A wydawałoby się, że w sytuacji prezydenta Warszawy pewnych błędów nie da się popełnić, a przynajmniej trudno to zrobić, bo łatwo wyciągnąć naukę z przeszłości. A ta uczyła, że bez względu na sondażową arytmetykę otwarte wojny z religią niespecjalnie dobrze wychodzą politykom i partiom grającym o najwyższe stawki. Pomysł "desakralizacji" Warszawy, czyli usuwania symboli religijnych z przestrzeni publicznej, bez względu na to, co piszący ten pomysł miał na myśli, zyskał złą sławę, nie tylko w Polsce. Wyśmiał go już nawet Elon Musk zauważając złośliwie, że kopiujemy z Zachodu i USA to, co najgorsze. W Polsce "desakralizacja" i zakazywanie krzyży wciąż przywodzi na myśl jednak jeszcze inną konotację - historyczną. Warszawa to nie Campus A przecież historia najnowsza, i to zupełnie najnowsza, powinna Trzaskowskiego ostrzec. Miał co najmniej jeden przykład spektakularny i dwa sugestywne. Ten spektakularny to oczywiście próba ostatecznej rozprawy z pamięcią po Janie Pawle II przeprowadzana przez część środowisk medialnych i politycznych rok temu. Zakończyła się klęską i faktycznym, być może chwilowym, ale jednak, wzmocnieniem pamięci o papieżu Polaku. Kilka lat wcześniej lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz, u boku Donalda Tuska, z uwagą wysłuchiwał wystąpienia antyklerykalnego publicysty Leszka Jażdżewskiego obrażającego Kościół i katolików. Kwestią sporu publicznego stało się to, czy lider ludowców klaskał czy nie, ale gromy spadały na niego także dlatego, że nie wyszedł. Z kolei podczas Campusu organizowanego, nomen omen, przez Rafała Trzaskowskiego Sławomir Nitras mówił o "opiłowywaniu" katolików z pewnych przywilejów. Sformułowanie dla przeciwników PO stało się symbolem jej antyklerykalnego czy antykatolickiego kursu. Być może to właśnie zresztą ta ostatnia wypowiedź dobrze pokazuje błąd Trzaskowskiego. Koledzy i koleżanki, i ich koledzy i koleżanki, ochoczo przyklasnęli, ale duża część Polski nie. Także tej niepisowskiej Polski. Nawet głosująca na Platformę Warszawa to nie są ci znajomi z Campusu. Sądzę, że na tym polegało podstawowe źródło błędu Rafała Trzaskowskiego. Postrzegał swój elektorat podług swojego otoczenia, gdzie religia nigdy nie była w tonie, także często w poprzednim pokoleniu i ustroju. Ale gdyby prezydent Warszawy przeszedłby się w niedzielę pod wilanowską Świątynię Bożej Opatrzności czy kościół św. Anny, zdziwiłby się. Zobaczyłby kościoły pełne w dzielnicy, w której dostaje po 70 procent głosów. Jak widać, politycy też potrafią bardzo uprościć sobie świat. Opiłowywanie siebie Czy cała ta historia zaszkodzi w jakiś szczególny sposób Koalicji Obywatelskiej? Na to liczy dziś PiS, popełniając zresztą to samo diagnostyczne uproszczenie, które popełnił prezydent Warszawy. Jesienią, po tym jak Polakom nie spodobała się "jazda po papieżu", część prawicy uznała, że już wygrała wybory. Był to poważny błąd. Czasem ci sami Polacy oburzali się manipulacjami medialnymi i głosowali na partię Tuska, a może nawet szli na organizowane przez niego marsze. Także tu często tak będzie. Ale rzeczywistym beneficjentem całej awantury może być wewnętrzplatfomerska konkurencja Trzaskowskiego, w tym sam Donald Tusk, jego najpoważniejszy konkurent, a sprawa krzyży może być głównym oficjalnym powodem do desygnowania przez partię innego kandydata w wyborach prezydenckich za rok. Przecież kandydat musi zgarnąć nie tylko głosy twardego elektoratu KO, ale walczyć i ostro o środek, w tym wyborców PSL. Sądzę, że warszawskie "opiłowywanie krzyży" miało jeszcze jedno tło. Odpowiada autentycznym poglądom prezydenta Warszawy, wyraziście lewicowo-liberalnym, kosmopolitycznym i antyklerykalnym. Nieraz dawał temu wyraz. Ale stara zasada drwali, że jak się coś piłuje, to trzeba uważać, by nie przygniotło, tu zdecydowanie dała o sobie znać. Wiktor Świetlik ---- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!