24-latek i jego o pięć lat starszy kompan wpadli w niedzielę w ręce białostockiej policji. Są podejrzewani o nieautoryzowane nadawanie kolejowego sygnału radio-stop. W stolicy Podlasia emitowano go w niedzielę o 11:51 i 11:59. Podczas zatrzymania służby zabezpieczyły sprzęt, który mógł posłużyć do "włamania" na kolejowe częstotliwości. Radio-stop to awaryjny "hamulec na odległość" zatrzymujący pociągi na trasie, jeśli np. dyżurny ruchu wykryje niebezpieczeństwo. Służby sprawdzają, ile fałszywych sygnałów, które od piątkowego wieczoru utrudniają funkcjonowanie kolei w naszym kraju, rozesłali zatrzymani pod koniec weekendu. Okazuje się bowiem, że już po ich schwytaniu radio-stop nadano we Wrocławiu. Kto ma dostęp do częstotliwości PKP? Nie tylko pracownicy kolei Sprawą, poza policją, zajmują się m.in. zarządca infrastruktury PKP Polskie Linie Kolejowe oraz Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W sobotę - kilkanaście godzin po pierwszym fałszywym alarmie na Pomorzu Zachodnim - głos zabierał minister infrastruktury Andrzej Adamczyk. Przekonywał, iż "system działa normalnie, jak działał zawsze system radiowy, a "system zarządzania ruchem kolejowym jest systemem wewnętrznym, zamkniętym i do tego systemu dostępu nie ma". Obecny, analogowy system radiowy, służący m.in. do nadawania radio-stopu i system zarządzania ruchem kolejowym to jednak nie synonimy. Kolejarze i miłośnicy tego środka transportu dobrze wiedzą, że sprzęt radiowy, który jest w stanie "podpiąć" się do sieci używanej przez PKP PLK, można z łatwością kupić przykładowo w internecie. Jedną z takich ofert znaleźliśmy na popularnym serwisie aukcyjnym w sobotę wieczorem. Sprzedający wycenił "sprawny technicznie" radiotelefon na 200 zł i nie wykluczył negocjacji. Zamieścił też fotografie, w tym taką ukazującą tabliczkę znamionową. "Zakłady Radiowe - Gdynia. RADMOR. Made in Poland" - czytamy obok numeru fabrycznego. "Nie ma dnia, by na kolei nie pojawił się nieautoryzowany sygnał" Okazji do kupienia radiotelefonu czy też innego sprzętu kolejowego jest w sieci więcej. - Jeśli ktoś ma podstawową wiedzę, nie jest dla niego problemem, by nadawać coś na częstotliwościach używanych przez kolej - mówi Interii Piotr Rachwalski, dziś szef PKM Świerklaniec, a w przeszłości m.in. prezes Kolei Dolnośląskich. Podkreśla jednak, że zasięg radio-stopu jest uzależniony od kanałów komunikacji kolejowej. Te drugie są inne w poszczególnych miejscach na mapie Polski, więc jeśli ktoś w sobotę nadał sygnał gdzieś w Pomorskiem, to przeszkodził w kursowaniu pociągów w tamtych okolicach, a nie całym kraju. - To ograniczenie utrudnia działanie, gdy ktoś chce wysłać jakiś nieautoryzowany sygnał. Ale na kolei nie ma dnia, by taki się nie pojawił. Czasami sprawcy robią to, aby uzyskać atencję, by o nich mówić - dodaje Piotr Rachwalski. Radio-stop ma ratować życie, a nie paraliżować kolej Rozmówca Interii przypomina, że system łączności PKP PLK, w tym radio-stop, oparty jest o dosyć wiekową technologię. - Nasza kolej jest o 20-30 lat do tyłu, jeśli porównamy ją z Zachodem. Łączność radiową wprowadzono w latach 90. i był to przełom, gdy zachodnie państwa zaczęły już używać komórek - opisuje. Szef Kolei Dolnośląskich w latach 2014-2019 ocenia, iż radio-stop jest działaniem "totalnym i ostatecznym", gdy używa się go zgodnie z przeznaczeniem, a nie do płatania "żartów" lub chęci utrudnienia życia kolejarzom oraz pasażerom. Pociąg - po otrzymaniu radio-stopu - zatrzymuje się automatycznie, a maszynista nic nie może z tym zrobić. To ratunek w chwili, gdy np. dwa składy jadą wprost na siebie. W sobotę i niedzielę, po kolejnych incydentach z "hamulcem na odległość", dyżurni ruchu pozwalali kierującym składów jechać dalej po minutowym postoju, gdy potwierdzano, że na szlaku nie ma żadnych niebezpieczeństw. GSM-R ma zastąpić obecny system. NIK ma zastrzeżenia Jak wyjść z kłopotliwej sytuacji wokół systemu łączności pamiętającego poprzedni wiek? Rozwiązaniem może być przejście na nowocześniejszą, cyfrową technologię GSM-R. PKP PLK zaplanowały jej wdrożenie na mniej więcej 14 tys. km linii kolejowych. Jak jednak stwierdziła na początku sierpnia Najwyższa Izba Kontroli, państwowa spółka nie zainstalowała GSM-R na żadnym z zaplanowanych kilometrów. Kontrolerzy zarzucili ponadto, że rada nadzorcza PKP PLK wypłaciła zarządowi premie za "uzyskaniem w 2021 r. założonych parametrów sprawności sieci GSM-R za zrealizowany", chociaż władze spółki "niewłaściwie zaplanowały wdrożenie systemu". Doszli też do wniosku, że zarządca infrastruktury kolejowej nie przeciwdziałał "kolizjom, które wystąpiły w związku realizowanymi innymi inwestycjami". "Ponadto nierzetelnie zaplanowano przeprowadzenie prac budowlanych, nie uwzględniając ryzyka niedysponowania całością gruntów na cele budowlane. W efekcie prace te nie rozpoczęły się w zaplanowanym terminie na 63 nieruchomościach (...). Według wykonawcy opóźnienie w realizacji inwestycji wynosi już ponad 1000 dni" - czytamy w komunikacie Izby. PKP PLK odpowiadają NIK. Chcą iść do sądu Z wnioskami NIK nie zgodziły się PKP PLK. Na łamach "Rynku Kolejowego" spółka stwierdziła chociażby, że "konsekwentnie i kategorycznie nie zgadza się z ustaleniami raportu". Jak również wskazały, w specjalnej komisji działającej w ramach Izby mogło nie być osób "o odpowiedniej wiedzy technicznej". "Spółce nie jest również znana żadna opinia techniczna, którą by posługiwał się NIK" - dodały PLK, zapowiadając "ochronę swoich praw" w sądzie. Zaprzeczyły też, że od 2017 r. nigdzie nie pojawił się system GSM-R. Jak przekazały, zainstalowano go na niektórych liniach kolejowych, w tym nr 1, 9, 17 i 2020 oraz korytarzach E30, E65 i E20. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!