Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W naszym cotygodniowym, piątkowym cyklu "Interia Bliżej Świata" publikujemy najciekawsze teksty najważniejszych zagranicznych gazet. Założony w 1976 r. dziennik "El Pais" od samego początku wyznacza standardy dziennikarstwa w Hiszpanii. Z przytupem wszedł w erę cyfrową i jest hiszpańskojęzycznym liderem cyfrowych subskrypcji. Znaczną część protestujących stanowią pracownicy fizyczni i robotnicy z dawnych ośrodków przemysłowych. Wszyscy oni byli świadkami wymierania francuskiej prowincji, zamykania się usług w historycznych centrach miast i powstawania centrów handlowych z niezliczoną liczbą restauracji z szybkim jedzeniem na przedmieściach. Protesty przeciwko reformie emerytalnej Emmanuela Macrona cieszą się największą popularnością na francuskiej prowincji. Około połowa protestujących mieszka w mniejszych ośrodkach. Kilka lat temu wśród mieszkańców tych obszarów rekrutowało się najwięcej spośród uczestników ruchu żółtych kamizelek. Są miejscowości, gdzie od rozpoczęcia protestów w styczniu na ulice wyszła nawet jedna czwarta mieszkańców. Jedną z nich jest Vierzon w Regionie Centralnym, w departamencie Cher. Ta miejscowość licząca około 27 tys. mieszkańców położona 213 kilometrów na południe od Paryża jest doskonale znana Francuzom. Jej nazwa pojawia się w piosence słynnego Jacquesa Brela pt. "Vesoul". Z piosenki Brela wynika, że Vierzon jest miejscem nijakim, w którym nie ma nic ciekawego do zobaczenia. Typowa miejscowość dla francuskich peryferii w najgorszym znaczeniu tego słowa. Reforma emerytur we Francji. Peryferie nie chcą pracować do 64 lat Ale w Vierzon, gdzie tysiące ludzi protestowało w minioną sobotę w kolejnym dniu mobilizacji przeciwko reformie emerytalnej, jest wiele do zobaczenia i usłyszenia, nawet jeśli to, co się tu dzieje, nie jest ani widziane, ani słyszane z Paryża. - Oni (politycy - red.) są oderwani od naszego świata, nie wiedzą, kim jest robotnik - mówi Francisco Costa, 42-letni murarz. Costa jest synem portugalskich imigrantów. Mężczyzna krytykuje rząd, który zdecydował, że będzie musiał pracować dwa lata dłużej. Tłumaczy, że w tym wieku wchodzenie na rusztowania czy noszenie worków z cementem nie będzie łatwe. - Już teraz mam trudności w pracy, a co dopiero w wieku 64 lat - dodaje. Żona Francisco Costy, Carole, ma 52 lata i jest zatrudniona w administracji lokalnego szpitala. Placówka zatrudnia około 500 osób i jest jednym z większych pracodawców w mieście. Carole często myśli o swoich dzieciach, przyszłych wnukach i perspektywie, że nie dożyje do emerytury lub będzie tak wyczerpana, że nie będzie mogła się nią cieszyć. Jej zdaniem jeśli w Vierzon i podobnych miejscowościach protestuje tak wielu mieszkańców, oznacza to, że wszystkim kończy się cierpliwość. - Ludzie zdają sobie sprawę, że jeśli teraz nic nie zrobią, będzie za późno - podkreśla Carole Costa. Reforma Macrona przelewa czarę goryczy To, o czym mówi Carole Costa oraz niektórzy politolodzy, odnosi się do faktu, że francuskie peryferia, gdzie przeważają gorzej płatne zawody - personel w szpitalach, kasjerki w supermarketach itd. - były na pierwszej linii w trakcie pandemii COVID-19. Już wtedy mieszkańcy mniejszych ośrodków najbardziej odczuli społeczno-gospodarcze skutki koronawirusa. W ostatnich miesiącach dołączyły skutki wysokiej inflacji, a teraz jeszcze próba wydłużenia wieku emerytalnego. Dla wielu osób złe wydarzenia w życiu rozpoczęły się wraz z zamykaniem lokalnych fabryk, cięciami w rozkładach jazdy pociągów czy zamykaniem placówek z podstawową opieką medyczną. - Reforma emerytalna przelewa czarę goryczy. Sprawia, że reszta staje się nie do zniesienia - podkreśla Thibault Lhonneur, radny w Vierzon z ramienia skrajnie lewicowej partii Francja Nieujarzmiona (La France Insoumise). - Ludzie, którzy w przeszłości byli w stanie zaakceptować pewne sytuacje, teraz mówią sobie: tego już za wiele - dodaje. Klasa pracująca zapłaci za reformę Lhonneur jest wraz z profesorem historii i geografii Axelem Bruneau współautorem niepublikowanej w Polsce książki pt. "La gauche et les sous-préfectures: la révolte inattendue? (Lewica i podprefektury: nieoczekiwana rewolta?). Polityk dodaje, że w przeciwieństwie do tradycyjnych manifestacji organizowanych przez związki zawodowe obecne protesty są powszechnie obecne na francuskiej prowincji. I w przeciwieństwie do rewolty żółtych kamizelek sprzed kilku lat, która gromadziła mniejsze tłumy, ale miała ogromny wpływ na francuską politykę, obecne protesty są masowe, a związki zawodowe odgrywają w nich główną rolę. Z raportu, opublikowanego przez Fundację Jeana Jaurèsa, wynika, że w pierwszym dniu protestów, 19 stycznia, doszło do czegoś niezwykłego: ponad połowa demonstrujących wyszła na ulicach w mniejszych ośrodkach. W Vierzon protestowało 5 tys. osób, czyli co piąty mieszkaniec. Czytaj wszystkie artykuły z cyklu "Interia Bliżej Świata" - Jeśli na tych terytoriach jest większa mobilizacja - mówi Lhonneur - to dlatego, że poczucie utraty bezpieczeństwa socjalnego jest większe, a to wynika m.in. z załamania lokalnej opieki zdrowotnej, usług publicznych, zamknięcia małych sklepów. Według polityka Francji Nieujarzmionej odsetek osób zagrożonych podwyższeniem wieku emerytalnego na prowincji jest wyższy niż w dużych miastach, jak Paryż, Lyon czy Bordeaux. Są to osoby, które zaczęły pracować w bardzo młodym wieku i aby spełnić wymaganą liczbę lat składkowych, obawiają się, że zostaną zmuszone do przedłużenia swojej aktywności zawodowej. - Robotnicy i nisko opłacani pracownicy mają świadomość, że to oni poniosą główną cenę za reformę emerytur - przekonuje Lhonneur. - Oni już doświadczyli znikania dobrze płatnych miejsc pracy w przemyśle. Musieli się przekwalifikować do branż, które zmagają się teraz z kryzysem. Teraz mówi im się: będziecie pracowali jeszcze przez dwa lata. To oni się głównie buntują - analizuje lokalny polityk. Vierzon. Twierdza komunistów Mieszkańcy Vierzon tradycyjnie głosowali na komunistów i lewicę. W dobie protestów, jak dawniej, wyszli na ulice protestować, aby bronić swoich interesów. Wielu z nich bierze udział w dyskusjach organizowanych przez polityków. W jednym ze spotkań - w lokalu na obrzeżach starówki, między średniowiecznym zamkiem a dzielnicą szarych osiedli z lat 70. - w piątkowy wieczór wzięło udział ponad 100 osób. Organizatorem jest lokalny oddział Nowej Partii Antykapitalistycznej (NPA). Przy wejściu stoi stół z popiersiem Karola Marksa i skarbonką z napisem: "Skarbonka solidarności ze strajkującymi. Dziękujemy za wsparcie". Na środku sali przemawia Olivier Besancenot, lider NPA i kilkukrotny kandydat na prezydenta. Jean-Pierre, 64-letni emerytowany robotnik, mówi, że przez kilkadziesiąt lat wstawał o czwartej rano do pracy. Otrzymuje emeryturę w wysokości 1170 euro. Mężczyzna nigdy nie był u lekarza tak często od czasu przejścia na emeryturę. - 45 lat w fabryce? Nie, dziękuję - podkreśla. Głos w dyskusji zabiera kobieta po trzydziestce, z zawodu aktorka, przyzwyczajona do niepewności zatrudnienia w swojej branży. - Należę do pokolenia, które w pewnym momencie myślało, że nigdy nie otrzyma emerytury, że przestaną one istnieć, gdy skończymy 50 lat - podkreśla. 60-letni mężczyzna, urodzony w Algierii i od dziesięcioleci mieszkający we Francji, zabrał głos, by przypomnieć reformy ostatnich prezydentów, konserwatysty Nicolasa Sarkozy'ego i socjalisty Francois Hollande'a. - Sarkozy zdjął nam koszulę. Hollande - spodnie. Macron chce nam zabrać bieliznę. Musimy mu przeszkodzić oraz odzyskać nasze koszule i spodnie - wykrzyczał. Jego słowom towarzyszą gromkie oklaski. Bescancenot, po prawie dwóch godzinach zgromadzenia, zabiera głos i krzyczy: - To jest Rada Vierzon! Przed rozejściem się wszyscy śpiewają Międzynarodówkę. Kluczowa reforma Macrona Reforma emerytalna to flagowy projekt drugiej i ostatniej pięcioletniej kadencji Emmanuela Macrona. Prezydent Francji przekonuje, że zmiana jest potrzebna z przyczyn demograficznych: starzenia się społeczeństwa, zwiększeniu się średniej długości życia. Macron twierdzi, że celem reformy jest zrównoważenie systemu emerytalnego bez konieczności podnoszenia podatków czy obniżania emerytur. Rząd zwraca uwagę, że podwyższony wiek emerytalny, o który we Francji toczą się tak zażarte boje, od lat obowiązuje w krajach sąsiednich, rządzonych zarówno przez prawicę, jak i lewicę. Przeciwnicy argumentują, że reforma nie jest tak pilna, jak chciałby tego rząd. Narzekają, że podniesienie wieku emerytalnego do 64 lat będzie karać tych, którzy weszli na rynek pracy wcześniej oraz kobiety, których kariera została przerwana przez urlop macierzyński lub zmianę zawodu. W przeszłości we Francji podniesiono już wiek emerytalny. W 2010 r. zwiększono go z 60 do 62 lat. Francja. Młodzi też protestują Sobotnia manifestacja w Vierzon była przekrojem pokoleń i grup społecznych. Na ulicach miasteczka byli związkowcy, ludzie z ruchu żółtych kamizelek, rodziny z dziećmi oraz nastolatkowie. Jedna z nich, Hélène, mówi, że chce zostać inżynierem. Elsa - nauczycielką. William - bibliotekarzem. Mają po 16 lat, są kolegami z klasy w liceum w Vierzon i, nawet jeśli to daleka perspektywa, myślą o emeryturze. - Jeśli nie pomyślimy o emeryturze teraz i nie zadbamy o nią, będzie za późno i wiek emerytalny będzie przesunięty do 70. To tak jak ze zmianami klimatycznymi. Jeśli nie zajmiemy się tym, dopóki woda nie zaleje Paryża, będzie za późno - mówi William. - Praca do śmierci nie jest niczyim marzeniem - zwraca uwagę Elsa. - Nie chcę myśleć o pracy w nieskończoność. Chcę zostać inżynierem, więc dłuższa praca aż tak by mnie nie dotknęła, ale protestuję, bo myślę o losie innych - dodaje Hélène. Aurélie i Audrey są siostrami w wieku 39 i 29 lat. Obie pracują w firmie sprzątającej. Starsza siostra pracuje wieczorem i w nocy, młodsza wczesnym rankiem. Nie należą do związku zawodowego, nigdy nie demonstrowały przeciwko reformie emerytalnej. - Chciałabym cieszyć się odrobiną mojej emerytury, w dobrym zdrowiu, ale to niemożliwe - mówi Aurélie, idąc ulicami Vierzon. Audrey dodaje: - Nie widzę siebie w wieku 64 lat idącej do pracy o czwartej rano. Obie w wyborach prezydenckich głosowały na kandydatkę skrajnej prawicy Marine Le Pen. Polityka Macrona daje paliwo wyborcze skrajnej prawicy Front przeciwko reformie jest szeroki i obejmuje niemal wszystkie ugrupowania, choć dominuje lewica. Mężczyzna o imieniu Michel zwierza się w kawiarni w centrum Vierzon, że w wyborach prezydenckich głosował na Érica Zemmoura. To kontrowersyjny publicysta i showman, który chciał zostać prezydentem, ale odpadł w pierwszej turze. Zemmour reprezentuje poglądy jeszcze bardziej radykalne niż Le Pen. - Nie jestem rasistą - zapewnia Michel, 67-letni emerytowany listonosz. - Ale jestem przeciwny hołocie - dodaje. Michel przeszedł na emeryturę dwa lata temu. Są osoby, które zaczęły pracować późno lub miały przerwę w życiu zawodowym i muszą pracować dłużej, aby otrzymać pełną emeryturę w wysokości około tysiąca euro. - To gówniana emerytura - przyznaje. - Sparaliżować kraj w proteście przeciwko reformie emerytalnej? To nie jest zły pomysł - mówi Michel. Emerytowany listonosz podkreśla, że Macron nie słucha ludzi. - Jest złym prezydentem - dodaje. Powolne wymieranie Francji peryferyjnej Trasa sobotniego marszu wiodła przez most na rzece Cher. W latach 1940-1942 to właśnie tędy przebiegała linia demarkacyjna między okupowaną przez nazistów Francją a kolaboracyjną częścią kraju ze stolicą w Vichy. Od mostu odchodzi ulica, przy której znajduje się wiele barów prowadzonych przez migrantów i sex shop z widocznym w oddali billboardem. Ulica kończy się przy budynku, który kiedyś było dumą tego miejsca: starej fabryce traktorów SFV. To inicjał od nazwy Société Française de Vierzon. W 1959 r. fabryka została przejęta przez amerykańską firmę Case, która zamknęła produkcję w 1995 r. Teraz w jednej części zakładu mieści się kino i centrum kongresowe. Druga część jest pusta. - Mój ojciec pracował w tej fabryce, moja matka była pedagogiem specjalizującym się w sektorze medyczno-socjalnym, ja jestem asystentką opieki w szpitalu i przedstawicielką związku zawodowego - mówi Sandrine Banderier, która ma 46 lat i pracuje w szpitalu od 18. roku życia. Zarabia około 1,8 tys. euro miesięcznie, ma 18-letnią córkę i dom, którego jeszcze nie spłaciła. Narzeka na cięcia kadrowe i finansowe, na likwidację łóżek i personelu, na to, że jest mniej lekarzy rodzinnych, co kończy się zapełnieniem izb przyjęć. Mówi o fizycznym zużyciu, jakie jej doskwiera, o problemach z kręgosłupem, szyją i plecami. - Pracować w wieku 64 lat? To pacjenci będą nas wozić na wózkach inwalidzkich, a nie odwrotnie - mówi. Zapytana, co będzie robić, gdy przejdzie na emeryturę, odpowiada, że spać i śmieje się. - Nie, nie myślę o tym. Dla mnie emerytura to spokój, że dom jest opłacony, że córka ma się dobrze. Chcę żyć spokojnie - kończy. Autor: MARC BASSETS / EDICIONES EL PAÍS 2023 Tłumaczenie Mateusz Kucharczyk Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji