Mówi polityk z Nowogrodzkiej: - Szczerze mówiąc, Jarosław jest najsłabszy w całej swojej historii, jeśli chodzi o wpływy w partii. Andrzej to rozumie, to widać gołym okiem. Wszyscy czekają jeszcze na wybory samorządowe i europejskie, bo one są w zasadzie za chwilę, ale potem dojdzie do zmiany warty. To tylko kwestia czasu. Polityk z bliskiego otoczenia premiera: - Prezydent ma przed sobą polityczną autostradę. Opozycja mnóstwo naobiecywała Polakom, więc on może ustawić się w roli strażnika interesów narodu i grać na to, że pilnuje, aby obietnice dane społeczeństwu były realizowane. Zmierzch Naczelnika Nasi rozmówcy z PiS-u i rządu są zgodni: w obozie rządzącym jest stypa. Nikt nie ma złudzeń, że oddanie władzy Koalicji Obywatelskiej, Polsce 2050, PSL i Lewicy to jedynie kwestia czasu. Na razie trwa robienie dobrej miny do złej gry. Tak należy odczytywać powtarzające się zapewnienia czołowych polityków PiS-u o rzekomych negocjacjach z ludowcami - PSL konsekwentnie od początku wszystkiemu zaprzecza - czy deklarację premiera podczas powyborczych konsultacji w Pałacu Prezydenckim, że jest w stanie zbudować w Sejmie większość dla rządu Zjednoczonej Prawicy. Zresztą w opowieści Mateusza Morawieckiego nie wierzą już nawet członkowie jego obecnego rządu. - Dzisiaj Morawiecki nie jest w stanie zbudować gabinetu, ale wszyscy jeszcze szukają możliwości - otwarcie przyznał w rozmowie z Wirtualną Polską wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta. Oczywiście ktoś może uznać, że mówi to polityk zwalczającej Morawieckiego Suwerennej Polski, ale nawet formacji Zbigniewa Ziobry nie zależy na oddaniu władzy. To jednak dopiero początek długiej listy problemów ekipy (jeszcze) rządzącej. - Nie ma żadnej refleksji - załamuje ręce jeden z naszych informatorów z Nowogrodzkiej. Dla potwierdzenia przytacza nam przebieg ostatniego zamkniętego spotkania kierownictwa partii. - Wyglądało to tak, jakby nie było wiadomo, co się stało. Wszystko skupiło się na szybkim podziale nowych ról: Mariusz (Błaszczak - przyp. red.) na szefa klubu, Ela (Witek - przyp. red.) na wicemarszałka Sejmu, Mateusz (Morawiecki - przyp. red.) odtworzy zespół pracy państwowej, który prowadził kiedyś Przemek Gosiewski. Kwadrans i po robocie, można się rozejść do domów, reszta do didaskalia - relacjonuje nasz rozmówca. Szybkie zmiany kadrowe to pudrowanie gnijącej, politycznej rzeczywistości. Próba pokazania przez Jarosława Kaczyńskiego partyjnemu aktywowi i żelaznemu elektoratowi, że partia wciąż jest sterowna i mimo dotkliwej porażki w wyborach w przyszłości może jeszcze wygrywać. Jednak nie roszad personalnych oczekują struktury, chociaż rozliczenie przegranej w niezrozumiały dla nich sposób kampanii jest konieczne. Od prezesa wszyscy oczekują wiarygodnej i ambitnej strategii na przyszłość oraz recepty na trapiące partię problemy. Tych jest dzisiaj bez liku, a PiS przestało na nie odpowiadać. Po pierwsze, partia wydająca od ośmiu lat miliony złotych na analizy wyborczego rynku i badania elektoratu nie zauważyła, że demografia gra przeciwko niej. - Nasi wyborcy umierają, a my nic z tym nie robimy - nie może się nadziwić jeden z polityków PiS-u, z którym o tym rozmawiamy. Tymczasem partia na własne życzenie odcięła sobie dostęp do elektoratu kobiecego i wchodzących w tej kadencji na rynek wyborczy 1,4 mln młodych ludzi. Według badania late poll z ostatnich wyborów, na PiS w grupie wiekowej 18-29 lat głosowało zaledwie 14,7 proc. Polaków. To wynik gorszy nie tylko od Koalicji Obywatelskiej (27,8 proc.), ale też Trzeciej Drogi i Lewicy (obie uzyskały po 17,5 proc.). Efekt jest taki, że chociaż frekwencja przebiła wszelkie oczekiwania, a faworyzująca dwie największe partie polaryzacja była gigantyczna, to PiS w porównaniu z wyborami w 2019 roku straciło niemal pół miliona głosów. Po drugie, PiS w niedawnej kampanii zawiodły struktury lokalne. Zaordynowana przez prezesa Kaczyńskiego reforma regionów, której celem było zaktywizowanie regionalnych baronów i działaczy, okazała się spektakularną klęską. Partyjna centrala narzekała, że "teren" nic nie robi, a "teren" narzekał na fatalne listy, obijających się "spadochroniarzy" z Warszawy i brak sensownej strategii kampanijnej (ta oficjalna zaczynała i kończyła się na atakach na Donalda Tuska). Wreszcie po trzecie, po latach niepodzielnych rządów prezesa Kaczyńskiego PiS dopadł w końcu kryzys przywództwa. Nasi rozmówcy nie ukrywają, że Naczelnik - jak Kaczyński bywa czasem nazywany w swojej partii - tym razem nie tyle nie pomógł, co wręcz szkodził poczynaniom partii. A zarówno jego ocena sytuacji w kampanii, jak i zaordynowana strategia wyborcza okazały się mocno chybione. - Wiek Jarosława to główny powód. Wiek i zdrowie, które jest jego wypadkową. Ludzie widzą, że to jest już końcówka. Ale też nie ma się co dziwić, naiwni byli ci, którzy uważali, że Kaczyński będzie wieczny. Wszyscy się starzejemy, tyle że każdy inaczej - ocenia polityk PiS-u z rządu. Politycy PiS-u, z którymi rozmawiamy, rysują ponury obraz partyjnej rzeczywistości. Króluje chaos i niepewność, a w blokach do wewnętrznej walki gotują się skonfliktowane ze sobą od lat stronnictwa. Prezes Kaczyński zdaje sobie sprawę z tego, że w jego partii wrze, dlatego na pierwszym powyborczym zebraniu osobistą odpowiedzialność za porażkę wziął na siebie. Doskonale wie, że jeśli teraz spuści z łańcucha partyjne frakcje, kontroli może już nigdy nie odzyskać, a partia nie wytrzyma wyniszczającej wojny domowej. Mówi polityk PiS-u z Nowogrodzkiej: - Nikt nie ma nic sensownego do zaoferowania, jesteśmy na etapie przejściowym. Po części widać panikę, po części uważne obserwowanie konkurencji i wyczekiwanie. Stare, zastałe układy zaczynają topnieć. Prawica nie zniknie ze spektrum politycznego i społecznego, a na Kaczyńskim polska polityka się nie kończy. Prezydent wchodzi do gry Nieoczekiwanym zwycięzcą tej sytuacji może okazać się prezydent. Andrzej Duda to dzisiaj ostatni bastion PiS-u, jeśli chodzi o kluczowe stanowiska polityczne. Przez najbliższe półtora roku będzie jedynym adwokatem interesów partyjnego aktywu i wyborców prawicy. Jeśli dodamy do tego słabnącego z miesiąca na miesiąc prezesa Kaczyńskiego i targający PiS-em chaos, okazja na sięgnięcie - jeśli nie po władzę, to przynajmniej po rząd dusz - jest więcej niż dogodna. - Prezydent ma gigantyczny potencjał, ale jeśli nie wyjdzie mu kohabitacja z nowym rządem, to sam może pogrzebać swoje szanse na cokolwiek. Ma jednak duże szanse, żeby wyjść z tego z tarczą, bo dobrze odnajduje się w zarządzaniu sytuacjami konfliktowymi - uważa polityk PiS-u z otoczenia szefa rządu. Dodaje przy tym, że głowa państwa "jest na lewo od centrum dla przeciętnego pisowca". Nie powinno być to jednak przeszkodą. A przynajmniej nie poważną. Źródła Interii w PiS-ie twierdzą, że atutem prezydenta jest jego niekonfrontacyjność i to, że w swoim otoczeniu ma przedstawicieli niemal wszystkich liczących się w PiS-ie frakcji: od twardogłowych, przez umiarkowanych dobrozmianowców, na liberalnym skrzydle kojarzonym z premierem skończywszy. - Andrzej zawsze grał na to, żeby nie dzielić ludzi, nie stawać po stronie żadnej frakcji, chociaż nie jest tajemnicą, że nie ze wszystkimi w PiS-ie jest mu po drodze - mówi jeden z naszych rozmówców. - Wyścig już trwa. Jeżeli Andrzej będzie chciał, to go wygra. To wynika ze słabości pozostałych konkurentów - mówi Interii polityk PiS-u z rządu. I dodaje: - Pytanie, czy naprawdę chce. Bo być może to Marcin (Mastalerek - przyp. red.) chce tego dla siebie i Andrzeja, a nie sam Andrzej. Mastalerek - as w rękawie prezydenta Wspomniany przez naszego rozmówcę Marcin Mastalerek jest tutaj postacią symboliczną. Były poseł i rzecznik PiS-u to nie tylko przyjaciel głowy państwa i autor zwycięskiej kampanii prezydenckiej z 2015 roku, ale też polityk mocno skonfliktowany z prezesem Kaczyńskim. Relacje obu panów rozsypały się osiem lat temu, tuż przed wyborami parlamentarnymi, gdy Kaczyński niespodziewanie usunął Mastalerka z partyjnych list. Do dzisiaj w PiS-ie większość osób nie wie, co było faktycznym powodem. Oficjalna wersja, że przed wyborami prezydenckimi Mastalerek sprzeciwił się prezesowi i nie odebrał od niego telefonu, wydaje się nazbyt absurdalna nawet jak na realia polskiej polityki. To jednak przeszłość. W teraźniejszości Mastalerek wraca do czynnej polityki z przytupem. Wygłoszona przez niego w Radiu ZET ocena, że PiS koncertowo zawaliło kampanię, a prezes Kaczyński powinien odejść na emeryturę, odbiła się szerokim echem. Kilka dni później Mastalerek został natomiast nowym szefem gabinetu politycznego prezydenta Dudy. Znamienne są słowa, jakimi głowa państwa powitała go w nowej roli. - Jesteś wypróbowanym współpracownikiem i przyjacielem, ale przede wszystkim wypróbowanym wojownikiem dla Rzeczypospolitej - skomplementował swojego nowego współpracownika prezydent. Po chwili dodał: - Mam nadzieję, że stanowi to pewne nowe otwarcie, nowe otwarcie w politycznej przyszłości tego obozu politycznego, który nazywamy często obozem patriotycznym, konserwatywnym, republikańskim. Mówi polityk PiS-u dobrze znający Mastalerka: - Marcin jest gościem, który wchodzi do Pałacu z zadaniem ustawienia prezydenta w kontekście kohabitacji z przyszłym rządem. Dla Dudy arcyważna jest jego polityczna sprawność, bo nie chce być rozgrywany przez Tuska. Dlatego potrzebuje kogoś sprawnego politycznie, kto będzie bronić jego interesów i odpowiadać na wszelkie zaczepki czy oskarżenia ze strony rządu. Szorstka przyjaźń prezesa z prezydentem Politycy PiS-u, z którymi rozmawiamy, są zgodni, że w nowym rozdaniu - zacznie się 13 listopada, bo to wtedy odbędzie się pierwsze posiedzenie nowego Sejmu - pozycja prezydenta Dudy w obozie prawicy wyraźnie się wzmocni. Ci sami politycy mówią jednak, że arcyważnym testem dla niego będzie to, komu powierzy misję tworzenia rządu - Donaldowi Tuskowi czy Mateuszowi Morawieckiemu. Jeśli przewodniczącemu Platformy, zaryzykuje bardzo mocno, że elektorat PiS-u okrzyknie go zdrajcą, który wbija nóż w plecy partii-matce. Byłby to jednak również wymowny znak, że głowa państwa wybija się na niepodległość i zaczyna kreować własną politykę, zostawiając za sobą "stary PiS" z ich wyborczą klęską. Drugą kluczową kwestią, przynajmniej do czasu wyborów europejskich, będzie to, jak stosunki z prezydentem ułoży sobie prezes Kaczyński. Tajemnicą poliszynela jest, że lider obozu władzy nie przepada za głową państwa, a w ich relacjach wieje chłodem. - Stosunek Jarosława do Andrzeja nie ulegnie zmianie. Widać to choćby po tym, że prezes nie poszedł na konsultacje do Pałacu Prezydenckiego, bo nie chciał widzieć się z Marcinem - prognozuje źródło Interii na Nowogrodzkiej. - To jest śmieszne. Skoro tyle się mówi o Polsce, to dla Polski chyba można byłoby się przywitać z Mastalerkiem, prawda? - pyta retorycznie. W PiS-ie słychać też jednak opinie, że chociaż w tym momencie prezes Kaczyński nie poczuwa się do powyborczej refleksji i potrzeby szybkiej zmiany kursu partii, to w trakcie kadencji zmuszą go do tego okoliczności. - Prezes nie chodzi z Andrzejem na przyjazne kawki, ale potrafi zawierać różnego rodzaju porozumienia czy nawet sojusze, jeśli sytuacja tego wymaga - twierdzi polityk z rządu. Rzecz w tym, że po 13 listopada układ sił w ewentualnych porozumieniach bądź sojuszach obu polityków wyraźnie się zmieni. Zdecydowanie na korzyść Andrzeja Dudy.