Rada Unii Europejskiej to główny organ decyzyjny UE, a co sześć miesięcy jedno z państw członkowskich przejmuje w niej prezydencję. Kolejność jest ustalona i przy obecnej liczbie członków Wspólnoty takie przewodniczenie przypada co 13,5 roku. Polska przykładowo objęła prezydencję w lipcu 2011 roku, a powtórzy się to w styczniu przyszłego roku. Jak głoszą unijne zasady, państwo sprawujące rotacyjną prezydencję ma dwa najważniejsze zadania: Planowanie i prowadzenie posiedzeń Rady UE i jej organów przygotowawczych oraz reprezentowanie Rady, gdy ta kontaktuje się z innymi organami Unii. Ponadto dba o sprawny przebieg unijnego procesu legislacyjnego, ciągłość działań UE i współpracę należących do nich krajów. Węgry sprzeciwiają się pomysłom UE. I zaraz obejmą prezydencję 1 lipca prezydencję zakończy Belgia i wpadnie ona w ręce Węgier. A to właśnie Węgry uchodzą za głównego hamulcowego Unii. Chociażby w piątek dowiedzieliśmy się, że Orban miał zgodzić się na 14. pakiet sankcji wobec Rosji, ale tylko dlatego, że jego kraj będzie mógł rozbudować elektrownię jądrową w Paks. Były też i poważniejsze incydenty w jego wykonaniu, jak ten z grudnia 2023 r., gdy pod osłoną nocy wstrzymał wypłatę 50 mld euro pomocy dla Ukrainy. Jak więc Węgry miałyby być neutralnym pośrednikiem w ramach UE, skoro ciągle słyszymy, że aby coś w Unii "ruszyło" albo miało się zmienić, trzeba negocjować to z twardo stawiającym warunki Budapesztem? Zdaniem prof. Jacka Wojnickiego z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW nie można wykluczyć, iż Orban wykorzysta rotacyjną funkcję, by opóźniać podejmowanie decyzji, które mogą mu się nie podobać. - Zwłaszcza, jeśli ewentualne "stawanie okoniem" nie zaszkodzi ekonomicznie Węgrom. Pokazałby w ten sposób sprawczość: "Zachód atakuje, a my się mu opieramy". Celowe jest też "podklejenie" się pod hasło Donalda Trumpa - mówi w rozmowie z Interią. Ogłoszono bowiem, że węgierska prezydencja przebiegnie pod sloganem "Make Europe Great Again" (MEGA, po polsku "Uczyń Europę znów wielką"). Podobieństwo do motta, z którym Trump zdobył Biały Dom w 2016 r. (MAGA, czyli "Make America Great Again"), a teraz chce go odzyskać, jest uderzające. Ale rząd Orbana zaklina rzeczywistość. - Nie ma się wrażenia déjà vu. Nie wiem, czy Trump kiedykolwiek chciał, aby Europa znów była wielka - tłumaczył János Bóka, węgierski minister ds. UE. Viktor Orban i jego unijne MEGA. W tle konflikt Węgry-Ukraina Węgry nie zamydlają jednak oczu ekspertom. - Hasło MEGA można postrzegać jako analogię do sloganu Trumpa, chociaż politycy nie wyrażają tego wprost. Nawiązanie widać też w temacie migracji - w USA zwłaszcza meksykańskiej, w przypadku UE z Bliskiego Wschodu czy Afryki Północnej - wyjaśnia mgr Artur Lorek, specjalista ds. Europy Środkowej z Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM. Zwraca on uwagę na jeszcze jeden aspekt nadchodzącej polityki MEGA: obecny w niej będzie spór na linii Budapeszt - Kijów, nie tylko o sankcje czy pakiety wsparcia, ale też ws. węgierskiej ludności zamieszkującej ukraińskie Zakarpacie. Konflikt toczy się głównie wokół ustawy oświatowej, która znacznie ogranicza stosowanie języków mniejszości narodowych. To jednak nie wszystko. - Węgry podnoszą na sztandary, że wszystkie państwa chcące mieć akcesję do Unii powinny spełniać te same warunki. Jak uważają, Gruzja i Mołdawia są dyskryminowane względem Ukrainy. Stąd właśnie pomysł w UE, by rozmowy negocjacyjne z Kijowem rozpocząć jeszcze przed 1 lipca, aby Orban ich nie zablokował - dodaje Artur Lorek. Uściśla jednocześnie, że prezydencja w Radzie UE nie jest narzędziem pozwalającym prowadzić jednoznaczną, narzuconą politykę, w odróżnieniu od stanowiska przywódcy USA. - Skupia się ona bardziej na tworzeniu agendy pracy Unii: jak kierować poszczególne sprawy, jakie nadawać im priorytety. Możliwość blokowania ogólnie przyjętych stanowisk nie jest spora. Pamiętajmy też, że to bardzo krótki, sześciomiesięczny okres, a młyny brukselskiej administracji mielą powoli - objaśnia. Węgry chwalą się, że są "genialni". Symbolem kostka Rubika Jacek Wojnicki podnosi natomiast, iż prezydencja będzie oficjalnie przedstawiana przez Orbana "jako ważny moment w polityce europejskiej". - Sukces Budapesztu, chociaż przecież jest ona rotacyjna. Będzie chciał udowodnić, że Węgry przez pół roku będą czołowym dyrygentem w Unii Europejskiej - zauważa. Z kolei w ocenie Artura Lorka węgierski premier potraktuje prezydencję jako "narzędzie do pewnego rodzaju normalizacji relacji z UE". - Powołał nawet specjalne Ministerstwo ds. Prezydencji, mające być funkcjonalnie i PR-owo pomostem między jego gabinetem a Radą UE i neutralnym moderatorem tego drugiego organu. Chce w ten sposób stworzyć bezpiecznik między swoim programem rządzenia a strukturami Unii - opisuje. Węgrzy sprytnie zauważyli ponadto, iż termin ich prezydencji zbiega się z 50-leciem wynalezienia przez ich rodaka kostki Rubika. Postanowili pochwalić się swoim "geniuszem", dlatego - poza hasłem MEGA - ta niezwykle popularna zabawka logiczna też widnieje na materiałach marketingowych związanych z prezydencją. Czym oficjalnie chce zająć się Orban w okresie od lipca do końca 2024 roku? We wstępnie przedstawionym programie są sprawy istotne dla Węgrów, zwłaszcza polityka prorodzinna i spójność UE, ale też kwestie związane z granicami Unii i jej rozszerzaniem. - Węgrzy chcą promować rodzinę jako najważniejszy element społeczeństw. Ma być to przeciwwaga dla polityk migracyjnych i integracyjnych. Zakładają, że wspieranie chęci do zakładania rodziny będzie ochroną europejskiej tożsamości. Nie kryją, iż ważne są dla nich konserwatywne wartości oraz ochrona tzw. substancji narodowej - wylicza Artur Lorek. "Pięć minut" dla węgierskiej opozycji. Uda jej się zaalarmować świat? W tle tego wszystkiego jest też wewnętrzna polityka w państwie nad Dunajem. Wybory parlamentarne wypadną tam w 2026 roku, lecz zarówno Fidesz (partia Orbana), jak i opozycja, już przygotowują się do kolejnej kampanii. Zwłaszcza przedstawiciele tej drugiej frakcji muszą poczynić pierwsze kroki dość szybko, bo rynek medialny na Węgrzech niemal w całości kontrolowany jest przez Orbana, ewentualnie zaprzyjaźnionych z nim biznesmenów. - W kampanii premier będzie twierdził, że teraz jest głównym graczem w UE i jest w niej sprawczy. W takich okolicznościach jego przeciwnicy też będą musieli utargować więcej poparcia niż mają obecnie. A węgierska opozycja nie jest jednolita: część centrowo-lewicowa jest prounijna, ale hasła partii Tisza określić można jako bardziej umiarkowane względem Fideszu - objaśnia Jacek Wojnicki. Kontynuuje, że konkurenci Orbana wiedzą, że przez najbliższe sześć miesięcy uwaga będzie skupiona na Węgrzech i dzięki tym "pięciu minutom" dla ich kraju będą mogli szerzej przekazać w świecie, co się w nim dzieje. Tymczasem - jak spostrzega profesor - odłam węgierskiego społeczeństwa, który interesuje się objęciem prezydencji w Radzie UE przez Budapeszt, "jest inteligencki, wielkomiejski, związany z centrową i centrolewicową opozycją". A baza wyborców obecnie rządzących to przede wszystkim małe miejscowości. Wiktor Kazanecki Kontakt do autora: wiktor.kazanecki@firma.interia.pl ---- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!