Wassermann: Nie wierzę w słowa. Czekam na upublicznienie raportu
- Chcę przeczytać ten dokument (raport Macierewicza - red.) i zdecydować, czy przekonują mnie przeprowadzone dowody i analizy. Przyjmę każdą wersję, byle była ona przekonująca - mówi Interii Małgorzata Wassermann, posłanka PiS i córka Zbigniewa Wassermanna, który 12 lat temu zginął w Smoleńsku. - W opiniach częściowych prokuratury jest mowa o materiale wybuchowym. Możemy uciekać od tego tematu, ale to jest - dodaje. Podkreśla, że ówczesny rząd 12 lat temu nie poradził sobie z tą tragedią. - Biedny, zagubiony Edmund Klich opowiadał, że został wysłany do Moskwy sam - bez tłumacza i pieniędzy na hotel. Przecież to obraz nędzy i rozpaczy - nie ukrywa Wassermann.
Łukasz Szpyrka: Jarosław Kaczyński od kilku dni powtarza, że nie ma już wątpliwości, że w Smoleńsku był zamach. Jednak zamach?
Małgorzata Wassermann: - Jeszcze nie odpowiem na to pytanie. Oprę się na tym, co zostanie stwierdzone przez ludzi, którzy się tym fachowo zajmują. Niezależnie od tego, co ustalą, ja tę prawdę przyjmę. Z dużym optymizmem podchodzę do prac prokuratury. One oczywiście się przedłużają, ale mam takie poczucie, że jest to robione na najwyższym możliwym poziomie. Poczekajmy więc jeszcze chwilę.
Pani mówi o prokuraturze, a Kaczyński o raporcie Macierewicza.
- Nie znam jego treści, nie miałam okazji zapoznać się z tym raportem.
Nie była pani w siedzibie podkomisji, jak inni członkowie rodzin smoleńskich? Raport widział Kaczyński, ale też m.in. Barbara Nowacka.
- Ja go nie widziałam. Czekam, aż Antoni Macierewicz upubliczni ten raport.
Macierewicz mówi wprost, że "prezydent i cała elita państwowa zostali zamordowani".
- Poczekam na prezentację raportu i sama wyciągnę wnioski. Nie jestem pełna wiary w słowa, ale w dokumenty. Chciałabym zobaczyć coś, co spełnia wymagania wiarygodnego dokumentu. Dziś, w oficjalnych publikatorach, tymi dokumentami są raport Anodiny i raport Millera. To wstyd.
W ostatni wtorek spotkała się pani w prokuraturze z innymi członkami rodzin smoleńskich.
- Mam wrażenie, że u tych osób zniecierpliwienie wciąż jest duże. Zastanawiają się, dlaczego ciągle brakuje konkretów. Ja natomiast inaczej zrozumiałam to spotkanie w prokuraturze. Informacja o tym, że zajmują się tym specjaliści z całego świata, którzy badają największe katastrofy, daje nadzieję, że ostateczna odpowiedź będzie niepodważalna. Prokuratorzy wyraźnie tłumaczyli, że długie postępowanie wynika z dramatycznie kiepskiej jakości dowodów przekazanych do badania. Prokurator prowadzący powiedział, że 27 lat pracuje w zawodzie, ale czegoś takiego jeszcze nie widział. Ale skoro mimo tych wszystkich przeszkód udało się nakłonić tak dobrych biegłych do zajęcia się tą sprawą, jest nadzieja.
Ale pojawiło się coś nowego?
- Cieszę się, że biegli są na ukończeniu prac. Przełomu nie było, ale zbliżamy się do momentu, kiedy pojawią się wnioski końcowe. To ważne. Mam nadzieję, że w ciągu kilku miesięcy wszystko będzie jasne.
To już 12 lat od katastrofy. Ma pani przekonanie, że ustalenia prokuratury będą zbieżne z raportem Macierewicza?
- W jakiejś części na pewno. Nie da się ukryć, że w opiniach częściowych prokuratury jest mowa o materiale wybuchowym. Możemy uciekać od tego tematu, ale to jest. Część tych badań pojawiła się w raportach międzynarodowych i tam napisane jest wyraźnie, że ekspertyzy stwierdzają obecność materiałów wybuchowych. Zdaję sobie sprawę, że jeśli kiedyś odpowiednie organy ustalą, że doszło do wybuchu, to kolejne ustalenie - jak do tego doszło i kto za to odpowiada - będzie niesłychanie trudne w sensie procesowym. W tym przypadku liczę się z tym, że nie nastąpi to prędko. Mam tylko nadzieję, że za mojego życia.
Wierzy pani w rzetelny raport Macierewicza? Biorąc pod uwagę, że w samej podkomisji smoleńskiej dochodziło w ostatnich latach do wielu zwrotów, waśni i rozczarowań.
- To w ogóle nie jest kwestia wiary. Chcę przeczytać ten dokument i zdecydować, czy przekonują mnie przeprowadzone dowody i analizy. Przyjmę każdą wersję, byle była ona przekonująca. Wersje o kilkunastocentymetrowej brzozie, która doprowadziła do rozpadu samolotu, po prostu w ogóle mnie nie przekonują.
Hipotez i teorii narosło wiele. Była przecież sztuczna mgła, elektromagnesy, sztuczny hel...
- Tak, ale w publicystyce. W oficjalnych raportach tego nie było.
Jeśli raport Macierewicza rzeczywiście będzie mocny, będzie mówił o zamordowaniu polskiego prezydenta, to jakie to będzie miało znaczenie polityczne?
- Żadne. A jeżeli ktoś straszy wojną, to jest niepoważny.
Teoria o zamachu, potwierdzona dokumentem, jasno wskaże sprawcę.
- Proszę zwrócić uwagę, co zrobili Holendrzy przy okazji innej katastrofy. Przyjechali na miejsce, na siłę zabrali szczątki bliskich i samolotu. Przeprowadzili badania, stwierdzili, że doszło do zamachu, zaskarżyli Federację Rosyjską. Czekają na rozstrzygnięcie sądowe. Czy wypowiedzieli Rosji wojnę? Nie. To absolutne straszenie, błędna retoryka. Przecież to nie jest pierwsza sytuacja, w której doszłoby do zamachu terrorystycznego na statek powietrzny. Czy któryś kraj z tego powodu wypowiedział drugiemu wojnę? Dla mnie w ogóle istotne jest zupełnie coś innego.
Co?
- Chcę, by w końcu została ustalona prawdziwa wersja, która dojdzie do opinii publicznej. Dla mnie będzie to satysfakcjonujące i wystarczające.
Czuje pani, że społeczeństwo jest już zmęczone samą datą 10 kwietnia? Narosło wokół tego dnia mnóstwo mitów, niedomówień, wzajemnych oskarżeń.
- Minęło 12 lat, a ludzie też mają swoje dramaty i problemy. Społeczeństwo jest więc podzielone, ale też odporne na ten temat. Jest mi przykro, kiedy ktoś mówi, że emanujemy tym tematem i robimy z tego politykę.
A tak nie jest?
- Nie. Jeżeli rok ma 365 dni, a mówimy o Smoleńsku przez 3-4 dni, to naprawdę nawet na tyle nie możemy sobie pozwolić? W obliczu tego, co się wydarzyło? To nie jest tak, że wojna na Ukrainie zmieniła nasz sposób myślenia. Nasz nie. Zdajemy sobie sprawę, że bardzo często zadawano nam pytanie - po co Putin miałby coś takiego zlecać? Zawsze odpowiadałam, że nie wolno w stosunku do Putina i tych ludzi myśleć kategoriami Europejczyka.
Wciąż tak pani odpowiada czy coś się zmieniło?
- Dziś ludzie widzą, że pytanie "po co" miałby to robić, jest niezasadne. Czy dziś ktoś zadaje sobie pytanie, dlaczego Putin pozwala mordować i gwałcić 3-letnie dzieci? To inna kategoria człowieka.
To zbrodniarz? Rzeźnik, jak powiedział Joe Biden?
- Zgadzam się z tymi słowami. To, co robi, to bestialstwo. Oglądałam zdjęcia pomordowanych i pogwałconych dzieci, a potem nie mogłam spać, nie potrafiłam pozbyć się tych obrazów z głowy. To absolutne barbarzyństwo. Mam pięcioletnią bratanicę i... nie umiem sobie poradzić z tymi obrazami.
24 lutego wybuchła wojna. Pomyślała pani wtedy w kontekście Smoleńska: "on to zrobił"?
- Nie uzależniam swojego myślenia od okoliczności zewnętrznych. Swój pogląd na tę sprawę buduję od 12 lat na podstawie tego, co widziałam. Nie jestem specjalistą od badania katastrof, ale potrafię czytać opinie biegłych. Zdarzyło mi się podważyć niejedną trudną opinię, bo to kwestia prawniczego przygotowania. Zresztą od początku nie myślałam, że to był zamach. Takich wątpliwości nabrałam w miarę upływu czasu.
Dziś jest pani pewna?
- Dziś czekam na dokumenty, które dadzą mi jednoznaczną odpowiedź, jakakolwiek by ona nie była. Wracając do Putina - on to robi w taki sposób, by świat wiedział, że to on. Mimo to nikomu nie przeszkadzało gościć go na salonach. Może nawet to go rozzuchwalało. W wyniku działania pewnych sił w Polsce doszło do absolutnej negacji i wypierania tego, że Putin byłby zdolny do przygotowania zamachu czy czegoś podobnego. Boli mnie jedno. Proszę zobaczyć, jak zachowują się Ukraińcy w obliczu wojny. Jaka jest ogromna solidarność, mimo oczywistych różnic. Wszyscy się wspierają.
Tego zabrakło u nas w 2010 roku?
- 10 kwietnia miałam przekonanie, że Donald Tusk i Prokuratura Wojskowa odłożą na bok wewnętrzne spory, pojadą po naszych ludzi i zrobią, co trzeba. Boli mnie, że tak się nie stało. Ja bym po nich pojechała. Niezależnie od tego, kto by w tym błocie leżał, walczyłabym o każdego z nich, by wrócił do kraju. Dziś też po każdego z nich bym pojechała. Ci, którzy wtedy tego nie zrobili, już zawsze pozostaną dla mnie mali.
Mówi pani o "pewnych siłach". Co to za siły?
- Dezinformacja od czegoś się zaczęła. Polska jest, była i pewnie będzie przefiltrowana przez agentów rosyjskich i ktoś dezinformację rozpuszcza. Proszę zobaczyć - rozbija się samolot na dużym, bagnistym terenie, a niecałe dwie godziny po katastrofie pojawia się informacja, że wszyscy zginęli. Jakim cudem stwierdzono to tak szybko? Kto to stwierdził? Przy pomocy jakich narzędzi? Jakim cudem przyjęliśmy tę informację w ciemno? To elementarne kwestie.
Wciąż słychać w pani głosie żal.
- Nie mam zapiekłego charakteru. Ówczesne władze były słabe. Oni dalej są słabi. Byli fajni, jak było fajnie, jak klepaliśmy się po plecach, a większość mediów była sprzyjająca. W momencie, kiedy stanęliśmy w obliczu trudnej sytuacji, nie zdali egzaminu. Proszę porównać, jak w przypadku wojny na Ukrainie spisuje się dzisiejszy rząd, a jak Donald Tusk zmierzył się z katastrofą smoleńską. Biedny, zagubiony Edmund Klich opowiadał, że został wysłany do Moskwy sam - bez tłumacza i pieniędzy na hotel. Przecież to obraz nędzy i rozpaczy.
Rząd tłumaczył, że musiał mierzyć się z zupełnie nową, dotąd niespotykaną sytuacją.
- Nie przyjmuję do wiadomości takiego tłumaczenia. A kto był przygotowany na wojnę, kryzys na białoruskiej granicy czy pandemię? W sensie mentalnym oczywiście nikt, ale w kwestii organizacyjnej procedury wypracowane są od lat. To nic nadzwyczajnego. W aktach prokuratury jednym z pierwszych dokumentów jest pismo prof. Śliwki, który mówi, że skompletował zespół medyków sądowych i meldują, że są natychmiast gotowi do wyjazdu na teren katastrofy. Nie dostał odpowiedzi, a zdawał sobie sprawę, że pierwsze chwile po katastrofie to sprawa niepowtarzalna - bez tego do dziś babramy się w szczątkach dokumentów. Śliwka wysłał kolejny faks, w którym pisał, co trzeba pilnie zrobić, bo bez tego kiedyś będzie brakować dowodów. Niech mi więc nie mówią, że nie było procedur, że nie wiedzieli, co mają robić. Podobną informację dostałam od służb specjalnych.
Pani tata, Zbigniew Wassermann, był koordynatorem służb specjalnych.
- Tak, więc część tych ludzi siłą rzeczy znałam. Oni też natychmiast byli gotowi do pomocy. Chwilę po katastrofie już byli spakowani, ale nikt nie wysłał ich do Rosji. PO powiela więc nieprawdziwą opowieść. Nieprzygotowani byli konkretni ludzie. Myślę, że oni doskonale o tym wiedzą, bo zaniedbania wypływają na każdym etapie. Każdy biegły mówi, że w ten sposób nie bada się nawet kradzieży roweru. To abecadło, ale jeśli biorą się za to kompletni amatorzy, to efekt jest taki, jaki mieliśmy.
Rozmawiał Łukasz Szpyrka