Ukraina nie jest "wdzięcznym" obszarem dla rosyjskiej awiacji głównie z powodu dużego nasycenia środkami obrony przeciwlotniczej (OPL). Zarówno "ciężkimi" wyrzutniami rakietowymi, które bronią głównie miast (nade wszystko Kijowa), jak i masą przenośnych, ręcznych zestawów przeznaczonych do rażenia celów na krótkie dystanse (w tej kategorii świetnie sprawdza się polski Piorun). Lecz to nie wyjaśnia w pełni słabości Rosjan - niemniej istotnym powodem jest również kiepskie wyszkolenie pilotów. Wojna na Ukrainie. Bolesna weryfikacja To skutek wielu zmiennych: od technicznych po mentalne. Rosjanie potrafią konstruować przyzwoite samoloty bojowe, lecz jakość ich wykonania zwykle pozostaje relatywnie niska (swego czasu Algierczycy zwrócili Moskwie całą partię MiG-ów-29, bo "rozlatywały się na stojąco"; a podobnych historii było więcej). Wpływa to na parametry eksploatacyjne - wypadkowość, usterkowość, generalnie na ograniczoną dostępność sprawnych maszyn. Tym niższą, gdy weźmie się pod uwagę kiepską kulturę techniczną obsługi w jednostkach wojskowych. Upraszczając, mimo nominalnego "bogactwa", przez całe dziesięciolecia rosyjscy piloci nie mieli czym latać. Jak to się ma do nachalnej propagandy czasów Putina, przekonującej swoich i świat, że siły powietrzne Rosji pozostają w wysokiej gotowości? Ano tak, jak w przypadku całej narracji o "drugiej armii świata" - to kit. Sporo latali wybrańcy, co nie zawsze miało związek z kompetencjami, a często oznaczało premiowanie wyższych rangą dowódców, czy wręcz "znajomych królika" - wojskowych z mocnych "plecami". Jeśli zastanawia was, dlaczego w pierwszej fazie wojny - gdy Rosjanie jeszcze próbowali narzucić Ukraińcom warunki w powietrzu - zginęło tak wielu pułkowników rosyjskiego lotnictwa, to macie odpowiedź: bo tylko oni potrafili w miarę dobrze latać. Resztę szkolono w minimalnym zakresie, "chodzenia po sznurku" (wystartuj-przeleć-wyląduj). Na filmikach propagandowych jakoś to wyglądało, realny bój przyniósł bolesną weryfikację. Dodajmy do tego koszmarną korupcję i jej efekty - modernizacje maszyn na papierze, zakupy paliwa lotniczego na niby, remonty infrastruktury lotniskowej realizowane na zasadzie "to się zamaluje" - i mamy w miarę pełny obraz "drugiego lotnictwa świata". Rosyjski "kult asa" Czy wojna coś w tym zakresie zmieniła? I tak, i nie. Rosjanie stracili w działaniach bojowych ponad setkę myśliwców i bombowców - o kilkanaście więcej niż Ukraińcy (strony podają wyższe szacunki, lecz w podsumowaniu warto bazować na danych potwierdzonych materiałem zdjęciowym i/lub filmowym). W tym czasie przemysł dostarczył armii nieco ponad 50 fabrycznie nowych maszyn. Mamy więc do czynienia z niedostatecznym kompensowaniem ubytków, które - co istotne - są znacząco większe, bo 50-60 samolotów w skali roku trafia na złom z uwagi na zużycie. Nominalnie rosyjskie lotnictwo ma 1300 samolotów, wobec Ukrainy używa 300 i wiele wskazuje, że jest to bliskie szczytowym możliwościom. Jeśli idzie o personel, najlepsi piloci sprzed 2022 roku już zginęli, choć w ich miejsce pojawili się inni, z bojowym doświadczeniem. Czy jest ich wielu? Nie. Propaganda zapewnia, że do jednostek trafiają kolejne roczniki adeptów szkół lotniczych, ale Rosjanie nadal uskuteczniają "kult asa". Wciąż nieproporcjonalnie dużo nalotu przypada na pojedynczych lotników, choć ich dobór ma teraz większy związek z kompetencjami. Tę tendencję wzmocniły deklaracje sojuszników Kijowa, że Ukraina otrzyma myśliwce F-16 - wizja zachodniego sprzętu u przeciwników w przekonaniu Rosjan wręcz narzuca konieczność posiadania grupy "lotniczych wirtuozów". Ale czy taka grupa rzeczywiście istnieje (w sensie: czy ma wirtuozerskie kompetencje)? Dotychczasowy "urobek" rosyjskich pilotów nie jest imponujący - miażdżącą większość ukraińskich samolotów zniszczono na ziemi, przy użyciu rakiet, dronów i pocisków manewrujących, część spadła na skutek działania OPL. Bezdyskusyjnie, w walce powietrznej, Rosjanom udało się strącić... dwa samoloty wroga (i co najmniej jeden śmigłowiec). Ukraińcom żadnego, co potwierdza, że dotychczasowy przebieg wojny "nie premiuje" asów powietrznych. A gdyby miało się to zmienić, czy Rosjanie dysponują odpowiedniki środkami technicznymi? Ograniczone możliwości śledzenia Oddajmy głos dr Michałowi Piekarskiemu, analitykowi, ekspertowi ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Wrocławskiego. - Teoretycznie najpoważniejszym zagrożeniem dla ukraińskich efów są samoloty myśliwskie Su-35 i MiG-31, przenoszące pociski R-77 oraz R-37 - mówi rozmówca Interii. - Zwłaszcza te drugie o zasięgu sięgającym ponad 200 kilometrów, można nimi bowiem próbować zestrzelić F-16 spoza zasięgu jego własnych rakiet - dodaje. Rosjanie używali R-37 przeciwko ukraińskim samolotom sowieckiej proweniencji, przypisując sobie kilka strąceń. Większości nie zweryfikowano. Warto też zauważyć - co podpowiada dr Piekarski - że tak duże zasięgi są do uzyskania wobec celów dobrze widocznych na radarach. - Mam na myśli samoloty wczesnego ostrzegania czy bombowce strategiczne - precyzuje. - Wobec mniejszych i do tego zwrotnych F-16 realne zasięgi, jak i prawdopodobieństwo trafienia, mogą być mniejsze - podkreśla. Nie wolno przy tym zapominać, że Rosjanie stracili bezpowrotnie już dwa bardzo cenne samoloty wczesnego ostrzegania A-50 (a trzeci, czyli łącznie jedna trzecia flotylli, został poważnie uszkodzony). Zatem ich możliwości śledzenia sytuacji w powietrzu są ograniczone. - MiG-31 ma mocny radar i można próbować użyć kilku maszyn jako częściowego substytutu samolotu wczesnego ostrzegania - dodaje analityk. I ostrzega, że Rosjanie będą polować na F-16 choćby ze względów propagandowych. Zaraz jednak dodaje: - Nie wiemy, co dokładnie zmieniano w F-16 dla Ukrainy. Na zdjęciach widać pylony z urządzeniami do walki radioelektronicznej. Komponując pakiet wyposażenia tych maszyn, zapewne wzięto pod uwagę zagrożenia ze strony rosyjskich środków rażenia. Środków, które po dwóch latach bojowego użycia, Zachód ma znacznie lepiej rozpoznane. Było wiele okazji, by zbadać charakterystyki emisji i przygotować metody przeciwdziałania - analizuje dr Piekarski. Rosjanie aż takim komfortem cieszyć się nie mogą (choć po omacku nie chodzą - F-16 jest w służbie ponad cztery dekady; dosiadający go piloci z Rosjanami nie walczyli, ale z sowieckimi samolotami już owszem). Ukraina. Gdzie są sojusznicze F-16? Od "premiery" ukraińskich F-16 minęło już kilka dni, jak dotąd samoloty nie zostały użyte bojowo - a przynajmniej nie ma na ten temat wiarygodnych informacji. Niewykluczone, że myśliwce wróciły do Rumunii, gdzie trwają intensywne szkolenia ukraińskich załóg i personelu technicznego (Ukraińcy szkolą się też w Danii i USA). Taki krok byłby racjonalnym zważywszy na fakt, że Kijów otrzymał na razie symboliczną liczbę maszyn - na pewno dwie (to widzieliśmy), mówi się, że cztery, sześć, niektóre źródła podają, że 10. Przypomnijmy, sojusznicy obiecali Ukrainie 79 myśliwców (które dotrą do końca przyszłego roku), a realne potrzeby szacuje się na 120 samolotów. Tak czy inaczej, anonsowana garstka niczego nie zmieni i jakkolwiek efekt propagandowy "inauguracji" był i jest istotny, żal byłoby go zaprzepaścić pochopnymi działaniami. Bo na 'efy' czaić się będą nie tylko rosyjscy piloci, ale też OPL. Ukraińcy udowodnili już, że "niemające odpowiedników w świecie" (rzekomo tak dobre...) systemy S-400 można stosunkowo łatwo pokonać rakietami ATACMS i rojami dronów. Ale lotnictwo załogowe Ukrainy zostało przez te systemy (i starsze S-300) nie raz poturbowane. Specjaliści ostrzegają, że gorsze od zachodnich odpowiedników radary S-400 da się "podrasować" - bez wchodzenia w zbędne szczegóły, wystarczy podwoić ich liczbę w obszarze działania pojedynczego dywizjonu. Wtedy "czterysetki" i dla efów mogą okazać się śmiertelnie niebezpieczne (oczywiście, ten kij ma dwa końce - więcej radarów to też ryzyko dotkliwszych strat, gdy stanowiska S-400 zostaną namierzone i zaatakowane przez przeciwnika). Wojna na Ukrainie a mobilność ukraińskiego lotnictwa Lecz po prawdzie największe zagrożenie czyha na ukraińskie F-16 na ziemi. Nim wybuchła pełnoskalowa wojna, Ukraińcy rozśrodkowali lotnictwo. Samoloty przeniesiono z miejsc stałej dyslokacji do tymczasowych baz. W efekcie rosyjskie rakiety "waliły po pustym", a w najlepszym razie niszczyły skorupy od dawna nieużywanych maszyn. W czasach sowieckich w Ukrainie - przewidzianej jako zaplecze przyszłej wojny z NATO - zbudowano mnóstwo mniejszych lotnisk, co istotne, wyposażonych w schrono-hangary. Oczywiście Rosjanie znają te lokalizacje, ale ich zwiad satelitarny - z powodu niedostatecznej liczby sprawnych urządzeń "ślepy na jedno oko i głuchy na jedno ucho" - nie był i nie jest w stanie upilnować wszystkich. A wraz z obietnicą dostawy F-16 w Ukrainie zaczęto masowo budować drogowe odcinki lotniskowe, co tylko zwiększa mobilność tamtejszego lotnictwa. Rosjanie znaleźli protezę - rzucili nad Ukrainę drony rozpoznawcze. Na początku tego roku - gdy nasiliły się tego rodzaju działania - rosyjskie bezzałogowce wdzierały się nawet na 200 km w głąb terytorium przeciwnika. Lokalizowały cele - także samoloty - które następnie rażono przy użyciu rakiet Iskander. Ukraińcy zdawali się bezsilni, ale w ostatnim czasie nauczyli się zwalczać rosyjskie maszyny przy użyciu własnych dronów. No ale nie da się w pełni wyeliminować żadnego zagrożenia - jakieś rozpoznawcze bezpilotniki Rosjan i tak będą się przebijać. Wróg dysponuje dodatkowo wywiadem agenturalnym, ma inne środki rozpoznania radio-elektronicznego - dlatego należy go zwodzić także w inny sposób. Do tego celu posłużą Ukraińcom kadłuby starych F-16, których kilkadziesiąt trafiło już nad Dniepr (ze Stanów Zjednoczonych), by pełnić role wabików. Rosjanie będą je zgłaszać jako "pełnowartościowe" trafienia - taki będzie prawdziwy obraz części ich sukcesów. Jednak nie miejmy złudzeń - w pełni sprawne efy też padną ich ofiarą. Bo w ostatecznym rozrachunku to "tylko" bardzo dobre samoloty, ale żadna z nich Wunderwaffe. Marcin Ogdowski ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!