Tylko osoba bardzo słabo zorientowana w polityce lub naiwna może wierzyć, że zmiana prawna tak istotna z perspektywy biznesu i gospodarki jak przepisy związane z opłatami za prąd i rozlokowaniem wiatraków, nie będą w jakimś stopniu efektem nacisków i działań rozmaitych przedsiębiorstw. Takie zmiany zawsze są w jakimś stopniu ich efektem. Problem polega na tym, by ogon nie zaczął machać psem i politycy nie byli po prostu wykonawcami woli biznesu, bo wtedy mamy do czynienia z korupcją i wcale nie trzeba kogokolwiek łapać za rękę. Korupcja, albo jak to się pisze ze względu na potencjalny proces - sytuacja korupcjogenna, może być choćby efektem obietnicy dobrej pracy w przyszłości. Jakby nadeszły "trudne czasy". Słyszeliście o karierze zawodowej Gerharda Schroedera? "Donald się wściekł" Gdy to pies macha ogonem i wszystko jest na miejscu, to pomysły i sprzeczne nieraz propozycje lobbystów politycy konsultują z organizacjami społecznymi, związkami zawodowymi, pracodawcami, ekologami, samorządami, kościołami i kim tam jeszcze trzeba. W ten sposób jawnie podejmuje się decyzje na korzyść społeczeństwa, które tych polityków zatrudnia. Brzmi nawinie i idealistycznie, ale gdy tak się nie dzieje, gdy sprawę próbuje się załatwić na szybko, to kończy się jak w przypadku projektu Pauliny Hennig-Kloski. Oskarżeniami o próbowanie przepchnięcia zmian na szybko i o powiązania z rozmaitymi przedstawicielami branż jako żywo zainteresowanych zmianami. CZYTAJ WIĘCEJ: Otwórzcie sklepy w Święta Bożego Narodzenia! PiS-owi pójdzie w pięty Dość charakterystyczne, że posłanka Trzeciej Drogi typowana na minister klimatu stwierdziła, iż najbardziej kontrowersyjne zapisy ożenili jej przyjaciele z Platformy Obywatelskiej. Zaraz po tym to ministrowanie okazało się ministrowaniem niedoszłym, a kiedy sprawa zaczęła nabierać dalszych rumieńców i się rozlewać, zaprzyjaźnione media ogłosiły, że z dobrze poinformowanych źródeł w PO dowiedziały się, iż "Donald się wściekł" i on się "zajmie tym tematem sam". Ech, łza się w oku kręci, bo to już dekada minęła, gdy każdy kryzysy w rządzie kończył się przeciekiem, że "premier się wściekł" i postanowił zrobić porządek. Rozumiem zaufanie potwierdzone sporą częścią głosów wyborczych (choć oczywiście zdecydowanie go nie podzielam), ale nie zmienia to faktu, że chyba jest inny pomysł. Może niech lobbyści nie rozmawiają z politykami, a społeczeństwem. Je starają się przekonać, czasem kupić. By tak się stało, możliwe są dwa rozwiązania. Niech gminy zdecydują Pierwsze, banalne, to referendum. Referenda w Polsce ostatnio to kosztowna impreza organizowana przy okazji wyborów po to, by je wygrać. Uwzględniając zresztą, że tak zrobił Bronisław Komorowski w 2015 roku i Jarosław Kaczyński w 2023 roku, ta metoda nie przejdzie do historii skuteczności politycznej. Referenda mogłyby dotyczyć jednak spraw kluczowych dla kraju i bardzo bezpośrednich, takich jak właśnie odległość wiatraków od domów. Problem z referendami jest moim zdaniem taki, jaki z wieloma innymi masowymi wyborami w dzisiejszych społeczeństwach. Efekt skali nie idzie w parze z poprawą jakości głosów. Jedni rozpętają proekologiczną histerię, drudzy wolnościową. Wygra większa histeria, algorytmy, złapanie momentu krytycznego dla fali społecznej i inne socjo-tricki. By jednak tak nie było, wystarczy, że część rozwiązań zostanie przekierowana na grunt samorządowy - powiatowy czy nawet gminny. Nie można na nim decydować o sprawach takich jak udział OZE w skali kraju, wielkie inwestycje w rodzaju elektrowni atomowych czy morskich farm wiatrowych. To elementy polityki państwa. O tym po prostu powinien decydować rząd, bo po to jest, a jego projekty powinno się kontynuować, bo inaczej zwyczajnie zabraknie nam prądu, czyli mówiąc inaczej - będzie potwornie drogi. CZYTAJ WIĘCEJ: Nowa Wspaniała Europa musi poczekać? Ale odległość wiatraka od gospodarstwa chyba już nie musi być tak regulowana? Jeśli gdzieś ludzie chcą, niech mają przy płocie, jeśli nie chcą, to niech jak w Niemczech, mają w dużym oddaleniu. Inaczej będą na to zapatrywać się mieszkańcy okolic, gdzie krajobraz rodzi konkretne korzyści, także materialne, choćby w formie agroturystyki, a inaczej przemysłowych okolic, w których wiatrak jest lepszą odmianą po dekadach funkcjonowania garbarni albo zakładów produkujących tkaniny techniczne, jak w moich rodzinnych stronach. A lobbyści, biznes, ekolodzy, miłośnicy krajobrazu i inni niech przekonują bezpośrednio społeczności lokalne. Chcecie budować bliżej wiatraki? To wyremontujcie oddział w szpitalu albo dofinansujcie budowę hali sportowej. Oczywiście, wszystko jest to trudne do implementacji. Nie przez unijne regulacje, bo dziś nie takie ich deptanie widać, wystarczy wspomnieć o otwieranych odkrywkach węgla brunatnego w Niemczech. Wszystko to jest trudne, bo władza centralna chętnie dzieli się ze społecznościami lokalnymi obowiązkami, zadaniami i światłymi ideami. Nieco gorzej jest z pieniędzmi, a walka o naszą małą planetę jej klimat i przyszłość to dziś też przy okazji największa na świecie fura kasy. Fachowcy od oszczędzania zaś wiedzą, że nie ma takich sum, którymi nie dałoby się nie podzielić z innymi. Wiktor Świetlik