Wagnerowiec o buncie Prigożyna: Dowiedzieliśmy się z Telegrama
Najemnik, który brał udział w buncie Grupy Wagnera powiedział, że ani on, ani jego koledzy-bojownicy nie mieli pojęcia, co się dzieje. - Dowiedzieliśmy się z Telegrama, tak samo jak wy - powiedział w rozmowie z BBC. Na pytanie, dlaczego teraz nie opuścił szeregów organizacji, odpowiedział, że "jego kontrakt jeszcze nie wygasł".
Dziennikarze BBC Russian rozmawiali z młodszym dowódcą Grupy Wagnera, który znalazł się w centrum wydarzeń z 24 czerwca, kiedy to w Rosji doszło do buntu szefa najemniczej organizacji Jewgienija Prigożyna i jego "marszu na Moskwę".
Gleb - jak zaznacza BBC, to nie jest prawdziwe imię bojownika - brał wcześniej udział w walkach o Bachmut. Kiedy wybuchł bunt, znajdował się wraz ze swoją jednostką w koszarach w okupowanym przez Rosjan obwodzie ługańskim.
Najemnik o buncie Prigożyna: Dzień wcześniej przyszedł rozkaz
Najemnik opowiedział, że wczesnym rankiem 23 czerwca dostali wezwanie do przyłączenia się do kolumny wagnerowców opuszczających Ukrainę. Rozkaz pochodził od dowódcy, którego Gleb nie chciał podać ze względów bezpieczeństwa, ale - jak powiedział - działał on na rozkaz Prigożyna i najwyższego dowództwa Wagnera.
- To pełne rozmieszczenie. Tworzymy kolumnę, ruszajmy - usłyszał bojownik.
Gleb zauważył, że nikomu nie powiedziano, dokąd zmierza kolumna, ale mówił, że był zaskoczony, gdy zdał sobie sprawę, że oddalają się od linii frontu.
Najemnik relacjonował, że wagnerowcy nie napotkali absolutnie żadnego oporu, kiedy przekraczali rosyjską granicę w rejonie Rostowa. - Nie widziałem żadnych strażników granicznych - wspominał. - A policja drogowa salutowała nam po drodze - dodał.
Jak zauważa BBC, kanały na Telegramie, związane z Grupą Wagnera, podawały wówczas, że straż graniczna w punkcie kontrolnym Bugajewka miała złożyć broń, gdy pojawili się bojownicy. Te same kanały publikowały również zdjęcia rzekomo z miejsca wydarzeń, na których widać było 24 nieuzbrojone osoby w mundurach polowych.
"O co się targować? To jest nasze miasto"
Gdy zbliżali się do Rostowa nad Donem - opowiadał Gleb - bojownicy otrzymali rozkaz otoczenia wszystkich budynków organów ścigania w mieście i zajęcia lotniska wojskowego. Jednostce najemnika kazano przejąć kontrolę nad regionalnymi oddziałami Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB).
Jak relacjonował bojownik, zbliżali się do budynku, który wydawał się opustoszały. Dla pewności wysłali drona. Po pół godzinie otworzyły się drzwi i na zewnątrz wyszły dwie osoby - opowiadał Gleb.
- Powiedzieli: "Chłopaki, zawrzyjmy umowę". Odpowiedziałem: "O co tu się targować? To jest nasze miasto" - mówił BBC wagnerowiec. - Więc po prostu zgodziliśmy się, że zostawimy ich sobie samych. Od czasu do czasu wychodzili zapalić - dodał.
BBC podkreśliło, że jak wynika z relacji mediów z Rostowa, do podobnych sytuacji dochodziło także w innych siedzibach rządowych w mieście i jego okolicach. Najemnicy Wagnera najpierw sprawdzali teren dronami, a następnie je otaczali. Nikomu nie wolno było wychodzić, ale wpuszczano kurierów z jedzeniem - podało BBC.
Jak informowały media, gdy wagnerowcy zajmowali Rostów, Prigożyn w tym czasie przebywał w dowództwie Południowego Okręgu Wojskowego, gdzie spotkał się z wiceministrem obrony Rosji generałem Junus-biekiem Jewkurowem i zastępcą szefa Sztabu Generalnego generałem Władimirem Aleksiejewem. Szef grupy Wagnera zażądał wydania szefa Sztabu Generalnego Walerija Gierasimowa i ministra obrony Siergieja Szojgu.
Jak podało BBC, gdy trwało spotkanie, w ruchu była inna kolumna bojowników.
"Dowiedzieliśmy się o buncie tak jak wy, z Telegrama"
Gleb potwierdził doniesienia mediów, że owa kolumna była dowodzona przez założyciela grupy Wagnera Dmitrija Utkina, byłego oficera sił specjalnych, który rzadko pojawia się publicznie.
- Kolumna ta znajdowała się na głównej autostradzie w kierunku Woroneża i najwyraźniej kierowała się do Moskwy - mówi wagnerowiec.
Zapytany przez BBC, czy znał plan i czy wiedział, co Prigożyn zamierza zrobić, najemnika zarzekał się, że nie miał pojęcia. - Dowiedzieliśmy się, co się dzieje z Telegrama, tak jak wy - powiedział.
Zdjęcia z tego, co działo się w Rostowie, po pewnym czasie, ujrzały światło dzienne. Widać na nich choćby, że bojownicy okupujący miasto rozmawiają z dziennikarzami czy mieszkańcami. - To byli więźniowie - powiedział Gleb. - Nikt im nie powiedział, żeby tego nie robili, nikt się o nich nie troszczy - dodał.
Zauważył, że dla takich jak on - bojowników zatrudnionych na długo przed wojną w Ukrainie - zasady są znacznie bardziej zrozumiałe. Jak mówił, wiosną dowództwo powiedziało, że każdy, kto będzie rozmawiał z mediami, zostanie "anulowany", czyli zabity. Jak dodało BBC, kilku byłych bojowników Wagnera potwierdziło słowa Gleba.
Wagnerowiec: Mój kontrakt jeszcze nie wygasł
Jak opowiadał najemnik, wieczorem 24 czerwca skontaktował się z jednym ze swoich przełożonych i powiedział, że on i jego jednostka powinni teraz wrócić do bazy w Ługańsku. Dodał, że wracając do koszar, śledzili wiadomości na Telegramie.
Przeczytali, że przeciwko Prigożynowi wszczęto postępowanie karne, które następnie wycofano i że ma on wyjechać na Białoruś. Następnie dowiedzieli się, że według rzecznika Kremla Dmitrija Pieskowa, bojownicy Wagnera nie zostaną pociągnięci do odpowiedzialności za udział w buncie, ze względu na ich "zasługi bojowe".
Jak powiedział BBC najemnik, "przyszłość jego i całej jednostki jest teraz niejasna". Kazano im pozostać w koszarach w Ługańsku i czekać na dalsze rozkazy.
Okupacyjne władze tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej - prorosyjscy separatyści ze wschodniej Ukrainy - jak mówił Gleb - "chcą dowiedzieć się więcej o ich planach na przyszłość oraz o tym, co stanie się z ich sprzętem i amunicją".
Zapytany przez BBC, dlaczego nie opuścił grupy Wagnera, odpowiedział: "Mój kontrakt jeszcze nie wygasł".