Reynders już kilkukrotnie wykręcił się z zarzutów o pranie pieniędzy, więc i tym razem może być podobnie. To bardzo doświadczony i zręczny belgijski polityk, do niedawna komisarz sprawiedliwości Unii Europejskiej, znany z tego, że w potępianiu Polski pod rządami PiS szedł dalej niż choćby szefowa Komisji. Domagał się nałożenia różnorodnych kar finansowych na Polskę, z których część rzeczywiście nas dotknęła. Pomimo że pełnił swoją funkcję do niedawna, nie był zainteresowany - nawet na poziomie poznawczym - siłowym przejmowaniem przez obecną ekipę mediów czy Prokuratury Krajowej. Patrząc na europejskie elity i afery, które ze znaczną regularnością wybuchają wokół Komisji Europejskiej, a jeszcze częściej Parlamentu Europejskiego, można stwierdzić, że to nie wyjątek, lecz typowy przykład unijnych standardów. Korupcyjny słoiczek "Morderców barak nazwany pałacem sprawiedliwości" - pisał Zbigniew Herbert o ustroju, któremu Polacy podziękowali, wykazując się przy tym kwestią smaku. Na szczęście dzisiejsze pałace władzy w świecie, do którego dołączyliśmy, nie są już barakami morderców. Są jednak siedliskami lobbystów, moralizujących specjalistów na usługach korporacji, rajów podatkowych, a także handlarzy zezwoleniami na emisję CO2. Rażący jest przy tym towarzyszący temu dydaktyzm i nachalna ewangelizacja ideologiczna, którymi owe elity przykrywają swoje biznesy. Promieniuje to również na elity krajów członkowskich wspólnoty, w tym Polski. Z ostatniej kadencji: afera katarska i marokańska, gdzie szeregowym europosłom - w tym obecnemu szefowi polskiego MSZ - zarzucono przyjmowanie pieniędzy z Dohy i Rabatu. Ursuli von der Leyen, byłej i obecnej szefowej Komisji, zarzucono odejście od wspólnych ustaleń w sprawie zakupu szczepionek od firmy Pfizer, a także ukrywanie korespondencji między nią a szefostwem koncernu. Kilka lat wcześniej brytyjski tygodnik "The Sunday Times", podszywając się pod lobbystów, zwrócił się do kilkudziesięciu posłów z propozycją forsowania za pieniądze określonych rozwiązań prawnych - kilku z nich się zgodziło. Do tego permanentna awantura z kilometrówkami, nadużywaniem pieniędzy na biura poselskie, asystentów oraz wykorzystywaniem funduszy unijnych na kampanie krajowe. Im bardziej pod wpływem tych afer tworzone są "nowe procedury i rozwiązania", tym... miś głębiej siedzi w korupcyjnym słoiku. Ciuciubabka europejska U Reyndersa kwestia prania pieniędzy powraca co jakiś czas i przypomina nieco, nomen omen, loterię, a nieco ciuciubabkę. Wszyscy wiedzą, jak jest, ale trudno mu coś udowodnić. Problemem nie jest jednak sam dowód na to, że belgijski polityk lub inni zachowują się nieuczciwie. Problemem jest wykazanie, że złamali jakiekolwiek przepisy. Przy okazji afery z Katarczykami okazało się, że europosłowie mogą przyjmować ogromne sumy pieniędzy, choćby w formie rzekomej zapłaty za udział w konferencjach lub konsultacje. Cały system jest tak skonstruowany, iż wręcz zachęca do korupcji. Niestety, idzie za tym często moralizatorstwo - jak w przypadku "wsparcia" Reyndersa dla naszej "praworządności" i "demokratycznej opozycji". W rzeczywistości była to zorganizowana i skuteczna próba wpłynięcia na wynik wyborów w Polsce. Szczególnie jeśli dodać do tego kwestię blokowania pieniędzy z KPO, które nagle, bez żadnej znaczącej zmiany prawnej, mogły po wyborach do Polski popłynąć. Dlatego nie pokładam wielkiej wiary w to, że Didierowi Reyndersowi spadnie włos z głowy. Może nieco zbiednieje, ale to i tak są już kwoty tak duże, że abstrakcyjne dla przeciętnego Europejczyka. Choć dużo bardziej abstrakcyjna jest europejska praworządność, którą z takim zapałem wdrażał nad Wisłą. Wiktor Świetlik ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!