"Wie pan co? Nigdy nie chodzę do wyborów. Ale teraz to już mnie naprawdę wkurzyli" - swoją decyzję wyborczą wyjaśnił znajomy taksówkarz. Wyliczył rachunek krzywd, których doznał od PiS-u. Dostatecznie długi, aby w kolejce do urn stać półtorej godziny. I nie żałować. Ten pojedynczy przykład poirytowania odzwierciedlają statystki. W 2019 roku frekwencja wyniosła 61,7 proc. W ostatnią niedzielę zaś dobiliśmy prawie do 75 proc. To rekord III RP. Na przykład w Poznaniu głos oddało aż 83 proc. uprawnionych. Czytaj raport Wybory parlamentarne 2023. Chociaż trudno w to uwierzyć, wyjście z populizmu okazało się ważniejsze niż wyjście z komunizmu. W pierwszej turze legendarnych wyborów parlamentarnych w 1989 roku udział wzięło "tylko" 62,7 proc. uprawnionych. Później - w warunkach ostrego podziału postkomunistycznego - do wyborów prezydenckich poszło także mniej wyborców (68 proc.). Trudno porównywać odległe czasy, ale niewykluczone, że, biorąc pod uwagę obecną populację, ustanowiliśmy rekord frekwencji na tle całej historii Polski. W I Rzeczpospolitej decyzje podejmowała szlachta, ale, wedle zmieniających się szacunków, to nigdy nie było więcej niż około 10 proc. ludności. W II RP prawdopodobnie najwyższa frekwencja w wyborach parlamentarnych miała miejsce w 1919. Jednak tocząca się wówczas w wielu miejscach wojna, nie pozwala nam na przytoczenie precyzyjnych danych. Prawdziwie demokratyczne wybory w warunkach pokojowych odbyły się dopiero i tylko w 1922 roku. Znamienne, że wówczas frekwencja była bardzo wysoka. Rozpolitykowani rodacy ruszyli do urn masowo, w efekcie ponad 67 proc. uprawnionych oddało głosy. Wówczas temperatura polityczna była maksymalnie wysoka. W grudniu 1922 zamordowano przecież prezydenta Gabriela Narutowicza. Na papierze frekwencja była wyższa cztery lata później (ponad 78 proc.). Nie można jednak przeoczyć, że po drodze w 1926 odbył się zamach majowy i o wyborach w normalnych, demokratycznych warunkach nie można mówić. Później sanacja będzie pompowała na swoją korzyść frekwencję, tak jak po drugiej wojnie światowej będą robić to komuniści. Ci ostatni zresztą nie znali umiaru. W czasach Polski Ludowej w pseudo-wyborach oficjalna frekwencja przebijała sufit 90 proc. Polska to nie Węgry Tymczasem w ostatnią niedzielę wyborcy poszli do urn, bo chcieli. Jarosław Kaczyński pragnął zrobić nam Budapeszt w Warszawie. W 2023 roku okazało się, że większość z nas nie życzy sobie kontynuacji tego wątpliwego eksperymentu ustrojowego. Polska to nie Węgry. Brak umiarkowania w korzystaniu z owoców władzy oraz przekraczanie kolejnych granic przyzwoitości w komunikacji z obywatelami okazał się nie do zniesienia. Doszło do tego, że trudno było oglądać z dziećmi wiadomości z kraju i ze świata w publicznej telewizji. Czerwona kartka dla Jarosława Kaczyńskiego nie może nam jednak przesłaniać rzeczywistości. A prawda jest taka, że państwo zamieniono w prawne pole minowe. Dopiero będziemy odkrywać prawdę o kolejnych instytucjach, które w ramach swoich kompetencji nowej władzy będą rzucać kłody pod nogi. Skupiono się na tym, co może zrobić prezydent Andrzej Duda. Słusznie, bo opozycja nie ma owych 276 szabel do odrzucania weta. Jednak nie mniej groźny jest cień Trybunału Konstytucyjnego czy, jak sądzi wielu, pseudo-Trybunału Konstytucyjnego. Owa instytucja może śmiało torpedować kolejne próby reform. Nie można zapominać o całym łańcuszku instytucji, które jeszcze przez długi czas mogą znajdować się pod wpływem PiS, poczynając od Narodowego Banku Polskiego z jego prezesem. Czytaj też: Oświadczenie Donalda Tuska. "Gorący apel" do prezydenta Chociaż trudno w to uwierzyć, po 2023 roku będziemy studiować Konstytucję z 1997 roku nie mniej wnikliwie niż wcześniej. Po ośmiu latach wiemy także dobrze, iż Jarosław Kaczyński ma wysokie mniemanie o swojej wizji politycznej i że nie ma innych namiętności niż polityka. Zatem na żadne taryfy ulgowe nowy rząd nie ma co liczyć. W najbliższych tygodniach należy się spodziewać pierwszych kłód rzucanych pod nogi. Być może koalicjantów zatem scementuje świadomość, że PiS z pewnością będzie chciał wrócić do władzy, w której sprawowaniu się tak nam rozsmakował. Taki scenariusz jest jak najbardziej do pomyślenia. Miał przecież miejsce w Izraelu. Warto o tym pamiętać od pierwszego dnia nowych rządów. A na razie jeszcze przez chwilę cieszyć się z pomruku wkurzonego suwerena. Czytaj także: Fiasko zagrywki Jarosława Kaczyńskiego. Miał być sukces, są same straty Wyniki wyborów. Jarosław Kaczyński: Czwarte zwycięstwo w dziejach - Wydarzenia w INTERIA.PL PiS się kurczy w Sejmie. Zbigniew Ziobro triumfuje *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!