Przedwyborczy krajobraz Wrocławia
Walka o prezydenturę Wrocławia to arena, na której gołym okiem widać kłopoty, z jakimi mierzą się największe siły polityczne w Polsce. Opozycja, partia rządząca i lewica ścierają się nie tylko ze sobą nawzajem, ale muszą także gasić wiele wewnętrznych pożarów.

Wszystkich kandydatów walczących o prezydenturę znajdziesz TUTAJ
Zjednoczenie opozycji?
Powołana przed zbliżającymi się wyborami koalicja Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej była przez wiele miesięcy przedmiotem negocjacji. W tym czasie główna partia opozycyjna przedstawiała swoich kandydatów na prezydenta Wrocławia, po czym wycofywała się z ich poparcia.
Pierwszą kandydatką, jaką przedstawiła Platforma była prof. Alicja Chybicka. Lekarka, była senator i obecna posłanka była pewnym kandydatem partii Grzegorza Schetyny. Wszystko szło zgodnie z planem do stycznia tego roku. Wówczas w Sejmie wybuchła awantura z powodu projektu ustaw dotyczących aborcji. Część posłów opozycji nie wzięła udziału w głosowaniu nad skierowaniem projektu "Ratujmy Kobiety" do dalszych prac w komisjach sejmowych, co spowodowało, że projekt ten trafił do kosza. Z sejmowej arytmetyki wynikało jasno, że za porażkę odpowiada opozycja, która zbojkotowała projekt już na wstępie. Wśród posłów PO, którzy nie wzięli udziału w głosowaniu znalazła się poseł Chybicka. Spowodowało to falę krytyki ze strony komentatorów życia publicznego i partyjnych struktur.
- Na politycznym rynku Wrocławia, prof. Chybicka była uważana za bardzo dobrą kandydatkę, ale pojawiały się wątpliwości, czy sprawdzi się w roli prezydent. Jako osoba kandydująca miała ogromny atut - trudno ją atakować, bo ma duży dorobek, jest znana i szanowana - komentuje w rozmowie z Interią dr hab. Anna Pacześniak, politolog z Uniwersytetu Wrocławskiego.
- Wypowiedź prof. Chybickiej, że jej obecność na sali sejmowej podczas głosowania nad projektem dotyczącym aborcji nie robiłaby różnicy, mogło być zapowiedzią tego, że w toku kampanii ta dobra kandydatka może się okazać kulą u nogi - dodaje ekspertka.
Z podobnego założenia musiała także wyjść Platforma, gdyż ostatecznie, prywatnie związany z Wrocławiem szef PO Grzegorz Schetyna, mimo początkowego poparcia dla Chybickiej, zdecydował o zmianie kandydata, prezentując Kazimierza Michała Ujazdowskiego.
Ta kandydatura spowodowała jednak jeszcze większe problemy.
- To był błąd - nie ma wątpliwości dr hab. Anna Pacześniak.
- Ujazdowski wybitnie kojarzy się z PiS, gdyż przez wiele lat był prominentnym politykiem tej partii. Społeczno-obyczajowe poglądy Ujazdowskiego są konserwatywne, dlatego wskazanie tego kandydata wzburzyło struktury PO na Dolnym Śląsku i tę część potencjalnych wyborców partii, których światopogląd jest bardziej liberalny - wyjaśnia.
Swojego poparcia Ujazdowskiemu nie chcieli również udzielić koalicjanci PO, co zakończyło się ostatecznym wycofaniem kandydatury także ze strony Grzegorza Schetyny.
W końcu, PO zdecydowała się na udzielenie swojego poparcia liderowi wrocławskiego rankingu - Jackowi Sutrykowi. Ruch ten był jednak nietypowy, ponieważ Schetyna oddał swojemu koalicjantowi prawo decyzji w tej sprawie.
- To było sprytne. Lider PO cały czas powtarza, że nie zamierza wchłonąć Nowoczesnej, więc oddanie decyzji Katarzynie Lubnauer w kwestii kandydata Koalicji w dużym polskim mieście, to strategiczny ruch. A dodatkowo, skoro w przeszłości PO krytykowała działania Sutryka jako szefa Departamentu Spraw Społecznych, to oddając decyzję Nowoczesnej, Schetyna poniekąd umywa ręce od wskazania Sutryka jako własnego kandydata. W ten sposób upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu - ocenia ekspertka.
- Trzeba jednak zauważyć, że pierwszy raz w historii tej partii tak często publicznie zmieniano zdanie w sprawie ostatecznej kandydatury. Trzeci, ostatni kandydat partii, został najlepiej dobrany pod kątem elektoratu Platformy. Jednak zmiany, jakich w międzyczasie dokonała Platforma były swoistym blamażem - dodaje.
PiS przejmie Wrocław?
Nie ma wątpliwości, że liderem wrocławskich sondaży niezmiennie jest Jacek Sutryk. Według większości badań jego poparcie oscyluje wokół prawie 40 proc. W jednym z sondaży (IBRiS dla "Faktu") na Sutryka wskazało nawet 50 proc. respondentów.
Najmocniejszym rywalem kandydata opozycji jest Mirosława Stachowiak-Różecka z PiS. Poparcie dla kandydatki partii rządzącej to ok. 20 proc., zatem różnica między pierwszym a drugim miejscem jest miażdżąca.
- Obserwując, tak naprawdę, brak kampanii Stachowiak-Różeckiej we Wrocławiu, mam wrażenie, że PiS sam nie wierzy, że uda mu się odbić Wrocław. Pamiętam jak wyglądała kampania tej partii z tą samą kandydatką cztery lata temu. Wtedy były niebanalne pomysły na kampanię, być może skrzydeł kandydatce dodawał kontrkandydat, którym cztery lata temu był prezydent Rafał Dutkiewicz. Teraz bardzo trudno będzie PiS-owi znaleźć broń, która mogłaby skutecznie uderzyć w Jacka Sutryka, bo dotychczas był miejskim urzędnikiem, a nie rasowym politykiem - komentuje politolog z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Stachowiak-Różecka ma na głowie nie tylko odrabianie strat do Sutryka. Kandydatka musi się także mierzyć z wewnętrznymi problemami. W sierpniu dolnośląskie struktury PiS opuścił radny Krzysztof Szczerba. Twierdził wówczas, że kandydatura Stachowiak-Różeckiej jest "zagrożeniem dla miasta", a listy PiS na Dolnym Śląsku to "listy wstydu" z kandydatami wybieranymi za bezwzględną lojalność wobec kandydatki.
Radny twierdzi także, że struktury partii opuszczą kolejne niezadowolone osoby.
- PiS to jest tak zwarta i zdyscyplinowana partia, że nawet jeśli działacze są niezadowoleni z pewnych decyzji, to je w milczeniu przyjmują. Dlatego takie sytuacje, kiedy ktoś opuszcza partię i otwarcie ją krytykuje, są incydentalne - mówi w rozmowie z Interią dr hab. Anna Pacześniak.
Ekspertka przypomina jednak, że przed wystawieniem kandydatury Stachowiak-Różeckiej, struktury PiS we Wrocławiu brały pod uwagę również innego kandydata na fotel prezydenta - posła Piotra Babiarza. Poseł opuścił jednak PiS w marcu, ponieważ jego nazwisko pojawiało się w kontekście afery w sprawie finansowania kampanii wyborczej z przywłaszczonych pieniędzy PCK.
- Wtedy struktury się podzieliły. W ich szeregach pozostali zwolennicy kandydatury Stachowiak-Różeckiej i Babiarza, co powoduje kolejne spięcia - dodaje politolog z UW.
Podziały po lewej stronie
We Wrocławiu można także zauważyć symptomy problemów, z jakimi od lat mierzy się polska lewica - podziały.
Z jednej strony Sojusz Lewicy Demokratycznej popierający Jacka Sutryka, z drugiej dwie kandydatki pozostałych lewicowych środowisk - Partii Razem i Zielonych.
- Lewicy brakuje wspólnej strategii, każdy stara się grać o swoje. SLD we Wrocławiu nigdy nie miał imponujących osiągnięć wyborczych, a odkąd stracił kapitał polityczny na początku lat dwutysięcznych, nie zdołał odbudować poparcia- mówi ekspertka.
- Teraz SLD, popierając Sutryka i idąc do wyborów z Komitetem Dutkiewicza, ma szansę na więcej niż jednego radnego, więc jest to działanie obliczone na wymierny zysk. Z kolei Zieloni i Razem wystawiają swoje kandydatki, by utrwalić się w świadomości wyborców i nie stopić we wspólnym przedsięwzięciu. To jest gra na przyszłe wybory - np. do PE - dodaje.
Politolog przypomina także, że nie tylko lewicowe ugrupowania nie zawarły ostatecznego porozumienia przed wyborami. Takie próby pojawiły się pomiędzy Bezpartyjnym Wrocławiem a Dolnośląskim Ruchem Samorządowym. Początkowo każde z tych ugrupowań wystawiło własnego kandydata, a później połączyło siły i popiera wspólną kandydatkę - Katarzynę Obarę-Kowalską (kandydatka z ramienia Bezpartyjnego Wrocławia). Tymczasem dawny kandydat DRS Jerzy Michalak nie przyłączył się do inicjatywy ugrupowania, założył własny komitet i dalej walczy o prezydenturę.
- Oboje startują jako bezpartyjni, choć nawet im nie udało się dogadać w tych wyborach i idą osobno. Nie wróżę im wielkiego sukcesu. Jednak to młodzi politycy, więc startem w wyborach budują swój kapitał polityczny. Nie zawsze w wyborach startuje się po to, by je wygrać, a po to, by zaznaczyć swoją obecność na przyszłość - podsumowuje politolog.