"Lex Tusk" w pierwotnej wersji umożliwiał wyeliminowanie z wyborów polityków opozycji. Naprędce przegłosowana i podpisana ustawa naprawdę dawała możliwość, aby wyborcom de facto ograniczyć nasze prawo wyboru. Komisja do spraw badania wpływów wprowadza jeszcze większy zamęt w trójpodziale władzy. Ogranicza prawo do obrony. Wiele można byłoby wyliczać wad. Tak czy inaczej, owo niekonstytucyjne zombie znalazło się w "Dzienniku Ustaw". Ot, jeszcze jedno uderzenie w standardy demokracji. Które to już z kolei? Trudno zliczyć. Nieprawnicy, choćby nawet chcieli się połapać w tym bałaganie, najpewniej odejdą z bólem głowy. I właśnie między innymi o to chodzi: w mętnej wodzie łatwiej uprawiać dotychczasową politykę łamania reguł politycznych i prawnych. Odwracanie kota ogonem stało się znakiem firmowym rządu. Piętnowania elit dokonują elity, tyle że prawicowe. Dawnych bogaczy III RP piętnują osoby bardzo zamożne, często po prostu milionerzy. I tak dalej, co ważne, w duchu szyderstwa i prześmiewania, czasem groby karalnej. Bal trwa, póki może. Wojna u bram Jednocześnie trwa wojna u naszych granic. Oczywiste jest to, że Polska sama nie obroni się bez NATO. Opowieści o maksymalnej suwerenności są tym, czym są: opowieściami. W realnym świecie nawet Finlandia - z ogromną armią - ostatecznie wykonała zwrot i popędziła pod amerykański parasol, oddając cząstkę suwerenności. Co robią nasi politycy? W imię kontynuowania balu u władzy, usiłują wprowadzać w błąd naszych sojuszników co do stanu demokracji w Polsce. Po przyjęciu "lex Tusk" otrzymaliśmy komunikat o tym, że w Oslo podczas spotkania ministrów spraw zagranicznych państw NATO nasz minister usiłował przekonać Blinkena o tym, że z nową ustawą wszystko jest w porządku. Chwilę później prezydent Andrzej Duda deklarował gotowość przekonywania w bezpośredniej rozmowie prezydenta Joe Bidena - w tej samej sprawie i w tym samym duchu. Oczywiście, było to zanim jeszcze pojawiła się sprawa poprawek do ustawy. My wiemy w Polsce, że "lex Tusk" to wierzchołek góry, od ośmiu lat przesuwane są kolejne granice tego, co przyzwoite, tego, co dopuszczalne. Przyzwyczailiśmy się ostatecznie do wielu nadużyć władzy. Kto jeszcze pamięta ostrzeżenia przed skutkami "przejęcia" Trybunału Konstytucyjnego? Afery nie robią wrażenia. Mowa nienawiści nie robi wrażenia. W tym czasie członkowie władzy wykonawczej zapewniają naszych sojuszników z NATO, że wszystko jest w porządku. Ale, nie, to nie jest w porządku. Globalna wojna o wartości Widzimy, jak za Oceanem w końcu zabrano się za Donalda Trumpa. Patrząc na przebieg wydarzeń w naszym kraju, aż się ciśnie myśl, czy USA nie powinny czasem przypomnieć naszemu rządowi o standardach demokracji? Dlaczego nie przypomnieć politykom, najwyraźniej coraz bardziej oderwanym od rzeczywistości geopolitycznej, że strumień pomocy zza Oceanu winien zależeć od poszanowania praworządności? Wielu Rodaków sądzi, że to nie jest dobry moment na takie gesty, bo trwa wojna. Ależ jest wprost przeciwnie. Właśnie teraz co chwilę obecny rząd wykorzystuje argument o wojnie na swoją korzyść. Mateusz Morawiecki robi to bez przerwy! Obronę partyjnych interesów przedstawia przy tym jako obronę suwerenności. Po drodze znika oczywiście poziom problemów z ustrojem - proszę zauważyć, jakie to wygodne dla jednej partii, która nigdy nie reprezentowała większości wyborców. Większość w parlamencie to produkt ordynacji, a nie opinii. Nasz rząd nie przejmuje się głosami opozycji. W nosie ma także głos Komisji Europejskiej, miliony kar za niewykonywanie orzeczeń TSUE. Obawy o suwerenność, jakże zasadne na tle polskiej historii, są uprowadzane, porywane na korzyść jednej tylko strony politycznego sporu. Nie powinno być na to zgody osób, które troszczą się o losy kraju. Być może po ośmiu latach nadużyć tylko mocny pomruk z Waszyngtonu przypomniałby o tym, że nasi politycy powinni się opanować, a jesienne wybory powinny być maksymalnie uczciwe. Właśnie dlatego, że trwa konfrontacja zbrojna w Ukrainie, w Warszawie nie powinno się wypaczać przesłania wojny z autorytarną, antydemokratyczną Rosją. Chimery o maksymalnej suwerenności Oczywiście, że nikt za nas nie rozwiąże spraw. To są polsko-polskie spory. Niemniej jednak już teraz nie da się mówić o naprawdę równych szansach przed wyborami. Owo "lex Tusk" jest "tylko" przypomnieniem o nierówności w dostępie partii do zasobów materialnych i organizacyjnych państwa polskiego. Kto decyduje o występach w mediach publicznych (opłacanych z naszych podatków)? Kto na naszych oczach nagle zadłuża państwo nie dla rozwiązania strukturalnych problemów szkolnictwa czy ochrony zdrowia, lecz dla osiągnięcia sukcesu w wyborach? Znają Państwo odpowiedzi. Naszą suwerenność uszczupliliśmy na rzecz NATO i EU właśnie po to, aby w ogóle ją zachować. Kto sądzi inaczej, niech przypomni sobie, dlaczego chcemy więcej i więcej amerykańskich żołnierzy na polskiej ziemi. Kto sądzi inaczej, niech spojrzy na autorytarną Białoruś, która usiłowała iść własną, trzecią drogą między Wschodem a Zachodem. Na zakończenie nasuwa się zatem wniosek, że, jeśli antydemokratyczny trend jest zjawiskiem globalnym (a jest), obrona demokracji także powinna odbywać się ponad granicami. Poza tym nic nie jest pewne. Rezultat tych dramatycznych zmagań pozostaje jak najdalszy od oczywistości.