21 sierpnia Wody Polskie ogłosiły, że nie planują realizacji inwestycji w zbiornik przeciwpowodziowy Kotlarnia na rzece Bierawka. Projekt dotyczy miejsca na pograniczu województw opolskiego i śląskiego. Obecnie działa tam duża kopalnia odkrywkowa piasku. Ponad rok wcześniej politycy PiS, wojewodowie opolski i śląski, samorządowcy gminy Bierawa, Kuźni Raciborskiej oraz Rybnika podpisali porozumienie o budowie sztucznego akwenu o pojemności 40 mln metrów sześciennych, w którym rezerwa powodziowa wynosiłaby 24 mln metrów sześciennych. Łączna powierzchnia zbiornika miała wynieść około 900 ha, z czego 550 ha terenu przekazałby kopalnia, a 350 ha Lasy Państwowe. Inwestycja miała pochłonąć 180 mln zł i być gotowa w 2029 roku. Samorządowcy podkreślali, że zbiornik jest potrzebny ze względu na ochronę przeciwpowodziową. Lasy Państwowe dodawały do tego ochronę przed suszami i pożarami lasów. Kotlarnia to okolice nadleśnictw, gdzie przeszło 30 lat temu doszło do największego pożaru w Europie Środkowej po II wojnie światowej. Wody Polskie mówią "nie" Dlaczego zbiornik ma nie powstać? Wody Polskie w swojej decyzji powołują się na przygotowane w 2023, obligatoryjne przy dużych inwestycjach studium wykonalności, które "zidentyfikowało dwukrotny wzrost kosztów całkowitych do poniesienia w ramach realizacji zadania, tj. do kwoty 353 mln zł". Oprócz większych nakładów instytucja podkreśla też "liczne problemy środowiskowe" i "brak podstaw formalno-prawnych". Jak dowiaduje się Interia, w tym ostatnim przypadku studium wykonalności wykazało, że główną funkcją zbiornika byłaby rekreacja. Dokument stwierdza również, że efektywność przeciwpowodziowa i przeciwsuszowa byłaby prawdopodobnie mniejsza od zakładanej. Pomysł budowy zbiornika nie jest nowy. Przez lata zgromadził przeciwników i zwolenników. Pierwsi mówią o perspektywie "słonego szamba", drudzy o potencjalnej katastrofie ekologicznej. Zbiornik Kotlarnia. "Nie było żadnych konsultacji" Z najnowszą decyzją Wód Polskich nie zgadza się Paweł Jabłoński z PiS, który zwrócił się do ministra infrastruktury z interpelacją w sprawie Kotlarni. - Koszty, które podają Wody Polskie, nie są monstrualne dla inwestycji hydrologicznej tego rodzaju. Całkowicie to skasowali. Chcę się dowiedzieć, co za tym stoi. Z merytorycznych argumentów była absolutna zgoda, że ten zbiornik jest potrzebny, poza niestety jednym argumentem ze strony organizacji ekologicznych. Chcę się dowiedzieć czy ktoś interweniował, lobbował w tej sprawie - mówi Interii. Innego zdania jest Gabriela Lenartowicz z Koalicji Obywatelskiej. - To jest zbiornik po wydobyciu. Powinien być rekultywowany przez prywatnego inwestora, który zarobił na wydobywaniu piasku i chce działalność prowadzić dalej, nie będąc obciążonym rekultywacją - zaznacza posłanka. - Najważniejsze jest to, że tam miałyby być odprowadzane zasolone wody z kopalń. Po prostu słone szambo. To sprzyjałoby nie tylko zakwitowi złotych alg, ale też innych glonów, w tym toksycznych dla ludzi. Oczywiście można robić zbiornik, ale kiedy najpierw rozwiąże się kwestię zasolonych wód pokopalnianych - dodaje Lenartowicz w rozmowie z Interią. Do technicznej kwestii zasolonej wody jeszcze wrócimy. Kończąc wątek polityczny, warto zwrócić uwagę, że najwyraźniej nawet w klubie KO nie ma zgody, co do akceptacji decyzji Wód Polskich. Interpelacje w tej sprawie zamierza składać nowy poseł PO Paweł Masełko, który w Sejmie zastąpił zmarłego Rajmunda Millera. Zanim został parlamentarzystą, był starostą powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego, na terenie, którego leży Kotlarnia. - Nie było żadnych konsultacji Wód Polskich z samorządowcami, stroną społeczną. Kopalnia skończy wydobycie za sześć lat. Ten zbiornik i tak się zaleje wodami gruntowymi. Będzie jezioro w środku lasu, kompletnie bez żadnej kontroli. A co najlepsze, kopalnia przygotowuje brzeg pod zbiornik, skarpy, bo takie ma wytyczne - mówi Interii Masełko. Zapowiada też budowę "szerszej koalicji" na rzecz budowy zbiornika. Kiedy o sprawę zapytaliśmy w Kopalni Piasku Kotlarnia, otrzymaliśmy informację, że zakład na razie nie będzie komentował sytuacji, bo nie otrzymał oficjalnej informacji od Wód Polskich o zamknięciu inwestycji. Teoretycznie możliwa katastrofa? Uporządkujmy argumenty. Zwolennicy wskazują zabezpieczenie przeciwpowodziowe dla gmin Bierawa, Kuźnia Raciborska i rybnickiej dzielnicy Stodoły. Podkreślają również możliwość obniżenia fali powodziowej w Koźlu o ok. pół metra. Zbiornik w Kotlarni miałby też redukować zagrożenie pożarowe oraz stanowiłby rezerwuar wody dla Odry w okresach niedoboru, tak by utrzymać w niej życie. Poseł Lenartowicz mówiła natomiast, że w zbiorniku powstałoby "słone szambo". To cytat z analiz, które przygotowywał w ubiegłym roku dr hab. Bogdan Wziątek z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Przypomnijmy, rezerwa powodziowa zbiornika wyniosłaby 24 mln metrów sześciennych. W przypadku wezbrań woda trafiłaby tam z rzeki Bierawka. Wziątek podkreśla, że to jedna z najbardziej zasolonych rzek w Polsce, do której trafiają zanieczyszczenia ze śląskich kopalń i jego zdaniem stwarza to ryzyko zakwitu toksycznych sinic. Na argumenty naukowca odpowiada Paweł Macha, były burmistrz Kuźni Raciborskiej oraz kapitan żeglugi morskiej i śródlądowej. - Prawie połowa objętości zbiornika, 18 mln metrów sześciennych, to woda gruntowa, która nie jest słona. Ten zbiornik przyjąłby wodę z Bierawki tylko i wyłącznie w sytuacji wyżówek (wysokiego stanu wody). Proszę porównać to do drinka, w którym alkohol jest rozcieńczony. Jeżeli jest wezbranie, to ładunek soli jest zupełnie inny, bo w tej wodzie jest też deszcz - podkreśla w rozmowie z Interią. Wskazuje też, że na dopływie Bierawki, w Czerwionce funkcjonuje zakład odsalania wody. Przyznaje jednak, że to nie wystarczy i proces inwestycji w jakość wody należy kontynuować na wszystkich dopływach Bierawki. Scenariusz naturalny Poseł Masełko zwracał uwagę, że za kilka lat kopalnia w Kotlarni skończy wydobycie. Już dzisiaj zakład wydobywa piasek spod wody, bo dziura w kopalni jest na tyle głęboka, że wybijają tam wody gruntowe. Dziś woda jest odpompowywana i trafia do pobliskich zakładów azotowych w Kędzierzynie Koźlu. Przyjrzyjmy się perspektywie, w której zbiornik nie powstał, kopalnia skończyła pracę i wody nikt nie odpompowuje. - Teoretycznie, jeśli firma nie będzie miała co wydobywać, może zwyczajnie zniknąć. Tego się najbardziej boję, bo przestanie pracować pompa i zacznie się proces samoistnego zalewania. To i tak było przewidywane na etapie projektowania, że zbiornik samoistnie zaleje się do objętości 18 mln metrów sześciennych - przypomina Paweł Macha. - Co się wtedy stanie? Na dnie zbiornika rosną drzewka samosiejki. Gdyby pompa przestała działać, to czubki drzew będą wystawać z wody. Zbiornik na dziś jest gotowy w 75 proc. Problem jest taki, że materiał skarp jest tylko piaskiem. Po zalaniu zacznie się proces falowania i fale będą wymywały skarpy zbiornika. Las zacznie się walić po prostu do tej dziury. To jest fatalny scenariusz - wskazuje były burmistrz. O taką możliwość zapytaliśmy Wody Polskie. - Jeżeli chodzi o tego rodzaju scenariusze, bylibyśmy bardzo ostrożni. Pamiętajmy, że o procesie wygaszania działalności górniczej decydują konkretne dokumenty, w tym również koncesja, którą zakład górniczy się posługuje. Mamy w Polsce Urząd Górniczy, który decyduje o trybie i sposobie wygaszania zakładu górniczego. W tym wypadku kopalnia ma w swoich działaniach wpisany obowiązek działań rekultywacyjnych na rzecz środowiska naturalnego, które bez względu na to czy zbiornik powstanie, czy nie, ten zakład powinien zrealizować - mówi Interii Linda Hofman, rzeczniczka Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Gliwicach. - To jest spychologia - uważa Macha. - Jeden na drugiego przerzuca sprawę. Oni się zwyczajnie przerzucają obowiązkiem, kto powinien ten zbiornik wykonać - dodaje. Jednak największy problem Kotlarni nie jest wyłącznie perspektywą przyszłości. Zdaniem Machy katastrofa trwa już teraz i zagraża okolicznym lasom, czyli Cysterskim Kompozycjom Krajobrazowym Rud Wielkich, które są też nazywane "zielonymi płucami Śląska". Katastrofa faktyczna Macha uważa, że budowa zbiornika to naprawienie szkody, jaką ludzie wyrządzili przyrodzie w tym miejscu. - Budowa zbiornika jest w ogóle głupią nazwą, bo ten zbiornik już powstał. Tam trzeba cywilizować dziurę w ziemi, a nie budować coś nowego - zaznacza. - Gdyby tam była ta woda, to przywróciłaby normalne stosunki wodne pod lasem i las nie byłby narażony na takie tragedie jak dzisiaj. Zresztą to nie tylko zagrożenie pożarowe. Lasy tam cierpią również z tego powodu, że przez deficyt wody jest osłabiony drzewostan i zagrażają mu szkodniki - podkreśla Macha. Z kolei zdaniem Wziątka zbiornik nie naprawi problemu lasów. - Żeby naprawić sytuację wokół, to zbiornik trzeba zasypać po prostu. Jeśli jest wykopana dziura w ziemi to zbiornik i tak nie poprawi stosunków wodnych, bo lustro wody będzie poniżej terenu otoczenia - mówi Interii. Macha zgadza się, że zbiornik nic nie daje, jeśli będzie samoczynnie zalany przez wody gruntowe. - Jedyna rzecz, która może poprawić bilans wody, żeby nie spływała bezsensownie do Bałtyku, to zatrzymanie wody z wezbrań. Inwestycja w zbiornik powinna zatrzymać tę wodę i opóźnić jej odpływ - odpowiada. Dodaje też, że zbiornik mógłby w razie potrzeby być magazynem wody do Odry i pomóc w utrzymaniu w niej życia. - Kotlarnia jest dzisiaj katastrofą ekologiczną z powodu oddziaływania na kompleks leśny, drenowania go z wody. To jest ekologiczna bomba, która nie tylko tyka, ale oddziałuje destrukcyjnie na ten las od dziesiątków lat. Zbiornik jest szansą, żeby to naprawić - uważa Paweł Macha. Jakub Krzywiecki Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz na jakub.krzywiecki@firma.interia.pl ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!