Przypomnijmy, że 10 kwietnia odbywa się pierwsza tura wyborów prezydenckich we Francji. Bierze w niej udział 12 kandydatów, a w drugiej turze - zaplanowanej na 24 kwietnia - zmierzy się dwoje najlepszych spośród nich. Wiele wskazuje na to, że w drugiej turze może dojść do powtórki z 2017 roku, czyli pojedynku Emmanuel Macron kontra Marine Le Pen. Wówczas Macron zwyciężył zdecydowanie, zdobywając 66 proc. głosów. Co więcej, Francuzi głosowali na niego głównie dlatego, że byli przeciwko Le Pen. Od tamtej pory prawicowa kandydatka cierpliwie korygowała kurs tak, by zwiększyć swoje szanse w 2022 roku. I zwiększyła. Zmiana szyldu i programu Stało się to, co przewidywano - proces "dediabolizacji" Frontu Narodowego. Partia Marine Le Pen, a wcześniej jej ojca, została do tego stopnia "zdediabolizowana", że teraz nazywa się Zjednoczeniem Narodowym i jest centroprawicą. Marine Le Pen zmieniła nie tylko szyld, ale i program. Już nie jest za wychodzeniem z Unii Europejskiej, niespieszno jej do referendum w tej sprawie, nie postuluje także opuszczenia strefy euro. Liderka Zjednoczenia Narodowego usunęła ze swojego programu postulat "zero imigracji netto", nie chce już także zakazywać podwójnego obywatelstwa. Do kosza trafił również pomysł referendum w sprawie przywrócenia kary śmierci. Nieśmiało zaczęła też dopuszczać parytety płci w ramach polityki równościowej, choć wcześniej ostro parytety zwalczała. Jak podaje "Le Monde", wysiłki Le Pen przynoszą skutek, bowiem mniej niż połowa Francuzów - 40 proc. - uważa ją za przedstawicielkę "nacjonalistycznej i ksenofobicznej skrajnej prawicy", a w przypadku choćby Erica Zemmoura ten wskaźnik wynosi 64 proc. I właśnie ten ostatni stał się nieoczekiwanie sojusznikiem transformacji wizerunkowej Le Pen. Im ostrzej wypowiada się na temat migracji czy muzułmanów, tym bardziej "prezydencko" na jego tle wygląda liderka ZN. "Nie" dla surowych sankcji wobec Rosji Mimo wybuchu wojny w Ukrainie i kolejnych rosyjskich zbrodni sympatyzowanie z Władimirem Putinem przed agresją Moskwy zdaje się nie mieć większego wpływu na jej notowania. Le Pen bardzo mocno gra kartą troski o "zwykłych Francuzów". Z tej perspektywy krytykuje sankcje nałożone na Rosję i sprzeciwia się embargu na rosyjską ropę i gaz. - Nie chcę, żeby ceny gazu wzrosły ośmiokrotnie a ceny ropy dwukrotnie. Nie chcę, żeby Francja popełniła harakiri. Gospodarcze skutki wojny mogą być 100 razy gorsze niż pandemia - oznajmiła. Marine Le Pen postuluje także obniżenie wieku emerytalnego do 60 lat, pod warunkiem spełnienia warunku stażu pracy, co sytuuje ją na kolizyjnym kursie z Macronem, który wiek emerytalny chciałby podnieść do 65 lat - podobnie jak Valerie Pecresse. Troska o Francuzów z uboższych departamentów to wiodący motyw całej kampanii Le Pen. Zamiast wieców organizowała spotkania z mieszkańcami na targach, pokazywała, że potrafi znaleźć z nimi wspólny język. Określiła siebie mianem "kandydatki konkretnych rozwiązań" i w przekazach skupiła się na cenach energii, benzyny czy mąki. "Francuski Trump" Choć Le Pen złagodziła ton w sprawie migracji, kwestia znajduje ważne miejsce w jej retoryce i programie - obecnie postuluje referendum dotyczące zmiany przepisów w tej kwestii. Kandydatka chce nie tylko ograniczenia migracji do kraju, ale także usankcjonowania pierwszeństwa Francuzów w dostępie do opieki społecznej czy części usług publicznych. Le Pen, podnosząc temat imigracji, rywalizuje o prawicowy elektorat ze wspomnianym Erikiem Zemmourem - komentatorem, który nie gryzie się w język, czym przypomina Donalda Trumpa. Jeśli chce skrytykować migrantów czy islam, to idzie na ostro. Tym odróżnia się też od samej Le Pen, która jako polityk chcąca teraz uchodzić za umiarkowaną i centrową coraz częściej waży słowa. Zemmour do wybuchu wojny uparcie i otwarcie chwalił Rosję (mówił o "tradycyjnym, zdrowym modelu społecznym" w tym kraju) i krytykował Unię Europejską; w tym kontekście stawał po stronie polskich władz w sporze o praworządność, a także postulował "pojednanie Polski z Rosją". Melenchon znów zyskuje w kampanii Od politycznej poprawności stroni też kolejny rywal Le Pen w wyścigu do drugiej tury - lewicowy (czy też skrajnie lewicowy), 70-letni Jean-Luc Melenchon. Ten weteran wyborów prezydenckich we Francji uwielbia słowne potyczki z prawicowymi politykami, zwłaszcza o migrację czy podatki, i zazwyczaj zyskuje z biegiem kampanii. A ponieważ jest najmocniejszy z lewicowych kandydatów, to ze względów taktycznych będą na niego przerzucać głosy wyborcy Partii Socjalistycznej czy Zielonych. Melenchonowi i Zemmourowi, jako barwnym populistom, łatwo przychodzi zbieranie "głosów protestu", czyli wyborców, którzy chcą po prostu "dowalić" francuskim elitom. Co ciekawe, Melenchon ma też wspólne elementy programu ze swoimi prawicowymi konkurentami - on także chce wyprowadzić Francję z NATO czy, jak Le Pen, obniżyć wiek emerytalny do 60 lat. "W dwóch trzecich Merkel, w jednej trzeciej Thatcher" W gronie kandydatów, którzy rywalizują o wejście do drugiej tury, wymienić należy również Valerie Pecresse, reprezentującą Republikanów. Pecresse, która sama siebie określiła jako "w dwóch trzecich Merkel, w jednej trzeciej Thatcher", odwołuje się do klasycznej centroprawicy. Jest liberalna gospodarczo, nie tak krytyczna w sprawie migracji jak Le Pen, nie ma też obciążeń w postaci choćby sympatyzowania z Putinem w przeszłości. Co więcej, stara się pokazać, że jest najbardziej krytyczna wobec Rosji w stawce. Zwraca się jednak uwagę, że jej kampania pozbawiona jest wyrazistości i polotu, a sama kandydatka ustępuje rywalom pod względem charyzmy. To między Le Pen, Zemmourem, Melenchonem a Pecresse miała się rozegrać walka o to, kto w drugiej turze zmierzy się Macronem. Jednak na ostatniej prostej - po wcześniejszych zwrotach akcji - Le Pen umocniła swoją pozycję i jej niewejście do wyborczego finału należałoby traktować jako sensację. Czytaj także: Magiczna sztuczka Emmanuela Macrona. Podsumowanie kadencji Wybory w cieniu wojny. Ostatnie sondaże