Na proste pytanie, kiedy powinny odbyć się wybory zgodnie z obowiązującym prawem, eksperci jednych tchem odpowiadają, że 10 maja. W drugim zdaniu za chwilę dodają, że jest to jednak technicznie niemożliwe. Wobec tego w przestrzeni publicznej co kilka dni pojawiają się nowe pomysły i terminy. Przyjrzeliśmy się im dokładnie i zapytaliśmy konstytucjonalistów i politologów, kiedy powinny odbyć się wybory. 10 maja 2020 To jedyny oficjalny termin, obowiązujący zgodnie z zarządzeniem marszałek Sejmu Elżbiety Witek. Zgodnie z prawem właśnie wtedy powinny odbyć się wybory prezydenckie. Tyle tylko, że w lutym, gdy Witek podała ten termin, nikt nie przewidywał zagrożenia pandemią koronawirusa, która zniweczyła plany wszystkich sztabów wyborczych. Na dzisiaj ten termin wydaje się bardzo abstrakcyjny, choć wciąż obowiązuje. Prof. Ryszard Piotrowski: - Na dziś jedynym zgodnym z prawem terminem jest 10 maja. Konstytucyjne byłoby natomiast zarządzenie stanu klęski żywiołowej. Zmiana terminu wyborów na podstawie zarządzenia pani marszałek, byłaby moim zdaniem niezgodna z konstytucją. Prof. Jarosław Flis: - Dziś prawo wskazuje, że wybory powinny się odbyć 10 maja. Jest jednak pewna drobnostka - jest to niewykonalne. Prof. Jacek Reginia-Zacharski: - Stan prawny obecnie jest taki, że wybory mają odbyć się 10 maja. Termin jest jednak wątpliwy, jeśli chodzi o jego realność. Wątpię, by wybory odbyły się tego dnia. Dr Jacek Sokołowski: - Opcje są w zasadzie dwie. Żadną z nich nie jest 10 maja. Wybory 10 maja prawdopodobnie nie odbędą się z kilku powodów. Najważniejszym jest fakt, że partia rządząca już wcześniej zagwarantowała sobie możliwość przesunięcia terminu na 17 lub 23 maja na podstawie zarządzenia marszałek Sejmu. Wielce prawdopodobne, że tak się stanie, bo ustawa o głosowaniu korespondencyjnym najpewniej wróci z Senatu do Sejmu dopiero 6-7 maja. Z drugiej strony Poczta Polska może nie zdążyć z przygotowaniem wyborów właśnie na 10 maja. Jak podkreślają sami pocztowcy, dużo bardziej realny jest termin 17 lub 23 maja. Czy wobec tego wybory odbędą się właśnie wtedy? 17 maja 2020 lub 23 maja 2020 Prof. Jacek Reginia-Zacharski: - Zakładam, że ustawa, która obecnie jest w Senacie, wróci do Sejmu, zostanie uchwalona, a prezydent szybko ją podpisze. Jeśli wszystko uda się szybko spiąć, to przypuszczam, że marszałek Sejmu przełoży wybory korespondencyjne na 17 lub 23 maja. Logika podpowiada, że wtedy odbędą się wybory. Dr Jacek Sokołowski: - Pierwszą opcją są wybory korespondencyjne w maju, ale z przesunięciem terminu na 17 lub 23 maja. To opcja zła, bo moim zdaniem będą to wybory, które nie spełniają standardów demokratycznych. Będą też miały bardzo dewastujący wpływ na funkcjonowanie państwa. Prof. Jarosław Flis: - Wybory można uznać za odbyte dopiero wtedy, gdy Sąd Najwyższy uzna, że są ważne. To bardzo odległa perspektywa. Wiemy, że po drodze jest mnóstwo progów, które trzeba przeskoczyć. Jest tutaj kolosalny urzędowy optymizm. Prof. Flis w rozmowie z Interią przyznał, że gigantycznym kłopotem może okazać się samo liczenie głosów. Szacuje, że w samym Krakowie może potrwać nawet 22 dni. 16 maja 2021 Kolejnym przewijającym się terminem jest 16 maja 2021 roku. To propozycja przewodniczącego Platformy Obywatelskiej Borysa Budki. Wybory miałyby się odbyć pośrednio w formie tradycyjnej, korespondencyjnej i internetowej. Nad całością miałaby czuwać Państwowa Komisja Wyborcza, a nie jak w przypadku wyborów z 17 lub 23 maja, Poczta Polska. Termin też wzbudza dużo emocji. Wiąże się on ściśle z wprowadzeniem stanu klęski żywiołowej. Wobec tego równie dobrze wybory mogłyby się odbyć jesienią tego roku. Dlaczego Budka wybrał akurat 16 maja 2021, a nie np. 9 maja? Reginia-Zacharski: - Gra Borysa Budki jest zupełnie nielogiczna. Wydaje się, że PO wyszła z założenia, że jeżeli rzuci się jakąś datą, to przekaz będzie czytelny. Nikt natomiast nie będzie się wczytywał w artykuły konstytucji. Osiągnięcie tego dokładnego terminu w świetle konstytucji jest karkołomne. Ryszard Piotrowski: - Jest to możliwe jedynie jako konsekwencja wprowadzenia i przedłużania stanu klęski żywiołowej. W tej chwili nie ma tego stanu, więc nie jest możliwe jego przedłużenie. Jeśli wprowadzimy stan klęski żywiołowej, to kadencja prezydenta ulegnie automatycznemu przedłużeniu. Jacek Sokołowski: - Budka chce za wszelką cenę wpędzić PiS w scenariusz, w którym stan nadzwyczajny zostałby ogłoszony i nie wiadomo co dalej, bo to scenariusz dla PiS najgorszy. To ciągła niepewność i pełzająca kampania, podczas której można bić rząd za wszystko - za wprowadzenie stanu nadzwyczajnego, za przedłużenie go, przełożenie wyborów itd. Cokolwiek rząd zrobi, znajdą się powody, by go krytykować. To też zła opcja, bo osuwamy się w chaos i ciągłą wojnę między rządem a opozycją, co też będzie dewastowało państwo, ale w inny sposób. Wiosna 2022 Kolejna propozycja to słynny już projekt zmiany konstytucji zaprezentowany przez Jarosława Gowina. W jego założeniu wybory powinny odbyć się za dwa lata. Tym samym kadencja obecnie urzędującego prezydenta Andrzeja Dudy zostałaby automatycznie przedłużona do siedmiu lat, do 2022 roku. Wówczas Duda nie mógłby ubiegać się o reelekcję. Gowin liczył, że jego propozycja spotka się ze zrozumieniem zarówno po stronie rządzących jak i opozycji. Tak się jednak nie stało, bo jak na razie tylko PiS poparło takie rozwiązanie - przynajmniej oficjalnie, bo w partii dąży się do przeprowadzenia majowych wyborów. Czy w ogóle pomysł Gowina można brać pod uwagę pod względem prawnym? Ryszard Piotrowski: - To jest wykluczone, bo obywatele głosowali w wyborach na prezydenta Andrzeja Dudę, by powierzyć mu prezydenturę na pięć lat. Owszem, kadencja może być siedmioletnia, ale dopiero prezydenta wybranego w wyborach, które się odbędą. Reginia-Zacharski: - Terminy wyborów wynikają bezpośrednio z konstytucji. Pierwszą opcją jest więc zmiana konstytucji, co jest wątpliwe do realizacji. Mam wrażenie, że po propozycji Jarosława Gowina w PO pojawiła się nadzieja, że Gowina można ograć. W PiS pojawiło się stanowisko, by poprzeć ten pomysł, bo i tak nie ma on szans na realizację. Nie bardzo widzę jakiekolwiek warunki, które miałyby wpłynąć na zmianę. Ta ścieżka wydaje się niemożliwa. Jacek Sokołowski: - Rozmawiamy o wyborze najmniej złej opcji. Abstrahujemy od zgodności z konstytucją, bo przecież wszystkie opcje wymagają twórczego naciągnięcia prawa. Istota sprawy sprowadza się do pytania, co będzie lepsze dla państwa. Czy państwo wyjdzie z tego kryzysu zdewastowane, z prezydentem bez legitymizacji, wybranym w pseudowyborach? Czy też państwo w dziwaczny sposób wydłuży sobie kadencję prezydenta, mało konstytucyjnie prawdopodobnie, ale przez to uspokoi sytuację i da czas na normalną politykę, dzięki której odbędą się wybory wyłaniające legitymizowanego prezydenta. Kiedy więc wybory? Wybory prezydenckie powinny się odbyć za kilkanaście dni. Eksperci nie mają wątpliwości, że do nich nie dojdzie. Jednocześnie nie potrafią wskazać alternatywnej daty, która spełniałaby wszelkie warunki konstytucyjności i demokratyczności. Koronawirus uwypuklił wszystkie słabości konstytucji i polskiej klasy politycznej. Wybory, prędzej czy później, będą musiały się odbyć. Jacek Sokołowski: - Tu w ogóle nie ma dobrych opcji. Dobre czasy się skończyły w grudniu 2019 roku, gdy ktoś zjadł w Chinach nietoperza. Propozycja Gowina? To opcja najmniej zła. Ryszard Piotrowski: - Wydaje się, że czekają nas wybory w maju. Wskazuje na to chociażby uchwalenie przepisów dających możliwość wprowadzenia dodatkowego dnia wolnego od pracy i uchwalenie ustawy, która pozwala marszałkowi Sejmu zmienić termin wyborów, a także fakt rozpoczęcia druku materiałów wyborczych. Wydaje się, że nastąpi zmiana terminu wyborów. Tak, by można było zdążyć z realizacją rozpatrywanej przez Senat ustawy, która wprowadza powszechne głosowanie korespondencyjne, w moim przekonaniu niezgodne z konstytucją. Reginia-Zacharski: - Logika podpowiada, że wybory odbędą się 17 lub 23 maja. Jarosław Flis: - Trzeba solidnie przygotować wybory korespondencyjne i tyle. Jeśli się uda, to za pół roku, jeśli nie - to za dwa lata. Wątpię, że teraz uda się zrobić takie wybory, by wszyscy uznali, że odbyły się one na uczciwych warunkach. Do tej pory w Polsce nawet przegrani uważali, że wybory były uczciwe. Teraz tego poczucia nie będą miały miliony ludzi. Wszyscy nasi rozmówcy podkreślają, że niemal każda decyzja związana jest z ogromnym kryzysem prawno-politycznym. Niezależnie od tego, kiedy odbędą się wybory, należy się spodziewać politycznego chaosu przez wiele tygodni po ich przeprowadzeniu. Jarosław Flis: - Przyzwyczailiśmy się przez 30 lat, że wybory odbywają się z pewną dokładnością. Nie wiemy, w jaki sposób zareaguje nasze społeczeństwo, gdy niedociągnięć i wątpliwości będzie dużo. W Indiach wybory uznaje się za spokojne wówczas, gdy ginie ze 100 osób. Gdyby tak było u nas, byłoby to uznane za sytuację stawiającą włosy na głowie. Mówię tak w kategoriach żartu, ale przed nami wielka niewiadoma. Łukasz Szpyrka