Historią pani Joanny z Krakowa żyła cała Polska. Kobieta źle się poczuła po zażyciu tabletek poronnych, dlatego skontaktowała się ze swoją lekarką. Na miejsce wezwano karetkę i policję. Funkcjonariuszy powiadomiono, że kobieta dokonała aborcji i ma myśli samobójcze. Chociaż kobieta próbowała tłumaczyć, że nie ma zamiaru zrobić sobie krzywdy, w asyście policji trafiła do szpitala przy ul. Wrocławskiej w Krakowie. Marsz Miliona Serc bez pani Joanny z Krakowa Jak dowiedziała się wówczas Interia, mundurowi ocenili, że "istniało podejrzenie popełnia przestępstwa, w postaci udzielania kobiecie ciężarnej pomocy w przerwaniu ciąży, poprzez środki pochodzące z nielegalnego źródła". Sprawa stała u podstaw organizacji Marszu Miliona Serc na ulicach Warszawy. Jak się okazuje, pani Joanna nie została zaproszona na opozycyjne spotkanie. Kobieta oceniła, że jej historia "została wykorzystana" do bieżącej walki politycznej. Marsz Miliona Serc. Pani Joanna: Najważniejsza przepychanka - Mam wrażenie, że w momencie, kiedy marsz został ogłoszony, to przestało chodzić o mnie czy o prawa reprodukcyjne kobiet, a najważniejsza stała się przepychanka z PiS-em - powiedziała na antenie radia TOK FM. Pani Joanna wskazywała, że jej "historia została wykorzystana do budowania politycznego kapitału i do przedwyborczej gry". Kobieta przyznała w wywiadzie, że nagłośnienie jej historii spowodowało, że "spadło na nią szambo hejtu ze strony prawicowych mediów". Podkreśliła, że planuje nadal walczyć o prawa kobiet. - Nie interesują mnie połowiczne rozwiązania, które w praktyce ograniczałyby dostęp do aborcji. Dążymy do sytuacji, w której aborcja będzie możliwie dostępna dla wszystkich kobiet. Nie tylko tych uprzywilejowanych - podsumowała. Źródło: TOK FM *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!