Chwedoruk: Kukiz i Petru mogą przetrwać wyłącznie kosztem Platformy
Bardzo spektakularna porażka Bronisława Komorowskiego powoduje, że kolejny raz unaoczniła się opinii publicznej wewnętrzna walka w Platformie Obywatelskiej. Nie po raz pierwszy ujawnili się też chętni do przejęcia przynajmniej części jej wyborców. Jeśli ruchy Pawła Kukiza i Ryszarda Petru miałyby przetrwać w poważnej polityce, to wyłącznie kosztem Platformy - ocenia w rozmowie z Interią dr hab. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. - PiS nie może w żaden sposób nadwyrężyć zaufania swoich najwierniejszych wyborców, bo oni absolutnie wystarczą do zwycięstwa parlamentarnego. Zresztą różne cząstkowe wybory odbywające się od czasu do czasu w różnych miejscach w Polsce pokazują, że jeśli tylko PiS zmobilizuje elektorat, to nie ma konkurencji - dodaje.
Klęska Bronisława Komorowskiego w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego zostawiła pokaźną rysę na wizerunku trzymającej władzę i targanej wewnętrznymi konfliktami Platformy. Prawo i Sprawiedliwość zwiera szyki i unosi się na fali zwycięstwa Andrzeja Dudy. Do gry włączają się też zupełnie nowi zawodnicy. To sprawia, że walka przed jesiennym starciem nabiera rozpędu i staje się coraz bardziej zacięta.
W ocenie doktora Rafała Chwedoruka, jest jednak jeszcze za wcześnie by można było mówić o demontażu polskiej sceny politycznej. - Pamiętajmy, że do wyborów parlamentarnych zostało stosunkowo niewiele czasu i nowym ugrupowaniom, które pojawiły się na scenie politycznej, stosunkowo trudno będzie się przebić do świadomości społecznej - wyjaśnia. - W uprzywilejowanej sytuacji - ze względu na wybory prezydenckie, które niejednokrotnie bywały w Polsce pomostem do tworzenia formacji - jest oczywiście Paweł Kukiz - dodaje.
Motorem zmian zupełnie nowe pokolenie
Stabilny system partyjny, z którym mieliśmy do czynienia w Polsce, nie jest dziełem przypadku. - Dotychczasowy model dwa plus dwa, wzbogacany co jakiś czas o nowe byty, odzwierciedla głębsze podziały socjopolityczne tkwiące w polskim społeczeństwie. Można sobie wyobrazić sytuację, że w miejsce Prawa i Sprawiedliwości powstają jakieś dwie nowe partie konserwatywno-prawicowe. Dopuszczalny jest też wariant wskazujący na to, że Platforma Obywatelska by się rozpadła i obok pojawiłby się ruch Ryszarda Petru i Leszka Balcerowicza, ale wyborcy w tych ugrupowaniach byliby tacy sami, jak elektorat PiS-u i Platformy Obywatelskiej - tłumaczy ekspert.
Właściwym sprawcą zamieszania jest zupełnie nowe pokolenie, które doszło do głosu w debacie publicznej. - Nie jest to taka banalna zmiana demograficzna, którą zawsze obserwujemy w życiu społecznym. Pojawiło się pokolenie ludzi w pełni ukształtowanych i zupełnie inaczej myślących o życiu społecznym, zwłaszcza w porównaniu z ich rodzicami czy dziadkami i teraz analizujemy, kto zostanie ich liderem - argumentuje Chwedoruk.
Kto podkrada elektorat PO?
Specjalista punktuje znaki szczególne "prowodyrów" całego zajścia. - Najliczniejszą grupę wśród tych młodych ludzi stanowią wyborcy libertariańscy, czyli o skrajnie rynkowych, darwinistycznych poglądach na gospodarkę, bo w takich zostali ukształtowani przez minione 25 lat, nie zainteresowani sporami kulturowymi, dotyczącymi aborcji czy in vitro i postrzegający je jako sferę refleksji prywatnej, a nie przedmiot debaty publicznej, raczej antypeerelowscy i odlegli od myślenia lewicowego - precyzuje.
Pikanterii całej sytuacji dodaje też kryzys, w jakim znalazł się obóz władzy i zakusy potencjalnych przeciwników czyhających na jego elektorat. - Bardzo spektakularna porażka Bronisława Komorowskiego powoduje, że kolejny raz unaoczniła się opinii publicznej wewnętrzna walka w Platformie. Nie po raz pierwszy ujawnili się też chętni do przejęcia przynajmniej części jej wyborców. Wcześniej mieliśmy do czynienia z inicjatywami Andrzeja Olechowskiego i Pawła Piskorskiego. Tą samą drogą próbowali iść także Janusz Palikot i Aleksander Kwaśniewski. W tej chwili z jednej strony mamy zwolenników Pawła Kukiza, a z drugiej Ryszarda Petru, czyli ruchy, które jeśliby miały przetrwać w poważnej polityce, to wyłącznie kosztem Platformy - wylicza Chwedoruk.
Postulowana zmiana lidera Platformy zdążyła znaleźć wielu zwolenników i sprawiła, że na liście następców zaczęły pojawiać się coraz to nowe mniej lub bardziej znane nazwiska - od Grzegorza Schetyny przez Hannę Gronkiewicz-Waltz, a na Rafale Trzaskowskim i Tomaszu Siemoniaku skończywszy. Zwykła zamiana miejsc do uzdrowienia sytuacji może jednak nie wystarczyć.
Dwa najpoważniejsze dylematy Platformy
Doktor Chwedoruk zwraca uwagę, że sprawa przywództwa to kwestia drugoplanowa, bo Platforma ma znacznie poważniejsze dylematy. - Pierwszy to walka frakcyjna pomiędzy z jednej strony stronnikami Ewy Kopacz i Donalda Tuska, a z drugiej Grzegorza Schetyny i Bronisława Komorowskiego. Dla losów Platformy znacznie ważniejsze jest, który z tych obozów weźmie górę, czyli mówiąc w skrócie, kto na kogo zrzuci odpowiedzialność za klęskę w wyborach prezydenckich. Wygląda na to, że obecnie - co logiczne z punktu widzenia wyniku wyborów - górą jest frakcja duetu Kopacz-Tusk - wyjaśnia.
Druga kwestia dotyczy rozstrzygnięcia przez Platformę i wskazania wyjścia z patowej sytuacji. - Platforma jest za duża, żeby zniknąć - jak kiedyś miało to miejsce w przypadku AWS czy Unii Wolności - i jednocześnie za mała, żeby efektywnie pełnić funkcję partii władzy. Ma zatem dwa wyjścia - argumentuje politolog.
- Może uznać, że to, co się stało w wyborach prezydenckich, to efekt chwilowego zachwiania i pochodna nieudanej kampanii, natomiast sam sposób uprawiania przez nią polityki jest dobry i nadal powinna być jak najszersza oraz próbować utrzymywać przy sobie wyborców zarówno tych bardziej konserwatywnych, jak i bardziej liberalnych - dodaje.
Druga opcja wymagałaby znacznie bardziej precyzyjnego cięcia i uznania, że doszło do strukturalnego kryzysu, którego nie da się przeczekać. - Taki wariant wiązałby się ze zmianą wzorca, czy jak to nazywają niektórzy politycy PO - powrotem do korzeni. Mówiąc symbolicznie PO znów musiałaby się stać partią gdańskich liberałów, chcących radykalnych zmian, nie szczędząc przy tym obywatelom demagogii i postulatów wskazujących na konieczność zlikwidowania finansowania partii z budżetu, wprowadzenia JOW-ów, itd. - wskazuje ekspert.
- Pytanie dotyczy tego, czy Platforma nadal jest zdolna być partią ciepłej wody w kranie, ładu, porządku i spokoju, czy też ma być ugrupowaniem rewolucyjnym, konkurencyjnym dla ruchu Pawła Kukiza i jeśli nie atrakcyjnym, to przynajmniej nieodstraszającym zwłaszcza dla pokolenia 30-latków, wśród których nadal ma wielu zwolenników - dodaje.
Referendum może wylansować lidera
Dopiero rozstrzygnięcia na tych dwóch osiach mogą dać odpowiedź na pytanie, czy zmiana przywództwa czemuś służy, czy też nie. - Jeśli Platforma zdecyduje się trwać, to oczywiście Ewa Kopacz będzie w tej roli bardziej wiarygodna, bo jest mniej kontrowersyjna niż niemal każdy możliwy jej następca, przy tym jest rozpoznawalna. Gdyby jednak zdecydowałaby się na taki radykalny powrót do korzeni, to wówczas paliwo, jakim będzie referendum, mogłoby być też czymś, co pozwoliłoby wylansować jej młodszego lidera - argumentuje specjalista.
- Oczywiście pytanie dotyczy też tego, z której frakcji ten lider miałby się wywodzić, bo czy byłby to Rafał Trzaskowi, czy Tomasz Siemoniak, może być skutkiem wyłącznie ostatecznego zwycięstwa którejś frakcji - dodaje.
Ekspert pytany o obóz przeciwnika Platformy i postulowaną przez niektórych zmianę "twarzy" lidera partii jako gwaranta wygranej w jesiennych wyborach wskazuje, że jest to efekt uproszczonego myślenia. - Patrzymy teraz na politykę przez pryzmat drugiej tury wyborów prezydenckich, w której każdy z kandydatów - niezależnie od tego, z jakiej partii by się wywodził - musi pozyskać jak najszersze grono wyborców, czyli tych którzy głosowali na innych kandydatów w pierwszej turze, jak i tych o zupełnie innych poglądach. Wybory parlamentarne rządzą się jednak bardziej logiką pierwszej tury wyborów prezydenckich. Wtedy najważniejsi są Ci, którzy na pewno pójdą zagłosować i oddadzą głos na naszą partię i stąd te 34 procent poparcia dla Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich w pierwszej turze, które przełożone na parlament, oznaczają ponad wszelką wątpliwość pierwsze miejsce dla PiS-u - wskazuje.
Recepta na zwycięstwo i gwarant sukcesu
W ocenie eksperta, w sytuacji pewnego kryzysu Platformy, utraty części wyborców, PiS może być pewny zwycięstwa, dzięki poparciu swojego twardego elektoratu, czyli osób trochę starszych wiekiem i mieszkających głównie na prowincji.
- PiS nie może zatem w żaden sposób nadwyrężyć zaufania swoich najwierniejszych wyborców, bo to oni - mimo bardzo trudnych czasów dla PiS, zwłaszcza w latach 2011-2012, gdy próbowano tę partię rozbić od wewnątrz - przy niej pozostali. I oni absolutnie wystarczą do zwycięstwa parlamentarnego. Zresztą różne cząstkowe wybory odbywające się od czasu do czasu w różnych miejscach w Polsce, czy to senackie, czy samorządowe pokazują, że jeśli tylko PiS zmobilizuje swoich wyborców, to nie ma konkurencji - argumentuje.
Andrzej Duda na zdjęciach z rodziną
Receptą na sukces PiS-u jest powtórka sytuacji sprzed pierwszej tury. - Członkowie PiS i Jarosław Kaczyński zachęcają tych, którzy są najłatwiej mobilizowalni, a obecność Andrzeja Dudy w polskiej polityce już w roli prezydenta elekta, a potem prezydenta ma rozwiewać negatywne stereotypy dotyczące PiS-u, to znaczy demobilizować przeciwników tej partii - wyjaśnia Chwedoruk.
- W efekcie dojdzie do takiej sytuacji, że ktoś, kto głosował w wyborach nie tyle za kimś, co przeciwko PiS-owi, tym razem nie uzna, że musi oddać głos na najsilniejszą partię, która będzie przeciwnikiem PiS-u tylko może zagłosować na przykład zgodnie z własnymi poglądami. Przykładowo wyborca lewicowy nie musi bać się narodowo-konserwatywnej prawicy i głosować na Platformę zamiast na SLD, tylko może opowiedzieć się za Prawem i Sprawiedliwością, bo nie jest on aż taki straszny, jak go malowano, a wady Platformy są bardziej widoczne - dodaje.
Ekspert zwraca uwagę, że w wyborach parlamentarnych liczą się również lokalne twarze i politycy w stylu Joachima Brudzińskiego, czy Mariusza Błaszczaka, jak i im podobnych będą podstawą sukcesu partii Jarosława Kaczyńskiego. Problemem koalicji pod egidą PiS-u może okazać się jedynie obecność Jarosława Gowina - Jeśli posłuchamy jego wypowiedzi na temat referendum związanego z JOW-ami proponowanymi przez Pawła Kukiza i PO, to chyba słychać trochę inne akcenty niż w wypowiedziach PiS-u - podsumowuje.