Jakub Szczepański, Interia: Transfer do Platformy, ogólnopolska sensacja, to element głębszego planu czy spontaniczna decyzja? Łukasz Kohut, kandydat na europosła z list KO: - Decyzja zdroworozsądkowa. Narastała we mnie już od jakiegoś czasu. Przez cztery i pół roku w Parlamencie Europejskim, w wielu sprawach, walczyłem ręka w rękę z przedstawicielami KO. Walka z PiS w Brukseli zjednoczyła opozycję. Współpracowaliśmy w regionie, mam dobre doświadczenia. No i ta sytuacja w lewicy, która trwa od jakiegoś czasu. Co ma pan na myśli? - W Partii Razem usłyszałem, że w Parlamencie Europejskim chcą przystąpić do frakcji The Left, czyli skrajnej lewicy, z którą jest mi nie po drodze. Ich przedstawiciele często wypowiadają się antynatowsko czy prorosyjsko. Maciej Konieczny, pański następca na listach, powiedział w Polsat News, że odcinają się od The Left. - Dwa tygodnie temu spotkałem się z posłem, Magdaleną Biejat i Adrianem Zandbergiem. Z ust tego ostatniego padło, że prawdopodobnie frakcja zmieni nazwę. Stąd pewnie uniki werbalne, ale to wciąż skrajna europejska lewica. Uznałem w końcu, że mam dość. Moje miejsce jest bliżej centrum lewicy, a nie jej skrajnej odmiany. Odpowiednia propozycja pojawiła się z KO. Dlaczego pan skorzystał? - Bo mój elektorat już tam jest. Ludzie, którzy mają takie poglądy jak ja, chcą dalej wspierać rząd premiera Tuska, Koalicję 15 października. Będą skłonni głosować w tych wyborach na listę KO. Kiedy czytam tysiące komentarzy w mediach społecznościowych, czuję, że trafiłem w punkt. Chyba wyborcy właśnie tego ode mnie oczekiwali. Moje działania związane ze Śląskiem, z walką o język śląski, o promocję śląskiej kultury, także o miejsca pracy na Śląsku, po prostu wpisują się w DNA listy Koalicji Obywatelskiej. Jak dochodzi do tak sensacyjnych transferów? Trzeba pójść do kogoś z flaszką? - Dla mnie to nie jest jakaś wielka sensacja. Ludzie znają moje poglądy, przez parę lat byłem atakowany jako tak zwany "libek" na lewicy. Że jestem bliżej centrum niż chociażby Partia Razem. Tym bardziej, że dokończyłem mandat w Europarlamencie we frakcji S&D. Zawsze mówiłem, że nie jestem socjalistą, tylko bardziej demokratą. Zdaję sobie sprawę z ciężaru startu i zmiany. O kuchni nie chcę rozmawiać. Kiedy ona jest interesująca. - Byłem w kontakcie z przedstawicielami KO. Gdy dostałem propozycję startu z trzeciego miejsca na ich liście, po prostu powiedziałem "tak". Po tej decyzji poczułem ulgę, bo znalazłem się w miejscu, w którym powinienem być już dawno. Z drugiej strony, chciałem dokończyć mandat. Do końca wykazałem lojalność. Zrobiłem to w dobrym, śląskim stylu. Trzeba było iść do Borysa Budki w Katowicach, czy bardziej szukać w Europarlamencie? Bo państwo się przecież wszyscy doskonale znacie z Brukseli. - Kiedy pojawiły się pierwsze informacje o kształcie list, tak lewicy jak i KO, trafiłem na giełdę transferową, a rozmowy zaczęły się toczyć. Bez wielkiego hałasu. Moja praca w województwie śląskim też była przez wszystkich dostrzeżona. Ludzie z regionu ją widzą. Może pańska kandydatura nabrała rumieńców po wymianie uprzejmości Anny Marii Żukowskiej z Nowej Lewicy i Pauliny Matysiak z Razem? - Wtedy rzeczywiście ta sytuacja mocno przyspieszyła. Nie jest tak, że koledzy pana wystawili? Skoro było dogadane, miał pan być numerem jeden Nowej Lewicy, ale Śląsk był nieistotny dla Włodzimierza Czarzastego, więc oddał listę dla Razem? To chyba wygląda dość nieelegancko? - Dobrze, że pan to powiedział. Trochę mi nie wypada oceniać, ale zachowanie było niezbyt eleganckie. To wypychanie z lewicy ludzi, którzy mają swoje poglądy. Tych, co czasem nie zgadzają się z linią skrajnie lewicową. Tylko widać to od dłuższego czasu. Przypominam posłankę Karolinę Pawliczak czy Andrzeja Rozenka. Ani nie jestem pierwszy, ani nie ostatni. Pańskie nazwisko, nawet nie pan, stało się obiektem targów Razem i Nowej Lewicy. Idę o zakład, że nikt pana o nic nie zapytał. Mylę się? - Oczywiście słyszałem o negocjacjach w tle. Wszystko odbywało się dziwnie, bo trochę mnie pominięto. Nikt mnie nie pytał, jak mogłoby to wyglądać. Ułożyło się, stronom w miarę pasowało. Tylko, prawdę mówiąc, trochę się nie spodziewałem. Koledzy pana zaskoczyli? - To nieracjonalne. Zbudowałem spory potencjał, do tego zagłosują na mnie śląscy regionaliści. Tu nie liczył się jednak lepszy wynik listy, tylko partykularnie interes partyjny, układanie list na modłę centrali. Cały zarząd województwa był za mną murem. Nawet uchwałę podjęli. Ale chcę już to zostawić za sobą, iść do przodu, realizować własną agendę. Śląską, europejską, robić swoje. Udowodnić, że mogę zrobić bardzo dobry wynik. Maciej Konieczny weźmie pański mandat? - Weźmie, jeśli Lewica przekroczy próg. Czy przekroczy - mam wątpliwości. Maciej Kopiec, współprzewodniczący Nowej Lewicy w Śląskim, ma głosować na pana. Jednocześnie twierdzi, że Robert Biedroń działa na szkodę formacji. Jak pan to odbiera? Czy senator Kopiec powinien się pakować po takiej deklaracji? - To Robert Biedroń może się pakować z Brukseli, jeśli nie zrobi dobrego wyniku w tych wyborach. Na tym polega demokracja, ludzie mają prawo do wyrażania swoich opinii. Partie nie są organizacjami autorytarnymi. Współprzewodniczącym Nowej Lewicy, poza Robertem Biedroniem, jest Włodzimierz Czarzasty. Przynajmniej ten ostatni jest znany z twardych rządów w partii. Potwierdza pan, zaprzecza? - Taki styl przyjęli. Potwierdzam, że to są na pewno twarde rządy, plus dodatkowo są jeszcze uwarunkowania frakcyjno-koalicyjne. Panu się powiedzie, z trzeciego miejsca na liście KO? - Czekam na plebiscyt w sprawie śląskiej, na ocenę, weryfikację wyborczą. Jestem gotowy do kampanii. Liczę, że dostanę się do Parlamentu Europejskiego z dobrym wynikiem i udowodnię, że praca przez całe 5 lat miała sens. Co, jeśli się nie uda? Bez zaglądania do pańskiego oświadczenia majątkowego - dramatu nie będzie? - Chcę reelekcji. Walczymy z Katowicami, całą metropolią, o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2029. Sprawa śląska, wiadomo, to jest kwestia jeszcze podpisu prezydenta, walka o śląską mniejszość etniczną. Będę miał co robić. Mandat europosła pomógł w nagłośnianiu spraw ważnych dla wielu ludzi na Śląsku. Załóżmy, że nie będzie reelekcji. Odnajdzie się pan w jakiejś spółce, może na Śląsku. Obojętnie, gdzie, bo rządzi PO. Tylko później powiedzą, że się pan sprzedał. Nie obawia się pan etykiet, które mogą się jakoś przykleić? - W życiu nigdy się nie sprzedałem. Przeszedłem długą drogę, żeby zaistnieć w polityce. Wiele lat mieszkałem za granicą, pracowałem w Norwegii, w Czechach, na Filipinach. Do wszystkiego doszedłem sam. Nie boję się żadnych łatek i na pewno poradzę sobie w życiu. Planuję także doktorat w Norwegii, zresztą z nauk politycznych. Akcentuje pan swoją bliskość ze Śląskiem. Pisał pan, że jest Ślązakiem, a nie Polakiem. Nie przesadził pan odrobinkę? - Ciągle ktoś mi wyciąga tego tweeta. Napisałem, że jestem Ślązakiem, mam obywatelstwo polskie i będę walczył do końca moich dni w polityce o silną proeuropejską Polskę w Unii Europejskiej. Walczyliśmy wtedy w Europarlamencie z przekonaniem, że Polska to PiS. Podczas spisu powszechnego nie można było zadeklarować tożsamości śląskiej. Czuję się Ślązakiem i mam do tego prawo. Jednocześnie nie jestem nacjonalistą i dobrze się odnajduję w proeuropejskiej Polsce. A Polakiem nie? - Jestem przedstawicielem Śląska Ślązaków. Czuję się też Europejczykiem, jestem obywatelem Polski. To specyfika naszego regionu, trudna do zrozumienia dla ludzi spoza Śląska. Nazywamy to hajmatem, jesteśmy związani najbardziej ze swoją okolicą, małą ojczyzną. Jesteśmy przywiązani do regionu, tak się czujemy. Bycie Ślązakiem wyklucza bycie Polakiem? - Polska jest wielokulturowa. Na Śląsku mieszkają ludzie, którzy deklarują się tylko jako Ślązacy, w tym ja. Są ludzie, którzy deklarują podwójną tożsamość jako Ślązacy i Polacy, i tak dalej. Jak u Kaszubów. Są tacy, co uważają się tylko za Kaszubów, ale są też tacy, którzy uważają się także za Polaków. Wszystkich łączy nas polskie obywatelstwo i walka o polskie interesy w Unii Europejskiej. Staram się to zrozumieć. No, bo ma pan polskie obywatelstwo i startuje jako polski europoseł. Nie śląski. - Jako polski europoseł z województwa śląskiego. Tylko mówi pan, że nie czuje się Polakiem, a bierze pan udział w wyborach jako Polak. - To są dwie różne sprawy - obywatelstwo i narodowość. Ślązacy są polskimi obywatelami i jesteśmy z tego dumni. Ale także oczekujemy szacunku do naszej tożsamości. Gdyby pan wszedł w definicję tożsamości, mniejszości etnicznej, mniejszości narodowej, to są wszystko oddzielne kategorie prawne. Na Śląsku mamy 200 tys. osób, które deklarują się tylko jako Ślązacy. To nie jest w kontrze do nikogo, nie jesteśmy w kontrze do Polski. Ta odrębność, nie jest to krokiem w kierunku jakiejś autonomii? Nie chcę wybiegać za daleko, ale wyobrażam sobie podobne komentarze przy tej rozmowie. - Niech pan przeczyta, jak wyglądała propozycja dla mieszkańców Śląska w XX-leciu międzywojennym. Mieszkali tu razem Polacy, Ślązacy, Niemcy, Czesi i Żydzi. Zarówno Polacy jak i Niemcy przyszli do mieszkańców Śląska z propozycją autonomii. Nie ma na Śląsku 2024 dyskusji o autonomii, dobrze odnajdujemy się i w Polsce i w Unii Europejskiej. Chcemy jednak, żeby państwo polskie uznało nasz język za język regionalny. Jako autochtoni, powinniśmy zostać też uznani za mniejszością etniczną. Nie ma w tym niczego groźnego, żadnego separatyzmu. Tylko uznanie stanu faktycznego. Zresztą samorząd terytorialny i decentralizacja to wielkie osiągnięcie Polski po 1989 roku i to nikogo nie razi. Nie lękajcie się Śląska, poznawajmy się nawzajem i szanujmy. Ino tela. Jakub Szczepański