Sposobów na oszczędności jest kilka - szukanie produktów w promocjach czy kupowanie większych ilości na zapas i mrożenie ich to tylko niektóre z nich. W ostatnich latach w Polsce pojawiły się także specjalne aplikacje mobilne umożliwiające zakupy w atrakcyjnych cenach z restauracji czy sklepów, które posiadają nadwyżki niesprzedanej żywności. - Kupowanie jedzenia z apek to dobry sposób na oszczędzanie, choć nie jedyny. Wystarczy śledzić oferty z różnych sklepów i korzystać z porównywarek cen - mówi Maciej z Warszawy, który z takich aplikacji korzysta. Jak przyznaje z kolei Dominika z Sopotu, razem z mężem raz na jakiś robią zapasy jedzenia zakupionego właśnie dzięki wspomnianym aplikacjom. Przechowują je wtedy w zamrażarce. - Kiedyś te aplikacje były bardziej ciekawostką i okazją do uratowania jedzenia, teraz są sposobem na szukanie oszczędności - podsumowuje kobieta. - W drugim kwartale bieżącego roku nasza aplikacja odnotowała 18-procentowy wzrost użytkowników w porównaniu z pierwszym kwartałem - mówi Beata Pałczyńska, PR manager w Too Good To Go, jednej z aplikacji umożliwiającej sprzedaż niesprzedanej żywności. Przyznaje, że oferowane przez sprzedawców paczki z jedzeniem, które wyświetlają się użytkownikom aplikacji, znikają zazwyczaj w kilka sekund. - Przybywają do nas też nowi partnerzy - kawiarnie, piekarnie, restauracje, sklepy czy hotele - dodaje. Tych partnerów są ponad cztery tysiące, a z samej aplikacji korzysta ponad 2,2 miliona Polaków. Warzywa od rodziców i zapiekanki z resztek - Kupujemy więcej na raz, bo się bardziej opłaca, np. w wielopakach. Poluję szczególnie na masło, bo dużo piekę i ogólnie uwielbiam masło - przyznaje Aneta z Wrocławia. Jak mówi, dużym ułatwieniem w obecnych czasach są dla niej dary warzywne przyjmowane od mieszkających na wsi rodziców. - Ogólnie nie lubię marnować jedzenia, więc często gotuję wymyślone dania "z resztek", oszczędnie i pożytecznie - mówi. Robi z nich np. tarty na słono, zapiekanki czy zupy. Teraz liczy dokładnie każdą złotówkę. - Drożyzna wszędzie nie ułatwia - przyznaje gorzko. Rzadziej też chodzi do restauracji. - Restauracja to rarytas - mówi Aneta. Trudna sytuacja gastronomii W ostatnich tygodniach co jakiś czas słyszymy o kolejnych restauracjach i barach, które się zamykają lub zawieszają z powodu rosnących kosztów utrzymania, zakupu produktów i zmniejszenia liczby klientów, którzy w ramach oszczędności wybierają jedzenie w domu. - Zmiany są widoczne na pierwszy rzut oka. Liczba klientów zdecydowanie się zmniejszyła - przyznaje Iwona Korpecka, właścicielka Baru Pychotka z Łodzi. - Przez inflację musieliśmy podnieść ceny dań. Ceny produktów używanych przez nas do produkcji wzrosły nawet o 150 proc., co powoduje, że koszty utrzymania działalności też wzrosły - dodaje. Właścicielka obawia się też, że przez podniesienie płacy minimalnej w przyszłym roku nie będzie jej stać na utrzymanie pracowników. Mniej klientów przychodzi także do Grzegorza Jędrzejczaka z warszawskiego baru Do Syta. - Wszystko jest potwornie drogie. Zaczęliśmy tracić klientów, bo ludzie oszczędzają. Czynsz na osiedlu podrożał z 500 zł do 800 zł, to jest niebagatelna różnica. Ale nie tylko u nas ubywa klientów - to jest trend zauważalny chyba wszędzie - mówi Jędrzejczak. Według niego podawana wysokość inflacji (we wrześniu osiągnęła 17 proc.) może być myląca. - Artykuły spożywcze podrożały w ciągu roku o ponad 50 proc. Śmiejemy się z tych 17 proc. - mówi. - Nasz lokal mieści się przy bazarku, widzimy z kupcami, że zaczynają się drobne kradzieże: marchewka, pomidor, bułka. Nie z chciwości - na przeżycie. Starsi ludzie robią takie rzeczy - opowiada. Zawieszony obiad dla seniorów Od miesiąca w barze Do Syta prowadzona jest wyjątkowa akcja. Grzegorz Jędrzejczak rozdaje posiłki osobom potrzebującym, głównie seniorom i seniorkom. Zaczęło się od pojedynczych przypadków, wieść rozeszła się szerzej, dziś właściciel serwuje obiady nawet kilkudziesięciu osobom dziennie. W jego barze można zakupić tzw. zawieszony obiad, czyli zafundować posiłek tym, którzy nie mogą sobie na to pozwolić. Gdy rozmawiam z Jędrzejczakiem, przychodzi do niego starsza pani, której jeszcze nie zna. - Gdy ktoś przychodzi do nas pierwszy raz po jedzenie - nic nie mówi. Tak jak ta pani. Dowiedziała się od kogoś, przyszła, a ja nie będę o nic pytał, bo ona się wstydzi. Zacznę z nią rozmawiać za dwa-trzy dni, jak ochłonie, przyzwyczai się do nas przychodzić - mówi właściciel baru. Jak podkreśla, nie on jest pomysłodawcą akcji. Wymyślili to jego znajomi z Twittera, a na niego "scedowali" wykonanie. Założono też zbiórkę w sieci - każdy, kto chce, może pomóc Jędrzejczakowi. - Nie pytamy, nie weryfikujemy. Mamy tylko jeden warunek: ludzie z chorobą alkoholową mają przyjść na obiad trzeźwi. Jedna pani nie pije od około trzech tygodni, żeby przychodzić po obiady - mówi. I dodaje, że w barze pojawiają się ludzie, którzy pracowali 40, 50 lat, a teraz z emerytur nie starcza im na jedzenie. Razem z paczką przyjaciół Jędrzejczak organizuje nie tylko wsparcie żywnościowe - dla osób potrzebujących organizują pomoc w sprzątaniu, pościel, a nawet kocią karmę. - Po prostu się staramy, sprawia nam to frajdę. Takie są czasy, a będzie jeszcze gorzej - konkluduje właściciel warszawskiego baru. Kryzys a marnowanie żywności - Nasi partnerzy zaczęli zwracać uwagę na kwestię niemarnowania jedzenia jeszcze bardziej i dodają więcej paczek, aby mieć pewność, że nic się nie zmarnuje - zauważa Beata Pałczyńska z Too Good To Go. Kryzys ekonomiczny w kraju to dobry moment, by przyjrzeć się kwestii marnowania żywności. W czerwcu tego roku przedstawiono raport z projektu badawczego PROM (Program Racjonalizacji i Ograniczenia Marnotrawstwa Żywności). Wynika z niego, że na etapach produkcji pierwotnej, przetwórstwa, dystrybucji i konsumpcji w Polsce rocznie marnuje się prawie pięć milionów (4 840 946) ton żywności. - Polacy deklarują, że marnują mniej jedzenia, ale dla mnie ważne jest badanie, które mówi o pięciu mln ton marnowanej żywności - mówi Joanna Kądziołka, rzeczniczka prasowa Polskiego Stowarzyszenia Zero Waste. Jak ocenia, widzi po sobie i po znajomych zmiany w sposobie gospodarowania żywnością. - Obecna sytuacja może zmienić zwyczaje żywieniowe Polaków. Sytuacja ekonomiczna ma na to wpływ, coraz więcej osób rzeczywiście zagląda do portfela i sprawdza rachunki po tym, jak dokona zakupów - mówi. Według niej część osób, którą jeszcze niedawno było stać na jedzenie w restauracjach, wróci do gotowania w domu. - Pytanie, czy będą wtedy też w stanie uważniej podchodzić do zasad przetwarzania żywności, magazynowania jej i dzięki temu będą mniej wyrzucać - zastanawia się ekspertka. "Na zakupy nie idzie się na głodnego" Mówiąc o najczęstszych powodach marnowania żywności, Joanna Kądziołka wymienia te najbardziej prozaiczne - zapominanie o tym, co mamy w lodówce i kiedy to kupiliśmy. - Należy też pamiętać o tym, że produkty takie jak kasze i mąki, mimo nieaktualnego terminu ważności, mogą być zdatne przez lata, o ile odpowiednio je przechowujemy - podkreśla. - Zawsze mówię, że na zakupy nie idzie się na głodnego - wymienia dalej. - Warto mieć ze sobą listę zakupów, a wcześniej sprawdzić, co mamy w lodówce, czego nam brakuje - dodaje. Kądziołka zachęca także do zamrażania żywności na później. - Możemy mrozić wiele produktów, począwszy od chleba - mówi. Jeśli zaś mimo wszystko musimy pozbyć się jedzenia - warto pamiętać o jadłodzielniach. Działają one w wielu polskich miastach. Można w nich zostawić niepotrzebną nam żywność albo zabrać z nich coś dla siebie. Anna Nicz, anna.nicz@firma.interia.pl