Rosji mianowicie udało się zawłaszczyć historię ZSRR tak, by w relacjach ze światem zewnętrznym - także z Zachodem - uchodziła ona za wyłącznie rosyjską. W odniesieniu do ofiar hitlerowskiej agresji, doprowadzić do sytuacji, w której "znikło" ich etniczne zróżnicowanie. A skoro wszyscy byli Rosjanami, to Rosji przypadają "moralne bonusy" z tego tytułu. "Bonusy", które mogą mieć - i mają! - konkretny wymiar. Spójrzmy bowiem na relacje Berlina z Moskwą. Niechęć, powściągliwość, a ostatecznie "tylko" ostrożność, z jaką do pomocy dla Ukrainy podchodzą Niemcy, wynikają również z przekonania, że "nam, Niemcom, nie wypada przykładać ręki do zabijania Rosjan". W połowie trzeciego roku pełnoskalowej wojny to przekonanie ulega pewnej erozji, ale nadal pozostaje kośćcem niemieckiej polityki zagranicznej. Cofnijmy się do 17 stycznia 2022 roku. Tego dnia brytyjskie samoloty transportowe przerzuciły do Kijowa nieznaną liczbę lekkich zestawów przeciwpancernych oraz grupę szkoleniowców. "To broń krótkiego zasięgu i defensywna (...), nie zagraża ona Rosji, ma być używana do samoobrony", mówił w Izbie Gmin szef brytyjskiego resortu obrony, Ben Wallace. Co ciekawe, trasa maszyn RAF-u wiodła nad Morzem Północnym, Danią, Bałtykiem i Polską - omijając Niemcy. Brytyjczycy nie poprosili Berlina o zgodę na przelot, gdyż niemiecki rząd od dłuższego czasu komunikował, że nie popiera dozbrajania Ukrainy. Kijów - co oczywiste - miał tę postawę Niemcom za złe i oczekiwał rezygnacji z "moralnie niegodziwej blokady" oraz "pilnego zaopatrzenia Ukrainy w potrzebne uzbrojenie obronne". Cytowane słowa padły z ust Andrija Melnykowa, ówczesnego ukraińskiego ambasadora w RFN. Dyplomata podkreślał, że Niemcy "ponoszą za Ukrainę taką samą historyczną odpowiedzialność jak za Izrael". Na skutek działań wojennych z lat 1941-1945 i okupacji ukraińskich terenów ZSRR śmierć poniosło co najmniej siedem milionów Ukraińców. To więcej niż sześć milionów ofiar Holocaustu, który stał się podstawą dla specyficznych kontaktów RFN i Izraela. Relacji opartych na militarnym wsparciu dla Jerozolimy. Dyżury "stalowych delfinów" Historia niemiecko-izraelskiej współpracy sięga 1957 roku. To wtedy doszło do potajemnego spotkania Szymona Peresa, odpowiedzialnego za zakupy broni dla Izraela, z Franzem Straussem, ministrem obrony RFN. Młode żydowskie państwo potrzebowało broni, amunicji i wyposażenia - kolejna wojna z arabskimi sąsiadami, zapowiadającymi "wrzucenie syjonistów do morza", wisiała na włosku. Żydom tymczasem brakowało gotówki, a stosunki z Ameryką Eisenhowera znajdowały się w krytycznym momencie. Peres poprosił więc Straussa o darmowe dostawy sprzętu z zasobów Bundeswehry. I Niemiec się zgodził - przy pełnym, choć nieformalnym poparciu całego rządu. Odtąd, przez kilka lat, do Izraela trafiały statki po brzegi wyładowane czołgami, samolotami, działami, amunicją i częściami zamiennymi (zwykle amerykańskiej proweniencji - red.). Gdyby nie te dostawy, Izraelczycy pewnie przegraliby wojnę sześciodniową z 1967 roku. Z czasem współpraca wojskowa Niemiec i Izraela stała się jawna, choć - z uwagi na rosnące zagrożenie palestyńskim terroryzmem - raczej dyskretna. Pomogło temu nawiązanie stosunków dyplomatycznych między oboma krajami w 1965 roku. Obecnie w arsenale armii izraelskiej znajduje się sporo broni rodzimej konstrukcji, mnóstwo amerykańskiej, ale nie brakuje też produktów made in Germany. To w niemieckich stoczniach zbudowano okręty podwodne Dolphin i Dolphin II. Czołgi Merkawa Mk IV zaś napędzane są niemieckimi silnikami i strzelają z armat Rheinmetall, produkowanych na niemieckiej licencji. Przykłady można by mnożyć, choć żaden system uzbrojenia i rozwiązanie technologiczne nie będą tak istotne jak wspomniane okręty Dolphin. Pierwszy z nich trafił do służby w 1999 roku, ostatni, szósty, w 2019. Kilka lat temu rząd Angeli Merkel zgodził się na sprzedaż kolejnych trzech okrętów (mają wejść do linii do końca dekady). Budowę wszystkich jednostek Niemcy albo sfinansowały w całości, albo poniosły - i poniosą w przyszłości - część nakładów, idących w sumie w miliardy euro. A mówimy o okrętach dostosowanych do przenoszenia pocisków manewrujących z głowicami jądrowymi. Izrael nigdy oficjalnie nie potwierdził, że posiada broń atomową, ale zakulisowo wielokrotnie dawał do zrozumienia wrogom, że próba zniszczenia państwa żydowskiego spotka się ze srogą ripostą. Najważniejszym elementem tej strategii odstraszania są dziś dyżury "stalowych delfinów", z których każdorazowo dwa przebywają gdzieś w morzu, gotowe do śmiercionośnego kontrataku. Dodajmy, że rozwijanie izraelskich technologii atomowych również odbyło się za pieniądze z RFN. W 1960 roku jeden z zachodnioniemieckich banków, w większości kontrolowany przez państwo, przekazał 2 mld marek na projekt przekształcenia pustyni Negew w grunty rolne. Pieniądze trafiły tam, gdzie zapowiadano, ale - za zgodą Niemców - użyto ich do innego celu - rozbudowy Nuklearnego Centrum Badawczego. Ograniczona istotność Ukrainy Konkludując, Izrael własne militarne bezpieczeństwo w dużej mierze zawdzięcza Niemcom. Mówiła o tym w 2008 roku, podczas słynnego przemówienia w Knesecie, poruszona Angela Merkel. "Właśnie w tym miejscu chcę wyraźnie podkreślić: każdy rząd Niemiec i każdy kanclerz przede mną, byli świadomi historycznej odpowiedzialności Niemiec za bezpieczeństwo Izraela. Ta odpowiedzialność jest elementem racji stanu naszego państwa. (...) bezpieczeństwo Izraela jest dla mnie, jako niemieckiej kanclerz, czymś niepodlegającym dyskusji", zapewniała polityczka, która podczas 16 lat urzędowania odwiedziła Izrael aż siedem razy. Obecne władze RFN są wobec państwa izraelskiego bardziej powściągliwe, ale zwrotu w polityce nie było. Mimo istnienia podobnych powodów - moralnych zobowiązań - Ukraina nie osiągnęła takiego statusu w relacjach z RFN. I nic nie przemawia za tym, że sytuacja ulegnie zmianie. Niemieckie poczucie winy wobec Wschodu zagospodarowali Rosjanie. Co gorsza, to właśnie Izrael podkopał status Ukrainy w stosunkach z najważniejszym sojusznikiem - z USA. Doszło do tego jesienią 2023 roku przy okazji kolejnej eskalacji żydowsko-palestyńskiego konfliktu, skutkującej inwazją Strefy Gazy. Stany - tradycyjny protektor izraelskiego państwa - poczuły się zobligowane, by wesprzeć Jerozolimę dostawami broni i amunicji. Kluczowe dla ukraińskiej artylerii pociski 155 mm poleciały więc na Bliski Wschód, a nie do Europy. Tak Ukraina po raz kolejny przekonała się o swojej ograniczonej istotności dla wielkich i mocnych tego świata. A w razie rozszerzenia się bliskowschodniego konfliktu - gdyby doszło do otwartej wojny Izraela z Iranem - patrząc z perspektywy Kijowa mogłoby być tylko gorzej. Żydzi górują nad Persami militarnie, ale zarazem ich państwo jest niewielkie, co czyni je bardziej podatnym na dotkliwe uderzenia. Tymczasem jeśli Izrael poniósłby straty zagrażające jego egzystencji, Stany Zjednoczone weszłyby aktywnie do działań zbrojnych. W priorytetach Pentagonu Ukraina zeszłaby na jeszcze dalszy plan. Marcin Ogdowski ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!