O brutalizacji języka kampanii wyborczej mówią sami politycy. Nie widzą własnej winy i nadzwyczaj zgodnie, niezależnie od bartw partyjnych, zrzucają winę na drugą stronę dyskusji. - Można powiedzieć, że ktoś z partii opozycyjnej jest nieudacznikiem, podejmował złe decyzje. Ale oni mówią, że wszyscy jesteśmy zdrajcami i pracujemy albo dla Niemców, albo dla Rosjan. Gorszej obelgi w debacie politycznej nie można sobie wyobrazić - w rozmowie z Interią zauważył Rafał Trzaskowski, jeden z czołowych polityków PO i prezydent Warszawy. Podobnie sytuację ocenia szef polskiego rządu. Mówi nawet o hejcie ze strony politycznych oponentów. - Począwszy od słów na przykład "głosujesz na PiS, to wyp...", przez ogłaszanie przez posłów PO, że ich programem jest "osiem gwiazdek", a skończywszy na słowach, które nawet nie wiem, czy chcę powtarzać, o "szambie", "smrodzie", czy "seryjnych mordercach kobiet". To są słowa, które nigdy nie powinny paść - oświadczył Mateusz Morawiecki. Od "rżnięcia głupa" po "zdrajcę" Prof. Paweł Nowak należy do Rady Języka Polskiego i Katedry Komunikacji Medialnej Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Naukowiec zwraca uwagę, że dla większości Polaków język codzienny to język, w którym używamy przeciętnie ok. 300 słów. W tym wulgarnych. Jak to się ma do kampanii wyborczej? - Jak pisał Zbigniew Herbert, kwestia smaku została zupełnie pominięta w tej kampanii. Nikt nie myśli czy coś jest w dobrym tonie, smaczne, do przyjęcia - mówi Interii lubelski naukowiec. - Jeżeli pojawiają się mocne słowa, ludzie myślą, że one są najbardziej znamienne dla kampanii czy sytuacji, bo przyciągają uwagę. Dlatego, w znacznej mierze, politycy ich używają - dorzuca prof. Jerzy Bralczyk. Zdaniem językoznawcy z Uniwersytetu Warszawskiego mamy prawo wymagać więcej od urzędujących polityków. - Spodziewalibyśmy się, że osoby pełniące najwyższe funkcje, na najwyższych stanowiskach, powinny być powściągliwe. Premier wcale nie jest - ocenia Bralczyk. - Wydaje się, że to może bardziej szkodzić jego wizerunkowi niż pomagać. Tusk jest szefem opozycji, nie pełni w tej chwili żadnej państwowej funkcji, więc może sobie pozwolić na więcej - uważa. Prof. Nowak zauważa, że niezależnie od pozycji samych mówców granica dobrego smaku w dyskusji została przesunięta już dawno. Jako dowód odwołuje się do swojej książki "Słownik polszczyzny politycznej po 1989 r.", którą w 2009 r. napisał razem z prof. Rafałem Zimnym z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. - Pokazywaliśmy tam najbardziej nietypowe, zadziwiające wyrażenia polityków. Najgorszym określeniem były słowa Janusza Korwin-Mikkego z lat 90. - podkreśla Nowak. - Oświadczył wtedy, że "rząd rżnie głupa". Dzisiaj, gdyby ktoś tak powiedział, nikt nie zauważyłby jakiegokolwiek naruszenia norm. Na tym polega różnica - wyłuszcza Interii naukowiec z UMCS. Wybory parlamentarne 2023. Kiedy? Najważniejsze informacje. Wszystko, co musisz wiedzieć Nie wiedzą, jak się obrażać? Prof. Paweł Nowak uważa, że dotychczas oponentów politycznych nie nazywano słowami uznawanymi powszechnie za obraźliwe. Jednak, nawet jeśli najważniejsi kandydaci próbują się dyskredytować, nie zawsze wiedzą... jak to dobrze zrobić. Fachowo mówimy tu o neosemantyzacji, czyli nadawaniu nowych znaczeń znanym już określeniom. - Przykładowo: "Banda Rudego" (takiego określenia, w kontekście Donalda Tuska, użył premier Mateusz Morawiecki podczas jednej z debat - red.) to tytuł książki dla młodzieży z lat 70. pióra Janusza Domagalika. W tym kontekście określenie było bardzo pozytywne, bo chodziło o chłopców, którzy pomagali pokrzywdzonym - usłyszeliśmy. - Dlatego, paradoksalnie, premier mówiąc o Tusku jako osobie rudej, przewodniczącym bandy, robi mu przysługę komunikacyjną. Tylko mało ludzi o tym pamięta, wie, zwraca na to uwagę. Bo stereotypowo osoba ruda jest wredna i nieprzyjazna - dodaje. Podobne wnioski można wysnuć, odwołując się do wyrażeń używanych przez polityczną konkurencję PiS. Mamy więc do czynienia z bronią obosieczną. - Jeśli opozycja mówi o premierze, jako Pinokiu, to ma na myśli postać, która kojarzy się z kłamstwem. Ale nie tylko - zauważa Nowak. - Pinokio był przecież pozytywnym bohaterem bajki, który chciał zostać człowiekiem. Nie robił tego zbyt dobrze, co wynikało z jego młodości oraz niedoświadczenia - podkreśla. W opinii naszego rozmówcy z UMCS za nieprecyzyjnymi czy niegrzecznymi określeniami w ustach czołowych polityków stoją przede wszystkim ich sztabowcy. - Kampania nie odbywa się spontanicznie, o przekazie decyduje cały sztab ludzi. Być może sztabowcy nie sprawdzili hasła "banda Rudego"? - zastanawia się Nowak. - Najpewniej nikt nie pomyślał o tym, że chodzi o coś, co może kojarzyć się z książką. Niemniej, słowo "dziwolągi" użyte przez Donalda Tuska na pewno też kiedyś by się nie pojawiło w przestrzeni publicznej - uważa. Nie zanosi się jednak, aby wybory zakończyły językowe szaleństwo polityków. - Wydaje nam się, że 16 października coś się zmieni. A przed nami dużo atmosfery powyborczej. Ostry język będzie się jeszcze pojawiał - ocenia prof. Bralczyk. Jakub Szczepański ----- Czytaj więcej: Wybory 2023. Waloryzacja emerytur. Obietnica Koalicji Obywatelskiej Lista wszystkich komitetów. Kto startuje w wyborach? Metoda D'Hondta. Jak przeliczane są głosy w wyborach? Wybory 2023. Wyniki exit poll - co to jest i co oznacza? Wybory 2023. Do lokalu bez dokumentów, tylko z telefonem Nie wiesz, na kogo zagłosować? Test pomoże rozwiać wątpliwości