Seattle w stanie Waszyngton. Kilka tygodni po zamachu na Donalda Trumpa i kilka dni po ogłoszeniu rezygnacji Joe Bidena z walki o reelekcję. Amerykanie zdążyli już przywyknąć do myśli, że w listopadowych wyborach prezydenckich naprzeciwko wspomnianego kandydata Partii Republikańskiej stanie reprezentująca Partię Demokratyczną Kamala Harris. Stan Waszyngton to jeden z tzw. stanów niebieskich, rządzonych przez demokratów. W poprzednich wyborach prezydenckich Joe Biden zdobył 19,2 proc. więcej głosów niż Donald Trump. W obszarze metropolitalnym Seattle mieszka prawie dwie trzecie ludności stanu. I rzeczywiście, w dzielnicy Wzgórze Królowej Anny na trawnikach przed domami widać pierwsze tabliczki wyrażające wsparcie w wyborach. Na pierwszy rzut oka widać tam głównie tablice z nazwiskiem Kamali Harris. Niektóre są nowe, dopiero co wydrukowane. Inne pochodzą z poprzedniej kampanii, gdy Harris kandydowała na fotel wiceprezydentki. Jeszcze inna, bardziej uniwersalna głosi: "Prezydenci są tymczasowi. Wu-Tang jest na zawsze", nawiązując do kultowej amerykańskiej grupy hip-hopowej. Wybory USA 2024. Mieszkańcy Seattle niezdecydowani Jednak nie wszyscy mieszkańcy, z którymi rozmawiam są już pewni tego, na kogo zagłosują. - Na pewno pójdę na wybory! - mówi z entuzjazmem Yaya. Mężczyzna do Seattle przeprowadził się kilka lat temu z Nowego Jorku. Pracuje jako kierowca. - Nie wiem jeszcze, na kogo zagłosuję. Wybór nie jest prosty. Będę musiał to dobrze przemyśleć - dodaje. - Wiesz, kto powinien zostać prezydentem? George Clooney! - mówi mi kobieta, którą spotykam na targu. - Przed chwilą słyszałam rozmowę na temat wyborów. Ktoś powiedział, że Kamala Harris jest za młoda na prezydentkę. Rozumiesz to? - dziwi się kobieta. Ona także nie podjęła jeszcze decyzji w sprawie wyboru kandydata. Wie jednak, że na pewno pójdzie na wybory. Wybory USA 2024. "Ktoś powiedział, że Kamala Harris jest za młoda" Mobilizacja przedwyborcza mieszkańców Seattle przejawia się w codziennych rozmowach. Co rusz wyłapuję szczątki konwersacji, które toczą się wokół sytuacji politycznej w kraju. Od jednej z mieszkanek słyszę, że gdyby mogła, zagłosowałaby na Kamalę Harris. Nie ma jednak czynnego prawa wyborczego - jest imigrantką. Postanowiła jednak, że w tym roku po raz pierwszy wesprzę finansowo kampanię, właśnie kandydatki demokratów. Na Harris chce zagłosować także Stuart, w Seattle od 29 lat. Ma nadzieję, że kandydatka demokratów wprowadzi zmiany w prawie aborcyjnym. - Kobiety w stanie Waszyngton mają dostęp do aborcji, a kobiety z sąsiedniego stanu Idaho już nie. To absurdalne. Harris na pewno nie pozwoli na na krajowy, federalny zakaz - mówi mężczyzna. Za czasów Donalda Trumpa do Sądu Najwyższego w USA trafili konserwatywni sędziowie, którzy doprowadzili do rozwiązania porozumienia Roe przeciwko Wade. Porozumienie od lat 70. regulowało prawo aborcyjne w całych Stanach Zjednoczonych i gwarantowało Amerykankom dostęp do legalnej aborcji. Obecnie to władze stanowe decydują o aborcji. - Wybranie jej dałoby demokratom pewność, że będą mogli mianować sędziów Sądu Najwyższego, jeśli w składzie zwolnią się miejsca - wierzy Stuart. Odda głos na Donalda Trumpa. "Transparentność jest dobra" Mogłoby się wydawać, że w Seattle trudno o znalezienie zwolennika Donalda Trumpa. Wtedy spotykam Jace’a. Mężczyzna pracuje na stacji benzynowej. - Nie jestem jak reszta. Jestem za Trumpem - wyjaśnia od razu. Jak podkreśla Jace, dokładnie wie, czego może spodziewać się po Donaldzie Trumpie. - Transparentność jest dobra. Z kolei o Harris wiemy zbyt mało, niewiele mówi o sobie. To, że reprezentuje demokratów nic nie znaczy. - Myślę, że wszyscy politycy coś ukrywają. A z Trumpem przynajmniej wszystko jest już jasne - podsumowuje. Anna Nicz, Seattle Chcesz porozmawiać z autorką? Napisz: anna.nicz@firma.interia.pl ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!