"Pokój" Trumpa legł w gruzach. Strzały na granicy, są ofiary
Jedna osoba nie żyje, a kilka zostało rannych po strzelaninie na granicy Tajlandii i Kambodży. To pokłosie zawieszenia porozumienia pokojowego, które nadzorował Donald Trump. Jeszcze kilka tygodni temu Biały Dom przekonywał, że prezydent USA wynegocjował "historyczną deklarację", która "kończy napięcia" między obydwoma krajami.

W skrócie
- Rozejm nadzorowany przez Donalda Trumpa między Tajlandią a Kambodżą został zawieszony po serii incydentów na granicy.
- Doszło do wybuchu miny i wymiany ognia. Zginął co najmniej jeden cywil.
- Spór graniczny o świątynie trwa od dekad, a niedawne porozumienie nie rozwiązało historycznych napięć.
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii
Kruchy rozejm wynegocjowany pod okiem Donalda Trumpa zakończył się w poniedziałek, gdy tajlandzki żołnierz patrolujący granicę z Kambodżą stracił stopę w wyniku eksplozji miny lądowej.
Rząd w Bangkoku oskarżył oponentów o świeże podłożenie ładunków. We wtorek premier Tajlandii Anutin Charnvirakul przekazał: Dziś uważamy, że umowa, którą zawarliśmy, aby zaprowadzić pokój, dobiegła końca. Rzecznik MSZ wyjaśnił później, że Tajlandia "zawiesiła umowę", ale oficjalnie się z niej nie wycofała.
Kambodża i Tajlandia znów walczą. Padły strzały na granicy
W środę władze obydwu krajów poinformowały o strzelaninie na granicy. Według premiera Kambodży w Prey Chan na północnym-zachodzie kraju zginęła jedna osoba, a trzech innych cywilów zostało rannych.
"Akcja jest sprzeczna z duchem humanitarnym i niedawnymi porozumieniami w sprawie pokojowego rozwiązania problemów granicznych" - informował szef rządu.
Według Kambodżan zamieszkujących newralgiczny region tajlandzcy żołnierze prowadzili niemal ciągły ostrzał przez około 15 minut. Z kolei rząd w Bangkoku oskarża wojska Kambodży o "oddanie strzałów w kierunku terytorium Tajlandii".
Tajlandia i Kambodża. Czego dotyczy spór graniczny?
"The Guardian" przypomina, że spór graniczny trwa od dziesięcioleci i wywodzi się z map sporządzonych w czasie, gdy Kambodża znajdowała się pod francuskimi rządami kolonialnymi, a które według Tajlandii są niedokładne. Obie strony roszczą sobie prawa do rozrzuconych wzdłuż granicy świątyń.
- Kością niezgody pozostaje kwestia przynależności trzech świątyń. Warto zaznaczyć, że w latach 60. ubiegłego wieku Kambodża złożyła wniosek w tej sprawie do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, który rozparzył go na korzyść kambodżańskich władz. Tajowie werdykt uznali za stronniczy i nie respektują decyzji Trybunału - mówił w lipcu w rozmowie z Tomaszem Sajewiczem ekspert Ośrodka Studiów Azjatyckich przy Uniwersytecie Łódzkim dr Mateusz Chatys.
Eskalacja walk nastąpiła w lipcu, gdy w ciągu zaledwie pięciu dni zginęły 43 osoby, a ponad 200 000 zostało przesiedlonych w inne regiony kraju. 28 lipca po rozmowach telefonicznych Donalda Trumpa z przywódcami obu krajów uzgodniono wstępne zawieszenie broni, a Hun Manet nominował prezydenta USA do Pokojowej Nagrody Nobla.
Porozumienie Donalda Trumpa. Pisano o "pokoju"
Zwieńczeniem "drogi do pokoju" miało być podpisanie październikowego porozumienia podczas "tournée" Trumpa po Azji. Z przywódcami Tajlandii i Kambodży spotkał się w Kuala Lumpur.
W trakcie ceremonii zawarcia deklaracji przywódca USA nazywał dokument "monumentalnym" krokiem. Z kolei Biały Dom pisał wprost o "osiągnięciu historycznego pokoju".
- Osiem wojen, które moja administracja zakończyła w ciągu ośmiu miesięcy - nigdy nie było czegoś takiego. Średnio jeden raz w miesiącu. Nie powinienem mówić, że to hobby, bo to o wiele poważniejsze zajęcie, ale to coś, w czym jestem dobry i co uwielbiam robić - mówił Trump w swoim przemówieniu.
Ostrzeżenia tuż po ceremonii. "Spory nie zostały rozwiązane"
Stacja BBC zwracała uwagę na rozdźwięk między słowami Trumpa a reakcjami zainteresowanych stron. Przedstawiciele Tajlandii podkreślali podczas konferencji prasowych, że podpisują "wspólną deklarację dotyczącą stosunków między Tajlandią a Kambodżą" i nie nazywali jej porozumieniem pokojowym.
W październiku oba kraje zgodziły się wycofać ciężką broń z granicy i ustanowić tymczasowy zespół obserwatorów, który miał ją monitorować. Strony zgodziły się też m.in. na utworzenie wspólnej grupy zadaniowej.
"Jednak historyczne spory dotyczące granicy pozostają nierozwiązane i istnieje ryzyko, że ponownie się zaognią" - ostrzegało BBC tuż po ceremonii z Trumpem.












