Jeśli wierzyć sondażom, wszystko jest w porządku. W najnowszym badaniu Morning Consult Joe Biden cieszy się poparciem 30 proc. demokratycznych wyborców, Bernie Sanders - 24 proc., a reszta stawki została daleko w tyle, choć bardzo szybko rośnie poparcie dla "burmistrza Pete’a", czyli Pete’a Buttigiega (aktualnie 9 proc. i trzecie miejsce). Jednak w momencie wejścia Bidena do gry, konkurenci rzucą mu się do gardła, nawet jeśli oficjalnie będą zapewniać, jak bardzo go lubią i szanują, i jak nie mogą się doczekać uczciwej, merytorycznej, przepełnionej dobrą wolą debaty o właściwym kierunku dla państwa. Dorobek i charakter Bidena zostaną rozłożone na czynniki pierwsze. I będzie się musiał były wiceprezydent gęsto tłumaczyć. Po pierwsze - z wojny w Iraku. Jak większość ówczesnego establishmentu był jej gorącym zwolennikiem i w 2002 roku głosował za interwencją. Nawet jeśli przyjmiemy, że "takie były czasy" i że amerykańscy politycy po obu stronach barykady dawali się wodzić za nos służbom, to jednak niektórzy potrafili się wojnie głośno sprzeciwić. Poza tym z dzisiejszego punktu widzenia popieranie wojny w Iraku to nie tylko pomyłka / błąd / hańba / zbrodnia (niepotrzebne skreślić), ale przede wszystkim... obciach. Elektorat wiele może wybaczyć, ale jeśli do kandydata przyklei się łatka obciachowego - ratunku nie będzie. Biden nie tylko w tej kwestii głosował ramię w ramię z republikanami. W latach 80. i 90. forsował ostre ustawy antynarkotykowe, które - jak się dziś ocenia - spowodowały masowy, niespotykany w krajach Zachodu, przyrost liczby więźniów, zwłaszcza Afroamerykanów, za takie przestępstwa jak choćby zapalenie trawki. Prawie-kandydat niekorzystnie wypada również z perspektywy akcji #MeToo, która zwróciła uwagę świata na problem molestowania seksualnego. W 1991 roku Joe Biden był przewodniczącym senackiej komisji, która przesłuchiwała Anitę Hill, czarnoskórą profesor prawa i polityki społecznej. Hill oskarżyła o molestowanie seksualne Clarence’a Thomasa, ówczesnego kandydata do Sądu Najwyższego. Panel złożony z samych białych mężczyzn, pod przewodnictwem Bidena, potraktował Hill agresywnie, koncentrowano się na podważaniu jej wiarygodności i upokarzano ją na oczach całej Ameryki. Biden dziś przyznaje, że nie zrobił wystarczająco dużo, by chronić Hill. Nie zamierza jednak przepraszać. W prywatnych rozmowach, jak podawał "New York Times", skarżył się, że jest niesłusznie atakowany za to przesłuchanie. #MeToo może jeszcze dopaść Bidena z innej flanki. Już teraz mówi się o nim jako o "lepkim Joe". Kobiety zarzucają mu, że naruszał ich przestrzeń osobistą. Biden lubi dotykać ludzi, przytulać ich, żartować na ucho - często robił to w publicznie. Doprowadzał jednak do sytuacji niezręcznych, niekomfortowych, w sieci hulają zestawienia zdjęć, na których, jak się wydaje, pozwala sobie na zbyt wiele. Biden nakręcił niedawno wideo, na którym oświadczył, że rozumie te skargi i że przemyślał swoje zachowanie. Czkawką odbije się Bidenowi również sprzeciw wobec małżeństw homoseksualnych w latach 90. Znów - nie wyróżniał się tym na tle ówczesnego establishmentu, jednak z punktu widzenia dzisiejszego konsensusu (nie tylko Partii Demokratycznej) taka postawa jest nie do przyjęcia. Dodajmy, że dziś Biden prawa LGBT popiera, tak jak każdy z kandydatów. Za sprawą kryzysu z 2008 r., a także kampanii Berniego Sandersa z 2016 r. wiele zmieniło się także w postrzeganiu relacji między wielkim biznesem a polityką. I tu znów Biden ma swoje za uszami. Jako senator z Delaware - swoistego raju podatkowego wewnątrz Stanów Zjednoczonych - forsował projekty antykonsumenckie, służące koncernom. Razem z republikanami przygotowywał np. przepisy utrudniające rodzinom ogłoszenie bankructwa. Jakby tego było mało, Biden słynie z różnorakich wpadek słownych i nieudanych żartów. W 2007 roku w ten sposób zachwalał Baracka Obamę: "Macie tu pierwszego Afroamerykanina, który jest elokwentnym, bystrym, czystym, dobrze wyglądającym facetem". Rok później, na swoim wiecu, zachęcał stanowego senatora, Chucka Grahama: "Wstań, Chuck, niech wszyscy cię zobaczą!". Niestety, Graham nie mógł wstać, ponieważ porusza się na wózku inwalidzkim. Gdy w 2009 r. Biden miał odebrać przysięgę od urzędników Białego Domu, zażartował: "Moja pamięć nie jest tak dobra jak u sędziego Robertsa". Dzień wcześniej sędzia John Roberts pomylił słowa przysięgi podczas ceremonii zaprzysiężenia Baracka Obamy. Reakcja Obamy na żart Bidena... no cóż, lepiej to po prostu zobaczyć: Z pamięcią Bidena rzeczywiście nie jest najlepiej. W 2014 roku chwalił się w Warszawie: "Jako przewodniczący komisji spraw zagranicznych Senatu miałem zaszczyt przewodzić walce Polski o przystąpienie do NATO". Problem w tym, że został przewodniczącym tej komisji dwa lata po wstąpieniu Polski do Sojuszu. Innym razem pomylił Polskę z Portugalią. Ot, dzień jak co dzień dla Joe Bidena. Jednak wizerunek polityka od wpadek, niezależnie od tego, jak zręcznie bagatelizowany i "ocieplony", z całą pewnością nie pomoże w kampanii wyborczej. Ponadto musiałby się Biden wznieść na wyżyny samokontroli, by nie dać opinii publicznej nowych powodów do śmiechu czy krytyki, właśnie z powodu wpadek. Joe Biden pozostaje faworytem prawyborów. Jest powszechnie lubianym politykiem o blisko 100-proc. rozpoznawalności. Póki co postrzegany jest jako swojski wujek Joe, który czasem coś palnie, ale generalnie ma dobre serce. Może się jednak okazać, że te 30 proc. poparcia na wejściu to i tak mało, gdy przyjdzie się mierzyć z własnym, rozciągniętym na dekady obecności w polityce dorobkiem.