Pośród nazwisk przyszłych ministrów na giełdzie Radosław (kiedyś Radek) Sikorski zajmuje miejsce szczególne. Jest chyba najbardziej spektakularnym symbolem tezy, że nowa koalicja będzie kontynuacją poprzednich rządów Donalda Tuska. Jest też kandydatem z największą liczbą słabych punktów, ba, kompromitacji na koncie. Ale właśnie dlatego może zostać ministrem spraw zagranicznych. Wiele twarzy Radka Jest postacią barwną. Emigrant do Wielkiej Brytanii, z do dziś niejasnymi fragmentami życiorysu z lat 80., zaangażowany jako korespondent wojenny w wojnę Afgańczyków z Sowietami, do Polski wrócił jako radykalny niepodległościowiec. Był wiceministrem obrony w rządzie Jana Olszewskiego, a potem politykiem Ruchu Odbudowy Polski tegoż Olszewskiego. Potem było wiceministrowanie w MSZ w czasie rządu Jerzego Buzka. W roku 2005 został senatorem z ramienia PiS i ministrem obrony w rządzie tegoż ugrupowania. Zmuszono go do odejścia w roku 2007, w mocno niejasnych okolicznościach. Według jego relacji bronił Wojskowych Służb Informacyjnych przed szaleństwami Antoniego Macierewicza. Według polityków PiS miał dziwne związki z WSI. Szybko odnalazł się w przeciwnym obozie. Po kampanii 2007 roku wszedł do Sejmu z listy Platformy Obywatelskiej. To wtedy zapowiadał "dorżnięcie watah". Został na siedem lat ministrem spraw zagranicznych w rządzie Tuska. To on symbolizował politykę złudzeń, że można się dogadać z Rosją. W jednym z artykułów snuł wizje przyjęcia jej do NATO, co podważałoby sens tej organizacji. To on dawał twarz przepychankom z prezydentem Lechem Kaczyńskim. W roku 2011 wzywał Niemcy do objęcia przywództwa w Unii Europejskiej i jej większej integracji. Za czasów premierostwa Ewy Kopacz był marszałkiem Sejmu. Potem zdawał się wycofywać z polityki partyjnej. Ale w roku 2019 wszedł z ramienia PO do europarlamentu. Szkielety w szafie To że jest jednym z głównych bohaterów serialu TVP "Reset", gdzie przypominano jego ciepłe relacje z ministrem Siergiejem Ławrowem, nie jest pewnie obciążeniem w oczach Tuska, bo drugim negatywnym bohaterem tego oskarżycielskiego materiału był sam lider PO. Także fakt, że stał się jednym z głównych producentów antypisowskich fejkniusów, w stylu swojego przyjaciela Romana Giertycha, choćby o rzekomych planach podziału Ukrainy między rządzoną przez PiS Polskę a Putinowską Rosję, jest w tych kręgach zasługą, nie obciążeniem. Choć nasuwa się pytanie, czy można po takich akcjach uchodzić nadal za państwowca i polityka poważnego. Ale sam Tusk padał w przeszłości ofiarą długiego języka Sikorskiego, jak wtedy kiedy będący na bocznym torze eksminister ujawnił, że Putin oferował platformerskiemu premierowi rozbiór Ukrainy, co dla PiS było punktem wyjścia do podejrzeń i oskarżeń. W tym roku uwielbiający twittować Sikorski posunął się do insynuacji wobec USA, sugerując ich udział w niszczeniu Nord Stream 2. Politycy i komentatorzy prawicy natychmiast przypomnieli jego wypowiedzi, oficjalne i podsłuchane w restauracji Sowa i Przyjaciele, pełne nieufności i niechęci wobec Ameryki. Skądinąd ten twitt jeszcze mocniej odebrał mu reputację poważnego gracza. Zarazem na początku tego roku Radosław Sikorski stał się bohaterem afery w europarlamencie. Okazało się, że Emiraty Arabskie płaciły mu jako po 100 tysięcy dolarów rocznie i zapraszały na luksusowe wycieczki. Sikorski tłumaczył, że brał pieniądze za tworzenie dobrej atmosfery między Brukselą a światem arabskim. Jego historia stała się jednak częścią afery obciążającej wielu eurokratów podobnymi związkami z Arabami. - Mogę sobie wyobrazić, co myślą ludzie: co za skorumpowany gang - mówił Lousewies Van der Laan, szef holenderskiego Transparency International, właśnie po ujawnieniu tych dochodów Sikorskiego. Nic mu się z tego tytułu nie stało, a polskie media, zajęte w większości tropieniem afer PiS, nie pytały zbyt natarczywie. Zarazem Sikorski wciąż był uważany za częściowego emeryta, przynajmniej, gdy chodzi o politykę krajową. Teraz, gdyby został ministrem kluczowego resortu, pytania o te wszystkie historie padłyby zapewne ponownie. Można więc spytać, po co to Tuskowi? Czy nie można znaleźć na tę funkcję kogoś bez szkieletów w szafie? Jednooki w krainie ślepców Pierwsza odpowiedź nasuwa się sama i jest prozaiczna. Przed poprzednimi wyborami do europarlamentu, w roku 2014, Tomasz Lis kręcił swój kolejny program dla TVP kontrolowanej wtedy przez PO. Wysłał reportera, aby ten przepytywał ze znajomości języka angielskiego i polityki europejskiej kandydatów do posłowania w Brukseli i Strasburgu. Tak się "złożyło", że reporter pytał wyłącznie polityków PiS (i jednego ludowca). Lis wyjaśniał potem bez zmrużenia oka, że tylko takich ekipa spotkała. Problem w tym, że między politykami prawicy, centrum i lewicy nie ma w sferze kompetencji większych różnic. Słabo znają tamten świat (z wyjątkami naturalnie), ciężko się uczą poruszania w labiryncie europejskiej polityki, skądinąd celowo gmatwanym, aby był dostępny dla nielicznych. Dotyczy to także platformersów. Sikorski jest jednym z niewielu, którzy poruszają się tam względnie pewnie. Dochodzi do tego jego znajomość samego MSZ, jego kadr, procedur i logiki. Nawet jeśli na Zachód docierają echa jego kompromitacji, nie mają tam znaczenia. W krainie ślepców jednooki jest królem. Przy krótkiej ławeczce Platformy 60-letni Sikorski musi być faworytem. Ale możliwe, że jest i inny powód postawienia na niego. Bez wątpienia fakt, że obaj, Tusk i Sikorski, byli dopiero co głównymi przedmiotami prawicowej kampanii wypominającej im kalkulacje na zacieśnienie więzi z Putinem, zbliża ich samych do siebie. Choć naturalnie Tusk nie kieruje się zwykle takimi sentymentami. Wady, czyli zalety Może się jednak kierować czymś innym, samą logiką polaryzacji. Fakt, że Sikorski jest zaciekle atakowany, także za realne słabe punkty, nie musi wcale być wadą. Może być wręcz atutem. Personalne awantury to coś, co polska polityka lubi dziś najbardziej. Wrzawa wokół niewybrania wicemarszałków z PiS w Sejmie i Senacie miała tę zaletę, że odwracała uwagę choćby od pominiętych w umowie koalicyjnej kluczowych obietnic wyborczych. Samo hasło "Sikorski na ministra" taką wrzawę gwarantuje na długie miesiące. Nawet więc największe słabości Sikorskiego, choćby historia z pieniędzmi od Arabów, która pokazywała go jako zachłannego europejskiego politykiera, wcale go nie skreślają. Mogą wręcz paradoksalnie być Tuskowi na rękę. Zwolennicy nowej koalicji, którzy wiele zainwestowali mentalnie w ugrupowania "nowoczesne i proeuropejskie", raczej skupią się przy atakowanym niż go odrzucą. Przecież politycy PO-KO tłumaczyli, że Sikorski zarobił tak dużo, bo jest jednym z niewielu polskich polityków rangi światowej. Mamy być z tego dumni, a nie się wstydzić. Ileż szans na efektowną polaryzację się w tym kryje. A że Sikorski uwielbia zjadliwe, brutalne wypowiedzi, sam będzie jednym z głównych aktorów tej polaryzacji. Zarazem z ochotą zabierze się za czystki w MSZ i w korpusie dyplomatycznym. Można też będzie na niego liczyć w słownych i biurokratycznych utarczkach z prezydentem Dudą. Który otrzymał w przyjętej tuż przed końcem kadencji ustawie kompetencyjnej nawet nowe uprawnienia w sprawach międzynarodowych. Ale którego w praktyce będzie można ich pozbawiać w akompaniamencie słownej żonglerki samego ministra. Sikorski ministrem to byłby także dowód na to, że oskarżenia z serialu "Reset" były jedynie propagandowym stekiem kłamstw. No bo gdyby było inaczej, czy zostałby członkiem rządu? Nagrodzenie człowieka zapraszającego Ławrowa, aby "szkolił" polskich ambasadorów, stanie się symbolem definitywnego zamknięcia tamtych rozliczeń. A denerwowanie prawicy takimi personalnymi rozstrzygnięciami - to samoistna potężna wartość. Naturalnie można też brać uwagę jeszcze jedną ewentualność. Pojawiły się już sceptyczne wobec tej kandydatury głosy, zwłaszcza ludowców. Możliwe, że Sikorski odegra rolę kogoś, z kogo się z ciężkim sercem w ostatniej chwili rezygnuje. Pokazując brak personalnego uporu i dobrą wolę. Ta ostatnia wersja wydaje mi się mniej prawdopodobna, zwłaszcza że z kolei determinacja koalicjantów Tuska nie musi się okazać zbyt wielka. Może Tusk sprzeda Sikorskiego za jakieś ustępstwo swoich partnerów. Ale może z kolei oferuje im coś za to, aby Sikorskiego przełknęli. Wszak awans tego polityka zgodny jest z logiką spektaklu. A samą logikę kupili wszyscy politycy nowej koalicji. Na koniec pytanie najważniejsze: jaką politykę zagraniczną zapowiada Sikorski jako ewentualny szef MSZ. W umowie koalicyjnej mamy na ten temat ledwie kilka zdań. Gdyby go oceniać dawną miarą, byłby podejrzewany o zapowiedź polityki sceptycyzmu wobec USA, miękkości wobec Rosji i roztopienia Polski w unijnym mainstreamie. Ale naturalnie od roku 2008 czy 2010 zmieniły się warunki. Sam Sikorski prowadził w rządzie Tuska kilka różnych polityk, w ostatniej fazie zabiegał o przychylność Waszyngtonu. Wobec Rosji będzie na tyle twardy, na ile pozwoli poprawność najsilniejszych graczy w Unii. Zmiana traktatów europejskich? Ktoś nawet słyszał wypowiedzi Sikorskiego sceptyczne wobec federalizacji UE. Ale przecież w tym samym tonie wypowiadał się w Brukseli i sam Tusk. Czy to tylko gra czy uznanie, że Polakom unijnego superpaństwa po prostu narzucić się nie da? Myślę, że ani Tusk ani Sikorski tego po prostu na razie nie wiedzą. Piotr Zaremba