Podpisanie nowelizacji o przyznaniu mediom publicznym prawie dwóch miliardów złotych rekompensaty kładzie się cieniem na kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy. Do ostatniej minuty nie było jasne, czy prezydent ogłosi weto, czy zdecyduje się poprzeć nowe przepisy. Ostatecznie na dokumencie pojawił się podpis. Na fali tej decyzji wydarzyły się dwie istotne rzeczy - ogłoszenie powstania Funduszu Medycznego i zachwianie losami prezesa TVP Jacka Kurskiego. Co się kryje za tymi decyzjami i jakie będą ich skutki? Ekspert odpowiada. Rekompensata dla mediów publicznych Cofnijmy się o dwa miesiące. W połowie stycznia przez Sejm przetacza się dyskusja o rekompensacie w wysokości 1,95 mld zł dla TVP i Polskiego Radia. Emocje na sali są duże, opozycja nie godzi się na taki zastrzyk gotówki dla mediów publicznych, wytykając im przy tym stronniczość i propagandowy charakter. Jednak w Sejmie opozycja nie ma mocy sprawczej i w końcu przepisy wędrują do Senatu. Tam jednak sytuacja się odwraca. Senat, zdominowany przez opozycję, ma czas na omówienie zmian i przedstawienie swoich rekomendacji. Na posiedzeniu senackiej komisji pojawia się także prezes TVP Jacek Kurski, który musi się tłumaczyć z finansowej kondycji mediów, a także jakości prezentowanych w nich treści. Senat "przetrzymuje" nowelizację, co powoduje, że opinia publiczna ma okazję zapoznać się z jej treścią i argumentami dwóch stron sporu. Wówczas pojawia się także hasło, które zdominuje dyskusję na kolejne tygodnie - pieniądze na leczenie Polaków, a nie na TVP. Kiedy w pierwszej połowie lutego ustawa, bez poparcia Senatu, wraca do Sejmu, temperatura sporu jest bardzo wysoka. Oliwy do ognia dolewa posłanka PiS Joanna Lichocka, która podczas debaty nad rekompensatą, pokazuje opozycji środkowy palec. Jeśli do tej pory ktoś nie wiedział, że przez parlament przetacza się dyskusja o rekompensacie dla TVP, to dzięki posłance Lichockiej został błyskawicznie doinformowany. Opozycja szybko stwierdza, że gest ten nie został skierowany do niej, a do wszystkich Polaków, którzy decyzją PiS nie dostaną pieniędzy na służbę zdrowia. Taką retorykę przyjmuje też duża część opinii publicznej, zniesmaczona poziomem sejmowej debaty w wykonaniu Lichockiej. Większość PiS w Sejmie nie wycofuje się jednak z nowych przepisów, a kieruje je na biurko prezydenta. Andrzej Duda znajduje się wówczas w patowej sytuacji - czy podpisać ustawę tak szeroko krytykowaną, czy zawetować i ośmieszyć obóz, który udziela mu poparcia w wyborach prezydenckich? W jednej i drugiej sytuacji prezydent naraża się na utratę potencjalnych wyborców. Prezydent zwleka z decyzją do ostatniej chwili, aż w końcu 6 marca wieczorem ogłasza, że podpisuje ustawę. Fundusz Medyczny Obok decyzji o podpisie pod ustawą, pojawiła się deklaracja. Prezydent ustalił z premierem utworzenie Funduszu Medycznego w wysokości 2 mld 750 mln zł. Fundusz, jak ogłoszono podczas kolejnej konferencji, ma się składać z trzech filarów: leczenie onkologiczne i chorób rzadkich, inwestycje i profilaktyka. Przy omawianiu filarów, Duda wskazał na sytuacje, kiedy w internecie organizowane są zbiórki na leczenie chorób rzadkich u dzieci. Zadeklarował wówczas, że środki z funduszu mają być przeznaczane m.in. na takie przypadki. Jednak ani prezydent, ani premier, ani minister zdrowia nie podali szczegółów nowego programu. Nie wiemy zatem, według jakich kryteriów będą rozdzielane środki, kiedy fundusz zacznie działać, ani skąd dokładnie zostaną pozyskane pieniądze na jego funkcjonowanie. Podczas konferencji dowiedzieliśmy się jedynie, że fundusz zasilą pieniądze z budżetu państwa, a pierwsze efekty prac nad kształtem funduszu poznamy za kilka tygodni. Prof. Dudek, pytany czy Andrzej Duda rozwiązał swoją patową sytuację, powołując do życia Fundusz Medyczny, nie ma wątpliwości. - Nie sądzę, by było to rozwiązanie patowego położenia, jednak jest to jakiegoś rodzaju wybrnięcie z sytuacji - mówi. Ekspert zaznacza jednak, że funduszowi nie należy przypisywać zbyt dużego znaczenia dla kampanii. - Finansowanie i szczegóły projektu są bardzo niejasne. Wygląda to na coś, co prezydent i premier wymyślili w piątek po południu - komentuje. Zdanie, które wpędziło prezydenta w kolejny problem Podczas konferencji prezydent został zapytany, dlaczego akurat teraz zapadła decyzja o dofinansowaniu służby zdrowia. "Tematem leczenia onkologicznego Pałac Prezydencki żyje od kilku miesięcy, a obecnie panuje atmosfera sprzyjająca temu, żeby takie zadanie zrealizować" - mówił. Dodał także, że na raka zachorowała jego bardzo bliska koleżanka. "Niestety, nie tak dawno temu, moja koleżanka, którą znam od bardzo wielu lat, zachorowała na chorobę onkologiczną. W jakimś sensie mogę powiedzieć, że uczestniczę w procesie ratowania jej" - wyznał. Jak tłumaczył, na problemy z leczeniem onkologicznym w Polsce wskazywała też jego żona, co dodatkowo miało skłonić go do refleksji. Zdanie o pochyleniu się nad problemami służby zdrowia pod wpływem choroby koleżanki i sugestii żony szybko stało się przedmiotem krytyki. Mając w pamięci liczne wpadki poprzednika Dudy, Bronisława Komorowskiego, na finiszu kampanii z 2015 roku, rodzi się pytanie, czy prezydent nie powtarza kiepskiego scenariusza? - Póki co Andrzejowi Dudzie daleko do liczby błędów, jakie w ostatnich trzech miesiącach swojej kampanii popełnił Bronisław Komorowski. Duda ma też swoje wpadki i do nich zapewne należy ta wypowiedź o koleżance, ale to wciąż nie to samo, co się zdarzało Komorowskiemu. Jest tu też pewna linia obrony - prezydent pokazuje, że też ma znajomych, że też żyje wśród ludzi, że też się przejmuje ich losem - staje w obronie prezydenta prof. Antoni Dudek. Ekspert wskazuje też, z czego może wynikać wspomnienie Dudy o radzie, jaką usłyszał od żony. - Prezydent próbuje gwałtownie odkręcić problem, który był w jego prezydenturze, czyli milczącą pierwszą damę. Do końca nie wiemy, z czego to wynika, ale faktem jest, że Agaty Kornhauser-Dudy praktycznie nie było przez te ostatnie pięć lat. Od momentu wystąpienia żony Kosiniaka-Kamysza i zadania celnego ciosu prezydentowi i jego żonie, Duda próbuje wspierać małżonkę i "reanimować" jej obecność w jego prezydenturze - analizuje politolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. "W tle" Jacek Kurski Przy okazji podpisania nowelizacji dającej TVP i Polskiemu Radiu dodatkowe fundusze, stała się jeszcze jedna rzecz - chyba najbardziej zaskakująca. Rada Mediów Narodowych w głosowaniu korespondencyjnym uznała, że należy się pożegnać z prezesem Jackiem Kurskim. Na krótko przed piątkowym podpisem prezydenta spekulowano, że odwołanie Kurskiego to ultimatum, jakie Duda miał postawić prezesowi PiS. Według medialnych teorii, w PiS trwały gorączkowe próby złagodzenia napięcia między prezydentem a Prawem i Sprawiedliwością. Duda miał grozić zawetowaniem ustawy, a PiS odwołaniem poparcia w wyborach prezydenckich. Aktualna sytuacja Kurskiego pokazuje, że na szczycie faktycznie toczyły się walki o jego głowę, a tę potyczkę wygrał Andrzej Duda. Brak sympatii Pałacu do Kurskiego był przedmiotem wielu kuluarowych dyskusji, jednak czy chodzi wyłącznie o personalne przepychanki? Jak wynika z najnowszego sondażu IBRiS dla "Rzeczpospolitej", ankietowani nie są przychylnie nastawieni ani do rekompensaty dla mediów publicznych, ani do jakości prezentowanych w nich treści. Co zaskakujące - głęboko podzielony w tej sprawie jest także elektorat PiS. Zatem może właśnie te nastroje były ostatnim akordem w sporze o Kurskiego? Prof. Antoni Dudek mówi wprost - "pozbycie się" Kurskiego to najważniejszy efekt dyskusji, jaka przetoczyła się nad rekompensatą dla mediów publicznych i najbardziej znaczący element kampanii Dudy. - Prezydentowi Dudzie udało się upokorzyć na oczach całej Polski prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Myślę, że jeśli w kontekście wyborczym coś naprawdę mu pomoże, to właśnie sposób, w jaki doprowadził do upadku Jacka Kurskiego - mówi. - Dzięki temu Duda zasiał wątpliwość we wszystkich tych, którzy uważali go za marionetkę Kaczyńskiego. Ten spektakl, który nam urządzono w piątek był pokazem wojny nerwów między Pałacem a PiS. Okazało się, że to jednak prezes Kaczyński pękł przed ultimatum Dudy. I dostaliśmy rozwiązanie: podpis nowelizacji za głowę Kurskiego, co Kaczyński ostatecznie zaakceptował - dodaje. - Odwołanie Kurskiego na pewno niektórym twardym zwolennikom PiS się nie spodoba. Jednak oni nie mają już wyboru - i tak zagłosują na Dudę. W tym przypadku chodzi o wahający się elektorat, który w maju będzie musiał się zdecydować. Wtedy prawdopodobnie o sprawie pieniędzy dla TVP już mało kto będzie pamiętał, a wszyscy będą pamiętać, że był taki prezes Kurski, który wydawał się nie do ruszenia, bo Kaczyński zawsze go ratował, aż przyszedł prezydent Duda, walnął pięścią w stół i się go pozbył - analizuje prof. Dudek. Karta przetargowa Dlaczego prezes Jacek Kurski stał się tak istotnym punktem negocjacji i kartą przetargową? - Jednym z argumentów, żeby nie głosować na Dudę jest to, co się przez ostatnie cztery lata wylewało z programów TVP. Nigdy nie mieliśmy mediów publicznych, one zawsze były rządowe, ale jaskrawość propagandy Kurskiego przekroczyła wszystkie dopuszczalne granice. Urządzono coś, co kojarzy mi się z latami 70. i epoką Edwarda Gierka. Uprawiana przez Kurskiego tępa i siermiężna propaganda musiała w końcu dać do myślenia Pałacowi. Duda zapewne zorientował się, że to mu odbiera głosy - argumentuje politolog. - Spodziewam się pewnej zmiany w TVP przez najbliższe miesiące do wyborów prezydenckich. TVP na pewno dalej będzie wspierać obóz rządowy, ale może będzie to robiła w bardziej subtelny sposób - dodaje. Zdaniem profesora Dudka, prezydent miał wymarzoną pozycję do "rozdawania kart". - Nie jesteśmy na rok przed wyborami, kiedy PiS mógłby się zastanawiać, czy Duda jest w pełni lojalny czy nie. Klamka zapadła. PiS już musi popierać Andrzeja Dudę. Myślę, że poniekąd stąd się wzięło jego twarde podejście - już wiedział, że ma nominację PiS w kieszeni - mówi. Ekspert pytany o to, czy wolta Dudy spowoduje odwet PiS, wskazuje, że to bardzo nieprawdopodobny scenariusz. - Prezes Kaczyński świetnie sobie zdaje sprawę, że wielka władza PiS zaczęła się od zwycięstwa Dudy i jeśli prezydent nie otrzyma reelekcji, to ta wielka władza szybko się skończy. Jestem przekonany, że PiS w większości jest racjonalny. Oczywiście są tam i fundamentaliści, którzy już trzy lata temu mówili, że na Dudę nie zagłosują za weto w sprawie ustaw sądowych. Jednak pomijając tych radykałów, większość zakasa rękawy i będzie walczyć o ponowne zwycięstwo Dudy - uważa prof. Dudek. - Pewne złośliwości na pewno też się pojawią. Zwłaszcza po majowych wyborach. Jednak to będą złośliwości czysto symboliczne, bo jeśli Duda zdobędzie drugą kadencję, to już PiS-u nie będzie do niczego potrzebował. To jedynie PiS będzie wciąż potrzebował jego. Partia Kaczyńskiego nie ma wyboru - musi Andrzeja Dudę wspierać, bo od tego zależą trzy kolejne lata ich rządzenia - konkluduje.