażenie i zorganizowanie, a także opłacenie kilku tysięcy ludzi pod bronią. Kołomojski nie był pierwszym bogaczem, który zrobił coś podobnego, organizując prywatne milicje. W czasie wojny libijskiej dyktator Muammar Kaddafi także w pewnym momencie, w dość rozpaczliwym geście, zaczął finansować oddziały mające powstrzymać zachodnią koalicję wojsk dążących do jego zniszczenia. Najemnicy z Syrii w Ukrainie Dzisiaj tą samą drogą ma iść Rosja, oferując syryjskim najemnikom kilkaset dolarów miesięcznie za udział w walkach po stronie rosyjskiej. Syryjski prezydent Baszar Al-Assad według doniesień medialnych miał pomóc w zorganizowaniu przerzutu kilkudziesięciu tysięcy najemników, żeby wesprzeć armię rosyjską. Śmiało można powiedzieć, że współczesne pole walki to między innymi właśnie najemnicy. Zarówno prywatne firmy wojskowe, korporacje pracujące jako rządowi kontraktorzy, jak organizowane własnym sumptem oddziały. Gdyby książę Jeremi Wiśniowiecki żył, miałby z czego wybierać. W samych Stanach Zjednoczonych rynek wart jest miliardy dolarów. Według niektórych szacunków Waszyngton w latach 2007-2012 wydał 160 miliardów dolarów na usługi kontraktorów. Prywatne firmy wojskowe zajmują się ochroną placówek dyplomatycznych, wrażliwych miejsc na terenach objętych działaniami zbrojnymi, jak również pomocą w ewakuacji cywilów. Potężny koncern Prywatne firmy wojskowe zarabiają gigantyczne pieniądze. W 2014 roku doszło do fuzji kilku podmiotów na rynku. Zdaniem agencji ratingowej Moody's w efekcie połączenia Academi (dawniej Blackwater) z kilkoma spółkami z branży powstał moloch zarabiający rocznie prawie miliard dolarów. Amerykańskie firmy wojskowe operują w Iraku, Afganistanie, wszędzie tam, gdzie są potrzebne do ochrony amerykańskich interesów politycznych. Bywa niestety i tak, że niekiedy najemnicy dopuszczają się zbrodni na ludności cywilnych. Tak właśnie stało się w przypadku kilku skandali z udziałem firmy Blackwater. Kilkunastu kontraktorów zostało na przykład skazanych za masakrę cywili w Iraku. Z usług prywatnych firm wojskowych korzysta także rosyjska armia. Najbardziej znaną jest tutaj tzw. grupa Wagnera. Powiązana z rosyjskim wywiadem wojskowym GRU korporacja założona przez byłego pułkownika armii rosyjskiej od początku bierze udział w inwazji na Ukrainę, od czasów zajęcia Krymu, a opinia publiczna mogła jej działania śledzić także w Syrii. To właśnie tam grupa najemników Wagnera miała zetrzeć się z wojskami amerykańskimi. Regularna armia amerykańska wspierająca kurdyjskich bojowników zdziesiątkowała syryjsko-rosyjskie oddziały. Chińczycy wchodzą do gry Nie tylko Amerykanie czy Rosjanie mają swoje przedsiębiorstwa ochroniarskie czy wojskowe. Mało mówi się na przykład o potencjale chińskich firm z branży security. Tymczasem także Komunistyczna Partia Chin inwestuje w outsourcing usług ochroniarskich. Zdaniem waszyngtońskiego think-tanku Center for Strategic and International Studies chińskie firmy ochroniarskie operują w 40 krajach, nie zwracając praktycznie niczyjej uwagi. Działają wszędzie tam, gdzie chińskie prawo uniemożliwia bezpośrednie działanie Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Do 2009 roku chińskie prawo zabraniało korzystania z usług prywatnych firm wojskowych oraz ochroniarskich. Obecnie tych ostatnich są już dziesiątki. Według analiz branżowych w samych Chinach kontynentalnych jest kilka tysięcy prywatnych firm ochroniarskich, a przynajmniej 20 z nich pracuje za granicą, zajmując się ochroną strategicznych obiektów związanych na przykład z budową i rozwojem inicjatywy Pasa i Szlaku. Chińskie firmy ochroniarskie nie zajęły się jeszcze, tak jak ich amerykańscy czy rosyjscy koledzy, bezpośrednim działaniem zbrojnym, jak Grupa Wagnera, ale może być to kwestia czasu. Obecne są już zarówno w Afryce, gdzie Chiny dość intensywnie próbują umocnić swoją pozycję, jak również w Azji Centralnej. Oprócz ochrony placówek dyplomatycznych czy obiektów związanych z rozwojem Pasa i Szlaku podnoszone są także kwestie szkolenia policji. Biorąc pod uwagę ekspansję Chin w Afryce czy próby budowania przyczółków w Ameryce Południowej, można spodziewać się także zwiększonej obecności oraz działalności prywatnych firm ochroniarskich z tego regionu. Czy następne będą już działania firm wojskowych? Jan Żerański*Z wykształcenia prawnik, z zamiłowania publicysta-wolny strzelec. Pisze na tematy azjatyckie, prawnicze, kulturowe, technologiczne i cywilizacyjne. Publikował w "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Rzeczpospolitej", "Magazynie Pocisk" czy "Nowej Konfederacji".