On - wrócił. Czy mówi coś szczególnego? Nie dosłyszałem. A oni - szaleją ze szczęścia. Myślę, że z tych samych powodów mamy awanturę na lewicy. Tam posłowie, lokalni działacze, stawiają się Włodzimierzowi Czarzastemu, ewidentnie mają go dosyć. Dlaczego? Różne argumenty tu padają, ale chyba jeden jest decydujący - Lewica ma słabe notowania, poniżej 10 proc. poparcia. Więc Czarzasty jest tak oceniany, jak Borys Budka, nie przymierzając. Jako lider, któremu nie idzie. Gdyby mu szło, gdyby Lewica szybowała w sondażach do góry, to Czarzasty byłby oklaskiwany i nikt nie zwracałby uwagi na jego przypadłości. Ale nie idzie, więc ci sami ludzie wołają, by zwolnił miejsce młodszym. Te dwa przykłady są jednymi z wielu, które pokazują specyfikę polskiego życia publicznego - jest tu oczekiwanie na lidera, na "dzika", który nie bałby się przeciwników, i ciągnąłby formację do zwycięskich bojów. Zaś w tym konkretnym przypadku, Tusk jest dzikiem, a Czarzasty - anty-dzikiem. A w innych przypadkach? Lewica miała w III RP na pewno dwóch takich absolutnych liderów, Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera. Prawica? Jej pierwszym "dzikiem", młodym trudno będzie w to uwierzyć, był Lech Wałęsa. Potem wielkie nadzieje prawicowcy pokładali w Janie Olszewskim, potem w Marianie Krzaklewskim... Kto go dziś pamięta? A śpiewano o nim piosenki, że Wielki Maryjan. W końcu doczekali się (trochę przypadkowo) swojej szansy Kaczyńscy, i już jej nie oddali. I dziś o Jarosławie Kaczyńskim peany wyśpiewują nie tylko politycy i działacze, ale i biskupi. A obóz liberalny? Oni też mieli swoich liderów. Takim był <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-tadeusz-mazowiecki,gsbi,1505" title="Tadeusz Mazowiecki" target="_blank">Tadeusz Mazowiecki</a>, żółw - ale dzik, wielkie emocje lokowano w Andrzeju Olechowskim, a potem, przez lata, w Donaldzie Tusku. Wiara w wodza, w mesjasza, jak widać, jest nieodzowny elementem życia politycznego w Polsce. I wiara ta łączy nas wszystkich, ponad podziałami. To jest zresztą symptomatyczne - bo z jednej strony Polska bije rekordy jeśli chodzi o poziom nieufności do instytucji, struktur. A z drugiej strony - mamy naiwną wiarę w geniusz i morale różnych wodzów. To jest ta wiara, wykorzystywana przez PiS - że na przykład sędziowie to kasta, więc trzeba wodza, by nimi potrząsnął. Dobrego cara. Z tym łączy się inna cecha mocno wbita w naszą mentalność - klientelizm. Ambitnym polecam Trylogię Sienkiewicza, która opisuje ten stan w sposób sugestywny. Mamy więc rycerstwo absolutnie zakochane w Jeremim Wiśniowieckim, w Stefanie Czarneckim, ba, w Januszu Radziwille, a jednocześnie biesiadujące z nimi, czepiające się pańskiej klamki. Mniej ambitnym polecam "Alternatywy 4", i scenę z odcinka pierwszego, w której Stanisław Anioł tłumaczy żonie, dlaczego jego kariera w aparacie PZPR upadła. Jedni więc wierzą w mesjaszy, bo tak mają. Inni - bo tak kalkulują. Odpryskiem tej mentalności jest niedawna uchwała PiS, przeciwko nepotyzmowi. Ona głosi, że "zakazuje się zatrudniania w spółkach Skarbu Państwa członków najbliższej rodziny posłów i senatorów Prawa i Sprawiedliwości". A jednocześnie wprowadza wyjątek, że powyższe nie obejmują osób, które "pracują w strukturach spółek Skarbu Państwa ze względu na swoje kompetencje, doświadczenie zawodowe i jednocześnie doszło do nadzwyczajnej sytuacji życiowej". Innymi słowy - gdy państwo zatrudni pociotka niekompetentnego, to będzie nepotyzm, gdy kompetentnego - to OK. A o tej "kompetencji" będzie decydował zaufany Kaczyńskiego - minister Sasin. Taka uchwała to perełka, ona pokazuje przecież podejście do państwa i do cywilizowanych zasad. Że zasady to jedno, ale i tak ważniejszy od nich jest wódz (czy też wodza zaufany) który decyduje. Oto instrukcja grabienia. To się zresztą rozlewa na inne obszary - właśnie <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-jaroslaw-kaczynski,gsbi,3" title="Jarosław Kaczyński" target="_blank">Jarosław Kaczyński</a> ogłosił, że policja i służby niesłusznie przez wiele miesięcy węszyły wokół posła Czartoryskiego, i z tego się wycofują. A poseł tym wzruszony wrócił do PiS-u. Szast-prast - jednym ruchem Kaczyński zamknął wielomiesięczne śledztwo i człowieka uniewinnił. Wódz - więc może. A pisowskie towarzystwo klaszcze z podziwem i bezmyślnie. Więc ta Polska... Niby państwo w Unii, z gospodarką splecioną z Zachodem. A z głowami wciąż na Wschodzie.