W pamiętnym serialu "House of Cards" była scena, w której państwo prezydentostwo Underwoodowie postanowili odciągnąć media od zainteresowania ich prywatnymi problemami, stawiając świat na krawędzi wojny nuklearnej z Chinami. Dość dobrze ona oddaje to, czego można się dziś obawiać, a co jest zjawiskiem starym jak świat. Straszeniem wojną (lub prawdziwą wojną) traktowanym jako ucieczka do przodu. Oto jeszcze niedawno największe kraje Unii Europejskiej (co wcale nie idzie w parze z wpłacaniem największej części PKB do budżetu NATO) z pomocą walczącej Ukrainie nader się ociągały. Zarówno niemieckie hełmy i sprzęt z czasów NRD, który nie mógł dotrzeć do Kijowa, jak i nieustanne pokojowe telefoniczne pogawędki prezydenta Macrona z Władimirem Putinem stały się wręcz ponurymi symbolami tego, że Zachód jest zawsze taki sam w swoim obłudnym stosunku do Wschodu. Nagle mamy radykalną zmianę. Czemu teraz? Dużo gadali, trochę pomagali Mężowie stanu kierujący państwami NATO mieli do tej pory problem z przesłaniem Ukraińcom dostatecznej ilości nowoczesnej broni i przeszkolenia ukraińskich żołnierzy. W efekcie ofensywa sprzed dziewięciu miesięcy nie mogła się nie załamać, a Rosjanie nie mogli nie rozpocząć w końcu kontrofensywy. Teraz - o dziwo - ci sami politycy nie mają problemu ze swobodnymi deliberacjami na temat wysyłania wojsk NATO do Rosji! Co prawda opinia publiczna jednak nieco się zaniepokoiła perspektywą nieopatrznego wywołania trzeciej wojny światowej. W związku z tym mamy dziś przerzucanie gorącego ziemniaka i spekulacje "kto to wymyślił", ale towarzyszą temu regularne deliberacje na temat nieuchronności udziału w wojnie albo rozważania naszego prezydenta, czy świat nie byłby lepszy bez Rosji. Sytuacja na froncie ukraińskim faktycznie dobrze nie wygląda, bo po półtorarocznym impasie Rosjanie przeszli w wielu miejscach do kontrofensywy. Ukraińska armia jest przerzedzona, straciła najlepszych, Rosjanie nauczyli się masowo tracić niedoświadczone mięso armatnie a chronić profesjonalistów. Do tego ukraińskie władze i dowództwo zdradzają objawy nieodpowiedzialności i prywaty graniczącej z szaleństwem. Sytuacja ta mimo wszystko było dużo gorsza choćby dwa lata temu, kiedy rosyjskie czołgi wjeżdżały w granice Kijowa. Od tego czasu cały czas obowiązywała linia - pomagamy Ukrainie, ile się da (jedni pomagali, inni o tym gadali), ale unikamy angażowania się w konflikt. Stąd pamiętne zwroty akcji w sprawie przekazywania myśliwców i serwisowania ich w Polsce. Ucieczka do przodu Nagle okazuje się, że zachodni i polscy politycy z dużą lekkością podchodzą do sprawy zaangażowania NATO w wojnę, a polski rząd złożony z polityków, którzy jeszcze niedawno byli przeciwni ogrodzeniu na granicy i obronie terytorialnej, rwie się do prowokowania zwarcia, w czym akurat wyjątkowo zgodnie towarzyszy mu prezydent. Jeśli spiskowym myśleniem jest to, że to efekt działań innego prezydenta, to przyznaję się do myślenia spiskowego. Tylko czy Joe Biden prowokując tę sytuację, na pewno kieruje się bezpieczeństwem świata, a nie najbliższymi wyborami prezydenckimi? Guru wojskowych Carl von Clausewitz pisał, że wojna to przedłużenie polityki innymi środkami, ale wojna bywa często też ucieczką od polityki. Albo wojną straszenie. Czy nie robią tego politycy z Niemiec i Francji w obliczu zbliżających się wyborów europarlamentarnych i buntu rolników w całej Unii? Czy w końcu nie robią tego polskie władze? Przecież już słyszeliśmy głosy, że budowa CPK nie ma sensu, bo i tak Rosjanie mogą zniszczyć lotnisko z przyległościami. Nie budujmy więc reaktorów, farm wiatrowych, bo i to też mogą zniszczyć. Tylko Pałac Saski jest sens odbudowywać, bo Rosjanie go oszczędzą ze względu na sentyment wobec Sasów z czasów sojuszu z Wojny Północnej 300 lat temu. Zbrójcie, a nie straszcie Nie chodzi o to, by siać defetyzm lub być nieprzygotowanym na faktycznie możliwą wojnę z Rosją w przyszłości. Dziś jednak uwikłana w szeroki front na wschodzie i południu Ukrainy Moskwa nie zaatakuje jeszcze jakiś czas NATO. Ten czas powinien być poświęcony na jak potężniejsze wsparcie militarne dla Kijowa, a zarazem solidarne przygotowania do obrony granic na przyszłość. Tak do końca nie ma ani jednego, ani drugiego. Jest za to straszenie. I tu też pojawia się problem, bo przeciwnik jak ma problemy, to nie tylko straszy, ale te wojny wywołuje. Dlatego może warto wziąć sobie do serca seksistowskie wezwanie Adama Asnyka i przypomnieć, że "mężom przystoi w milczeniu się zbroić". A także wysyłać sprzęt i środki na Ukrainę bez angażowania NATO bezpośrednio w wojnę, szczególnie że jeśli by to już się stało, to my mamy jak zawsze być zapewne mięsem armatnim, które zostanie wysłane na front, i które znajduje się w obrębie rażenia rosyjskiej taktycznej broni jądrowej. ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!