Czarna legenda ostatniego króla Rzeczypospolitej powstała już za jego życia. Przyczynił się do niej akces do konfederacji targowickiej, który również dziś, gdy trwa bohaterska obrona Ukrainy przed rosyjskim imperializmem budziłby zdecydowaną niechęć. Stanisław August Poniatowski przystąpił do Targowicy, uginając się pod rosyjskim ultimatum. Porzucił dzieło życia - dzięki badaniom historyka Emanuela Rostworowskiego wiemy, że był wiodącym autorem Konstytucji 3 maja. Poniatowski uważał, że w bezpośrednich pertraktacjach z Rosją tkwi większa szansa na uratowanie dorobku reformatorskiego sejmu. Był zdania, że nie ma szans na efektywny opór. Wierzył natomiast w negocjacje i w zabiegi dyplomatyczne. Wszyscy wiemy, jak to się skończyło. Kolejnymi rozbiorami oraz upadkiem państwa. Stanisław August Poniatowski. Król "rusofil" Postawa króla nie mogła się podobać pokoleniu XIX-wiecznych elit, które dzięki powstaniom zbrojnym widziały szansę na odzyskanie niepodległości. Poniatowski ze swoją niechęcią do walki nie mógł podbić pokolenia Adama Mickiewicza i jemu podobnych romantyków. Dopiero w XX w. dzięki badaniom kolejnych generacji historyków przywracano dobre imię ostatniego króla, który w 1764 r. wstąpił na tron państwa niesuwerennego. Państwa, które od początku XVIII w. stało się faktycznie rosyjskim protektoratem. Poniatowski, gdyby żył w realiach zimnowojennych, mógłby z zazdrością patrzeć na finlandyzację, ograniczenie polityki zagranicznej przez mocarstwo, w zamian za brak wtrącania się w sprawy wewnętrzne. On nie miał takiego luksusu. Zanim wstąpił na tron, polska dyplomacja nie istniała, a każda próba wzmacniania państwa podejmowana w trakcie długiego, bo ponad 30-letniego panowania, spotykała się ze zdecydowaną reakcją ościennych mocarstw, które w umiejętny sposób rozgrywały wrogie sobie stronnictwa w I Rzeczypospolitej. W takich realiach postrzegał stawianie na Rosję w polityce zagranicznej jako wynik chłodnej kalkulacji. Rosyjski protektorat nie był wymarzoną rzeczywistością, ale dawał nadzieję przetrwania do lepszych czasów. O wiele bardziej niebezpieczne były Prusy, które czyhały na każdą możliwość rozbioru Rzeczypospolitej. Konstytucja 3 maja i "łagodna rewolucja" Konstytucja 3 maja nie wzięła się znikąd. Była konsekwencją wieloletnich zabiegów o reformowanie kraju, ulepszania prawa, nadgonienia zaległości względem lepiej rozwiniętych państw z zachodu kontynentu. Upraszczając, nie byłoby konstytucji bez wychowanków Komisji Edukacji Narodowej i wielu lat reformowania kraju. Zwołanie Sejmu Wielkiego, w którego trakcie uchwalono słynną konstytucję, umożliwiła międzynarodowa koniunktura polityczna. W 1787 r. Imperium Rosyjskie szykowało się do wojny z Imperium Osmańskim. Powodem był - co i dziś brzmi znajomo - spór o Krym. Dla Rzeczpospolitej otworzyło się okno możliwości, z którego skorzystały patriotycznie nastawione elity. Owoc ich pracy to efekt współdziałania króla i jego zaplecza politycznego oraz Ignacego Potockiego i tzw. republikanów. Wszyscy oni mieli świadomość, że wojna Rosji z Turcją miała się stopniowo ku końcowi. Z obawy o zmarnowanie korzystnej koniunktury politycznej część opozycjonistów zaczęła w 1790 r. szukać współpracy z królem, bez którego nie dało się reformować kraju. Dziś powiedzielibyśmy, że konstytucję uchwalono w drodze zamachu stanu. Tekst powstawał w gronie kilku zaufanych osób na przełomie 1790 i 1791 r., a wśród nich wiodącą rolę odgrywał Poniatowski. Sprawę do końca trzymano w tajemnicy. Skorzystano z przerwy w obradach na Wielkanoc (wypadała 24 kwietnia), gdy w Warszawie nie było części opozycyjnych posłów. Ale rewolucyjne jak na tamte czasy zmiany, przeprowadzone inaczej niż w tym samym czasie we Francji bez rozlewu krwi - jak m.in. rezygnację z okrytego złą sławą liberum veto - zaakceptowała większość sejmików szlacheckich zimą 1792 r. Konstytucja 3 maja przetrwała kilka miesięcy dłużej. Wiosną Rzeczpospolitą najechały wojska rosyjskie, a król w lipcu zdecydował o poddaniu armii i przystąpieniu do konfederacji targowickiej. To był koniec trzeciomajowego karnawału. Potem nastąpiły rozbiory i upadek państwa, które wymazano z map Europy, gdy budziło się do życia po zastoju czasów saskich. Stanisław August Poniatowski: Człowiek z krwi i kości Jednocześnie Stanisław August Poniatowski był człowiekiem z krwi i kości, a jego życiorys pozwoliłby na zrealizowanie ciekawego serialu kostiumowego, w którym nie zabrakłoby wątków sensacyjnych. Z jego pamiętników wyłania się obraz osoby, która była zdecydowanie z innej bajki niż sarmacka Rzeczpospolita. Czuł potrzebę reformowania zapóźnionego pod każdym względem kraju. Znał kilka języków obcych, interesował się kulturą i sztuką. W trakcie jednej z zagranicznych podróży poznał brytyjskiego dyplomatę Charlesa Hanbury'ego Williamsa, dzięki któremu trafił do Petersburga jako sekretarz jego ambasady. Zdobył bezcenne doświadczenie w dyplomacji, a przy okazji poznał wielką księżną Katarzynę, z którą nawiązał romans. Uczucie nie przetrwało próby czasu, a przyszła cesarzowa dość szybko znalazła sobie innych kochanków. Podobnie jak Poniatowski, który chociaż nigdy nie wziął ślubu - także z powodów politycznych - od towarzystwa kobiet nie stronił. Ale nie odbiegał przy tym od norm obyczajowych praktykowanych przez arystokratyczne elity w XVIII w. Stanisław August przez całe panowanie zmagał się z nieprzychylną mu opinią szlachecką. A na początku lat 70. o mały włos nie doszło do tragedii, gdy kraj sparaliżowała wymierzona w króla oraz w Rosję konfederacja barska. Konfederaci, którzy potrzebowali spektakularnego sukcesu w sytuacji, gdy ich rewolta chyliła się ku upadkowi, powzięli plan porwania i przewiezienia monarchy do Częstochowy - żywego lub martwego. Porwanie okazało się jednak nieprofesjonalne, a najlepiej o tym świadczy fakt, że Poniatowski zdołał... przekonać swoich porywaczy do porzucenia planów i uwolnienia. Trzy pogrzeby króla i całkowity upadek Krytycy zarzucają Poniatowskiemu, że został królem z nadania Rosji i tylko z powodu romansu z Katarzyną, co jest częściowo prawdą. Został nim, ponieważ w ówczesnych realiach nikt bez poparcia Moskwy nie założyłby polskiej korony. Poniatowski z dwójki kandydatów był tym słabszym niż jego wuj August Czartoryski, potężny magnat z licznym stronnictwem szlacheckim. Został królem, bo wydawał się być łatwym do sterowania, chociaż jego panowanie pokazało, że rachuby Rosjan chybiły. Krytycy Poniatowskiego podkreślają, że ze względu na otaczanie się artystami i wspieranie kultury nadawał się co najwyżej na dobrego ministra kultury, nie doceniając w ten sposób roli, jaką kultura pełniła w polityce Poniatowskiego we wzmacnianiu państwa. Zmarł na wygnaniu w Petersburgu w 1798 r. po trzecim rozbiorze i abdykacji z polskiego tronu. Poniatowskiego pochowano we wnętrzu katolickiego kościoła pod wezwaniem św. Katarzyny w mieście nad Newą. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. nowe władze niespecjalnie były zainteresowane ściągnięciem szczątków okrytego złą pamięcią króla. Gdy w 1938 r. sowieckie władze poinformowały polski rząd o planowanej rozbiórce kościoła św. Katarzyny, sanacyjne elity przyjęły z niechęcią trumnę króla, ale po cichu złożono ją w kościele w Wołczynie (obecnie na Białorusi), gdzie ochrzczono przyszłego króla, jeszcze jako Stanisława Antoniego. Królewskie prochy, trumnę zbezczeszczono i obrabowano, wróciły do kraju dopiero po 1989 r., a uroczysty pogrzeb odbył się w marcu 1995 r. w katedrze św. Jana w Warszawie. Pośmiertna tułaczka ostatniego króla ma w sobie coś z symboliki trudnej historii naszego kraju.