Biznesmen wynajmujący dla ukraińskich przybyszów ileś pokoi hotelowych w Kazimierzu nad Wisłą. Ludzie masowo udostępniający swoje mieszkania. Mój kolega dziennikarz, który zaprosił do swojego nie tak znów wielkiego domu ukraińską matkę z dzieckiem. Młody aktor, który dopiero co grał w moim słuchowisku radiowym, a teraz wozi dzieci ze Lwowa do Polski. Te historie się mnożą. Kilkaset tysięcy ludzi znajduje u nas swoje miejsce bez osadzania ich w ośrodkach. Wychodzę z założenia, że to nie jest dobry czas na wzajemne wypominanie sobie tego co robiliśmy i mówiliśmy przed chwilą. Z zażenowaniem obserwuję choćby poczynania Szczepana Twardocha, który donosi niemieckiej prasie na premiera Morawieckiego za jego domniemaną przyjaźń z Orbanem i panią Le Pen, a nie ma wiele do powiedzenia o nastawieniu wobec Rosji elit niemieckich (nie tylko Gerharda Schroedera). Napisałem już przed tygodniem, że z rozliczeniami czysto politycznymi warto zaczekać. Potrzebna nam jest jedność. Także dlatego, żeby wspólnie i skutecznie pomagać uciekającym spod bomb ludziom. W niewoli stereotypu Ale nie mogę się powstrzymać od pewnej uwagi. Kiedy trwała awantura o to, czy i jakimi metodami powstrzymywać falę imigrantów napędzanych do Polski z Białorusi, pojawiały się głosy krytykujące nie tylko polskie władze czy Straż Graniczną, ale także Polaków jako zbiorowość - za rzekomą nieczułość. Czasem padało to ze strony ludzi poważnych i powodowanych nawet dobrą wolą. Pamiętam pewną dyskusję, w której katoliccy intelektualiści martwili się niewielkim odzewem na zarządzoną w kościołach przez Episkopat zbiórkę na ludzi przybywających do Polski z Białorusi. Czy to mówi nam coś o Polakach, pytali siebie nawzajem. Nic prostszego jak ukuć przy tej okazji stereotyp. Dopiero co krytyk Tomasz Raczek przy okazji oceny święcącego zagraniczne sukcesy filmu Tadeusza Łysiaka "Sukienka" twierdził, że Polacy to jeden z najmniej empatycznych narodów świata. Co powiedziałby dziś? Przy czym ta potężna fala solidarności to także okazja do wzajemnej rewizji poglądów na swój temat przez różne grupy i środowiska. W jednym szeregu stoją gorliwi ludzie Kościoła i liberalni, antyrządowi artyści (sam znam takich kilku). Jest dziś raczej jasne, że wstrzemięźliwy stosunek wielu Polaków do ludzi, którzy wykupili wycieczki, żeby przedrzeć się do Niemiec przez Polskę, nie mówił niczego przesądzającego o Polakach. To dziś naszedł czas egzaminu z empatii. I raczej go zdajemy. Będzie trudno, ale... Co nie znaczy, że nie powinniśmy być przygotowani na trudności, kiedy minie pierwsza fala entuzjazmu. Jeśli ci ludzie zostaną z nami dłużej, mogą pojawiać się konflikty: o dostęp do służby zdrowia, o zatłoczenie szkół, a czasem po prostu wynikłe z uprzedzeń. Sejm ma przecież uchwalić ustawę dającą setkom tysięcy ludzi uprawnienia obywateli Unii. Dziś jednoczy się wokół tego prawica i lewica. Ale jutro, pojutrze? Nie piszę tego żeby podsycać obawy. Uważam, że to słuszne i sprawiedliwe. Ale nie tłumaczyłbym aktów przemocy w Przemyślu wyłącznie rosyjskim spiskiem, choć Rosja podsyca obawy wobec uchodźców jak tylko może - poprzez fałszywe konta w internecie, a być może i przez swoją agenturę. Ale po pierwsze, prawdziwych nacjonalistów nikt nie musi wymyślać. Oni w Polsce są. A po drugie, w zatłoczonym mieszkaniu, które przyjęło potrzebujących, mogą wybuchać prawdziwe konflikty. Już dziś myślmy jak je łagodzić i rozładowywać. Skądinąd nie mamy pojęcia, jak zakończy się ta wojna. Ale mam wrażenie, że na naszych oczach tworzy się coś więcej niż polsko-ukraińskie pojednanie ponad historią. To poczucie wzajemnego braterstwa może wytworzyć trwałe, polityczno-kulturowe więzi. Nie, nie będziemy jednym narodem. Nie po to Ukraińcy odmawiają Putinowi bycia Rosjanami, aby stawać się Polakami. Ale to zmierza w kierunku jakiejś solidnej symbiozy obu społeczności. Zostawmy Czechowa i Szostakowicza I jeszcze jedna uwaga dotycząca atmosfery, jaka zapanowała w Polsce. Już przez tygodniem pisałem, że jestem za maksymalną izolacją Rosji i Rosjan. Nie tylko za polityczną i ekonomiczną izolacją - to dotyczy także sportu czy kultury. Nie pozwólmy im udawać, że jest normalnie, bo nie jest. Próbujmy zmuszać do refleksji choćby poprzez zadanie społecznego bólu. Dlatego nie dziwię się, że kontakty kulturalne zostaną zamrożone. Nie będziemy zapraszać rosyjskich artystów, ani jeździć z występami do Rosji. Tak być powinno. Tym niemniej zastanawiam się, czy nie docieramy z tymi słusznymi odruchami do jakiejś granicy. Teatr Wielki w Warszawie odwołuje premierę opery "Borys Godunow" Modesta Musorgskiego. Kolejne filharmonie zapowiadają, że nie będą grały Czajkowskiego i Szostakowicza. A równocześnie dziś idę do Teatru Ochoty na "Młodzika", adaptację prozy Fiodora Dostojewskiego. Mamy ją także zdjąć ze sceny? I Dostojewski i Szostakowicz to część ogólnoludzkiego dorobku. Ich twórczość nie jest propagowaniem wielkorosyjskiego nacjonalizmu. Kiedy patrzymy na sztuki Gogola czy Czechowa, dostajemy wręcz lekcję krytycyzmu wobec rosyjskich porządków i czegoś, co nazywamy "rosyjską duszą". Bojkotowe nawoływania padają ze strony części artystów. Rozumiem intencje, uważam ich pobudki za szlachetne. Ale nie wylewajmy dziecka z kąpielą. W te straszne dni warto zajrzeć do "Mistrza i Małgorzaty" Michaiła Bułhakowa, a nie wyrzucać tę powieść na śmietnik. To byłby absurd.