Cień jest nowym luksusem [13 PIĘTER]
To nie montowane masowo klimatyzatory są rozwiązaniem przegrzewających się miast tylko systemowa walka o cień i chłód. Zmagające się z falami upałów europejskie metropolie próbują ukryć się przed słońcem. I wydają na to coraz więcej pieniędzy.

Cykl "13 pięter" Filipa Springera to felietony mieszkaniowe, w których autor - nagradzany pisarz, reporter, fotograf - mierzy się z kryzysem mieszkaniowym w Polsce (i nie tylko). Na łamach Interii opisuje, jak nam się mieszka, w skali mikro i makro, i co można z tym wszystkim zrobić.
Mój poprzedni tekst, poświęcony klimatyzatorom, związanym z nimi nierównościom oraz ewentualnym ograniczeniom w ich używaniu, wywołał w kilku bańkach słuszne i szczere oburzenie. Bo przecież każde rozwiązanie jest lepsze niż to, które zmusi przeciętnego mieszkańca bogatej Północy do zastanowienia się nad konsekwencjami swojego stylu życia.
Odpowiedzialne są więc rządy, korporacje, grupy wpływu, lobbyści, Amerykanie i/albo Chińczycy (to oczywiście wszystko prawda), ale nigdy my sami. Zielona transformacja powinna przebiegać tak, żeby zanurzonym w komforcie mieszkańcom Europy włos z głowy nie spadł. A najlepiej, żeby jakość naszego życia wzrosła.
Próbując grać w tę grę, a jednocześnie chcąc jednak jakoś stawić czoło wyzwaniom, jakie wiążą się z katastrofą ekologiczną, warto się zastanowić, co musielibyśmy zrobić, żeby nie trzeba było zakazywać używania klimatyzatorów, a żeby po prostu okazywały się one coraz mniej potrzebne.
Prastare metody dostępne dla wszystkich
Tutaj warto przypomnieć o prastarej i wielokrotnie sprawdzonej technologii schładzania mieszkań i domów, stosowanej przez nasze babcie i pradziadków. Nazywa się ona przeciąg i dość dobrze sprawdzała się w wielu strefach klimatycznych przez stulecia.
Jakimś cudem przestała działać dopiero wówczas, gdy w latach 60. pojawiła się technologia mechanicznej klimatyzacji, a wraz z nią cała branża produkująca te urządzenia. Mniej więcej wtedy przeciągi okazały się wręcz zabójcze dla naszego zdrowia.
Skuteczne rozwiązania podpowiada też pobieżna nawet obserwacja architektury w miejscach, w których upał zawsze był codziennością przez sporą część roku. Malownicze żaluzje w oknach domów na południu Europy nie mają znaczenia jedynie estetycznego. Podobnie jak mniejsze okna, rolety, markizy czy inne przemyślne zacieniacze montowane na elewacjach czy obrastanie ścian budynków pnączami.
Wszystkie te rozwiązania skutecznie ograniczają ekspozycję wnętrz na słońce i izolują od upału. Zachowaniu chłodu we wnętrzach sprzyja też budowanie węższych, a więc dających więcej cienia ulic. Szerokie, betonowe arterie nagrzewają się bardziej, a ciepło oddają w nocy, co jest szczególnie niebezpieczne dla osób narażonych na zdrowotne konsekwencje upałów.
Ale to dopiero początek walki o chłód. Sprawdzone rozwiązania, które stosowano przez wieki rzeczywiście mogą nie wystarczyć - sytuacja, w której się znaleźliśmy, nie ma bowiem w historii precedensu.
Europa ociepla się dwukrotnie szybciej niż średnia globalna. W ciągu ostatnich 30 lat liczba dni upalnych w miastach takich jak Sewilla, Barcelona, Ateny czy Paryż uległa potrojeniu. Ostrożne nawet szacunki zakładają, że niektóre z nich (np Sewilla) do końca wieku zmagać się będą nawet z 90-100 dniami, kiedy temperatura przekraczać będzie 35 st. Celsjusza.
W Warszawie będzie jak w dzisiejszym Tbilisi
Już dziś niektóre europejskie miasta doświadczają obecnie upałów przez do pięciu miesięcy w roku. W Atenach fala upałów trwa 145 dni od połowy maja do początku października. Warszawa w 2050 roku będzie miała klimat taki, jaki obecnie panuje w Tbilisi. Zacienianie wydaje się tu palącą koniecznością, jeśli nie chcemy się w naszych miastach po prostu ugotować.
Najłatwiej i najtaniej jest oczywiście sadzić w tym celu drzewa. Europejskie miasta prześcigają się w planach, od deklarowanych liczb może się tu zakręcić w głowie.
Szkockie Glasgow chce w swoim obszarze metropolitalnym zasadzić do 2032 roku 18 mln drzew, Mediolan 3 mln (do 2030 roku), Madryt 1,5 mln (2036), Warszawa ma plan miliona drzew do 2030 roku. Swoje plany mają też Kopenhaga, Paryż, Londyn, Berlin i Wiedeń.
Diabeł tkwi oczywiście w szczegółach - gdy spojrzeć na budżety załączane tylko czasami do tych ambitnych planów, to okazuje się, że z ich realizacją może być problem. Paryż na przykład oficjalnie na swoje nasadzenia przeznaczy 6 milionów euro, podczas gdy eksperci wskazują na konieczność przeznaczenia kwoty 15-krotnie wyższej.
Deklaracja o sadzeniu drzew dobrze dziś jednak brzmi w ustach polityka. Mamy i na to polskie przykłady.
Gdy w 2018 roku w Katowicach odbywał się szczyt klimatyczny, prezydent miasta Marcin Krupa deklarował, że miasto posadzi sześć milionów nowych drzew, aby skompensować ślad ekologiczny imprezy. Przez następne trzy lata Katowice miały jednak ujemny bilans, jeśli chodzi o drzewa. Więcej ich z krajobrazu miasta znikało, niż było sadzonych nowych. Od tamtego czasu sytuacja nieco się poprawiła, ale przegląd dostępnych danych wskazuje, że w latach 2018 -2025 w Katowicach zasadzono najwyżej 23-25 tysięcy drzew, co stanowi mniej więcej 0,4 procent celu zadeklarowanego w 2018 roku. Jeśli zadrzewianie będzie szło nadal w tym tempie, to prezydent Krupa wywiąże się ze swojej obietnicy w 3845 roku.

Drzew już brak
Ale rozbuchane ambicje polityków i włodarzy miast to nie jest jedyny problem z walką o cień w nagrzewających się coraz bardziej europejskich metropoliach.
O wiele większym kłopotem jest… coraz poważniejszy brak drzew, które można by sadzić. Tutaj znowu trzeba się wgryźć w szczegóły. W tych deklarowanych przez samorządy milionach drzew wiele jest leśnych sadzonek sadzonych na obrzeżach miast, albo w miejskich lasach (tak jest ze sporą częścią drzew zadeklarowanych do nasadzenia przez władze Glasgow, podobnej kreatywnej matematyki próbowały władze Katowic wliczające do puli swoich osiągnięć nasadzenia gospodarcze prowadzone przez Nadleśnictwo Katowice). Pomijając już fakt, ze część tych lasów to fabryki drewna, na pozytywne efekty ich zasadzenia przyjdzie nam czekać latami.
Z pozyskaniem małych sadzonek większego problemu nie ma. One jednak cienia nie dają i nie wychładzają miasta. Aby zacienić ulice czy place, trzeba sadzić drzewa odpowiednio duże - a tych na rynku zaczyna brakować.
Dość powiedzieć, że modrzewie i buki zasadzone na świeżo otwartym Placu Centralnym w Warszawie musiały przyjechać do nas z Niemiec. Drzewa sadzone wcześniej na Rondzie Dmowskiego przywieziono z Czech, źródłem wielu odpowiednio dużych drzew jest też Holandia i Włochy.
W ubiegłym roku Związek Szkółkarzy Polskich informował na swoich stronach, że deficyt drzew o odpowiedniej grubości pni występuje w całej Europie. Biorąc pod uwagę rozbuchane ambicje miast i idący za nimi popyt - deficyt ten będzie rósł.
A drzewo, o czym wiedzą nawet dzieci, rośnie długo. Wyhodowanie takiego, które będzie miało pień o obwodzie około 20 centymetrów, w zależności od gatunku, może trwać od ośmiu do kilkunastu lat. W Polsce szkółki takich drzew właściwie nie oferują, te w Europie podnoszą ceny.
Jakby tego było mało, drzewa przywiezione do Polski z innych rejonów Europy, na przykład z Włoch, mają obniżoną odporność na panujące u nas warunki - na przykład mróz. Ale nie tylko.
Spójrzmy na te sprowadzone z Niemiec modrzewie posadzone na Placu Centralnym. Nic nie wskazuje na to, by miały tam przetrwać. Podobnie rzecz ma się z dębami. Zwracał mi na to uwagę Stanisław Łubieński, autor książki "Drugie życie Czarnego Kota" poświęconej miejskiej przyrodzie, gdy na początku lipca usiedliśmy na Trybunie Honorowej nowego placu, by porozmawiać o jego nie-ludzkich mieszkańcach.
Zmiany klimatu zachodzące w miastach zaszły bowiem tak daleko, że w niektórych miejscach posadzenie nowych drzew jest już po prostu niemożliwe. Warunki, jakie tam panują, uniemożliwiają im życie.
Wystarczy przejrzeć nagłówki lokalnych gazet. Wrocław: "Obwodnica martwych drzew. Koło Leśnicy uschło prawie 1000 roślin", Łódź: "Uschły drzewa przy Włókienniczej", Katowice: "Nowe drzewa na ul. Warszawskiej usychają i trzeba je będzie wymienić", Tarnów: "Lipa z tymi lipami - spór o uschnięte drzewa". Upał jest tu kluczowym czynnikiem. W 2023 roku Komisja Europejska alarmowała na swoich stronach, że ponad połowa drzew miejskich rośnie poza swoją "strefą komfortu" termicznego, co zagraża ich przetrwaniu. Tam, gdzie sadzić się już nie da, trzeba więc sięgać po sztuczne, ludzkie rozwiązania.
Jednym z nich jest zwężanie ulic, przykrywanie ich tymczasowymi, tekstylnymi dachami, markizami i parasolami. W ciągu dwóch najbliższych lat w Barcelonie powstanie blisko 200 stref dających permanentny cień obejmujący łącznie 50 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni.
Miasto chce osiągnąć ten cel nie tylko sadząc nowe drzewa, ale stawiając także solarne pergole oraz rozwieszając w odpowiednich miejscach tymczasowe żagle. Barcelona od lat przoduje w rozwiązaniach dostosowujących miasto do coraz większych upałów. Do 2025 roku miasto wyda na walkę z negatywnymi skutkami zmian klimatu prawie dwa miliardy euro.
Pomalować dachy na biało
Rozwiązaniem dość prostym i skutecznym mogłoby też być zwiększenie albedo, miast czyli współczynnika, który mówi o tym ile słonecznego światła jest odbijane, a ile kumulowane na danej powierzchni.
Albedo zmienić stosunkowo łatwo - wystarczy przestać robić czarne dachy, a te które są - pomalować na biało, albo pokryć czymś jasnym. Ale i o to potrafimy się pokłócić - w Stanach trwa właśnie batalia wokół tego tematu, bo zaproponowane w niektórych stanach regulacje zobowiązujące do robienia białych dachów wykluczają…producentów dachów czarnych.
Wszystko więc wskazuje na to, że chłód będzie nas w miastach kosztował coraz więcej. Przykładem jednego z najbardziej spektakularnych projektów mających go zapewnić jest drewniana struktura rozpięta nad placem Encarnación w Sewilli. Drewniane "grzyby" o powierzchni dachu 12 500 m² wspierają się na sześciu trzonach - dzięki ażurowej siatce rzucają filtrujący cień na cały plac. Kosztowały ponad 80 milionów euro.

W upalne dni udało się dzięki nim obniżyć temperaturę placu o 10 stopni. Z 50 do 40. Zawsze to coś.
Filip Springer













