Czy Tusk użyje siły wobec Nawrockiego? Chyba sam tego nie wie
Mam wrażenie, że Donald Tusk nie podjął wciąż decyzji, czy próbować blokować zaprzysiężenie Karola Nawrockiego. Ale podkreślmy: to on decyduje, a nie Roman Giertych.

Robert Mazurek z Kanału Zero lubi nas epatować emocjonalnymi wystąpieniami. I często ma w nich rację. Tym razem opowiedział nam historię Romana Giertycha, doszczętnie ośmieszonego swoim żądaniem zablokowania wyborów prezydenckich, zdaniem Mazurka kompletnie osamotnionego, bo "przecież nawet Donald Tusk się od niego dystansuje".
Chciałbym, aby tak było. Niestety tak nie jest. Owszem był taki moment, kiedy zdawało się, że obóz rządzący godzi się z werdyktem demokracji. Ale dziś tezę, że trzeba przeliczyć głosy w całym kraju powtarzają wpływowi politycy Koalicji Obywatelskiej - wyróżnia się tu wiceminister obrony Cezary Tomczyk. Sam Donald Tusk za każdym razem używa znamiennej zbitki. Powtarza, że nie można kwestionować wyborów, po czym równie konsekwentnie domaga się, aby "sprawdzić każdy głos". Wytwarzając wrażenie, że stało się jednak coś strasznego.
To prowokacja Tuska
To, a nie tylko głos samego Giertycha, tworzy odpowiednią atmosferę. W social mediach masa ludzi ogłasza formułkę: sfałszowali wybory. Nie ma na to żadnych dowodów: powtarza się cały czas informację o kilkunastu komisjach, których dotyczą konkretne protesty.
Fakt, że jest tych protestów w sumie kilkadziesiąt tysięcy, wynika z powielania wzoru upowszechnionego przez samego Giertycha.
One brzmią tak samo, są napisane według jednego schematu. Także inne dane nie są alarmujące, choćby liczba głosów nieważnych, podobna jak w wyborach prezydenckich pięć lat temu, kiedy nikt nie używał ich jako argumentu.
Najważniejsze jest co innego. Giertych nie podjąłby swojej kampanii bez cichej zgody Tuska. Dotyczy to i innych polityków, choćby Tomczyka. To jest operacja Koalicji Obywatelskiej, a nie skutek warcholstwa samotnej jednostki, to chyba oczywiste.
Prawda, nadpobudliwość Giertycha go ośmiesza. W roku 2023 przekonywał, że sfałszowanie wyborów jest niemożliwe, z uwagi na dostęp wielu osób do procedury liczenia głosów. Teraz opowiada o masowym procederze zorganizowanym przez PiS, chociaż nie ma na to cienia dowodu, a komisje, które się pomyliły, były obsadzone przez ludzi innych partii niż Kaczyńskiego.
Giertych wydaje się zdolny do najbardziej absurdalnej awantury, jak najście Sądu Najwyższego z "poselską kontrolą", choć przecież władza sądownicza jest niezależna od władzy wykonawczej i żadnej tego typu kontroli nie podlega. Ale niezależnie od jego cech osobniczych sama główna akcja jest prowokacją Donalda Tuska.
Zdawać by się mogło, że prowokacją skazaną na porażkę lub raczej na porzucenie tematu w odpowiedniej chwili. Polskie prawo nie zna w ogóle procedury przeliczania głosów w całym kraju. Gdy dojdzie, a już dochodzi, do sprawdzenia przypadków realnych nieprawidłowości, przykładowo w Grudziądzu czy w Bielsku Białej, okaże się, że korekta wyników niczego nie zmienia. Żeby zmieniła, trzeba by odebrać Karolowi Nawrockiemu sto kilkadziesiąt tysięcy głosów i przyznać je Rafałowi Trzaskowskiemu. Nawrocki zostanie więc zaprzysiężony na początku sierpnia jako kolejny prezydent.
Skoro tak, po co w ogóle ta akcja? Można wskazywać wiele hipotetycznych jej przyczyn. Nadzieję na to, że dla wielu ludzi Nawrocki pozostanie prezydentem "nieprawdziwym". To początek procesu jego agresywnej delegitymizacji. Zamiar zakrzyczenia realnych nadużyć wyborczych. Państwowa Komisja Wyborcza zwróciła się do służb specjalnych i do prokuratury o zbadanie kilku "kampanii profrekwencyjnych", będących w istocie kampaniami na rzecz Trzaskowskiego, a finansowanych z zagranicy. Plus ogólne przyzwyczajenie do działania w cieniu permanentnej politycznej awantury. Ona jest Tuskowi potrzebna, aby nigdy nie debatować o jakości jego rządzenia.
Tylko tyle i aż tyle. Mam jednak nieodparte wrażenie, że ludzie Tuska nie działają według precyzyjnego scenariusza. Że próbują, jak daleko mogą się posunąć. I w związku z tym mogą się posunąć za daleko.
To byłby zamach
Przykładem jest tu choćby kwestia prawomocności rozpatrzenia wyborczych protestów przez tą a nie inną izbę Sądu Najwyższego - Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Zgłaszają się już usłużni eksperci. Prof. Marek Safjan, dawny prezes Trybunału Konstytucyjnego, a teraz członek Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, na początku tego roku uważał, że samo potwierdzanie ważności wyborów przez sąd nie ma znaczenia. Czy będzie ono wiążące czy nie, zwycięski kandydat zostaje prezydentem.
Orzekał tak w przekonaniu, że wybory wygra Trzaskowski. Teraz zmienił zdanie. W TVP ogłasza, że fakt rozpatrywania protestów przez Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Poselskich SN może oznaczać nieważność wyboru nowego prezydenta.
Oczywiście ta widowiskowa zmiana stanowiska znanego prawnika zdążyła już obrosnąć memami. Ale w Polsce nikt nie boi się w takich przypadkach śmieszności. Inni prawnicy powtarzają tę najnowszą opinię.
Nie istnieje wprawdzie w Polsce procedura delegalizacji sędziów i sądów. Samo powoływanie się na werdykty TSUE zdaje się nie wystarczyć. W stosunku do tej izby Sądu Najwyższego nie uchwalono nawet odpowiedniej ustawy - na straży nienaruszalności pozycji "neosędziów" stał prezydent Andrzej Duda. A jednak nawet nie zawsze zgodny z obecnie rządzącymi prof. Marcin Matczak powtarza, że wobec tak dopuszczonego do prezydentury polityka byłyby wieczne wątpliwości, czy objął ją legalnie.
Minister Adam Bodnar składa wniosek o wyłączenie wszystkich sędziów z Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Także PKW kontrolowana przez ludzi obecnej koalicji wzywa, aby protesty wyborcze rozstrzygali sędziowie o statusie nie do podważenia. Jest więc gotowość grania tą kwestią.
Tusk i jego obóz wie, że ma w zanadrzu ten prawno-polityczny wytrych. Ale nie ma pewności, czy go użyć. Niedopuszczenie kogokolwiek do prezydentury po wielomiesięcznej kampanii i rozstrzygniętych wyborach przypominałoby zamach stanu. Na to też nie ma skądinąd odpowiedniej procedury. Zwłaszcza, że do momentu zaprzysiężenia kogokolwiek, z mocy prawa prezydentem pozostawałby Andrzej Duda. No chyba, że obecny rząd i w tej sprawie zdecydowałby się użyć siły. Usuwając Dudę z pałacu - z oczywistym złamaniem prawa.
Na razie trudno to sobie wyobrazić. Choćby dlatego, że współpracy w takim zamachu odmawiają koalicjanci. Można by próbować oddać czasowo władzę Szymonowi Hołowni - marszałek Sejmu to ktoś, kto zastępuje prezydenta. On zaś w rzadkim akcie niezależności już ogłosił, że w czymś takim nie wziąłby udziału. Nazwał taką akcję "zabawą państwem". Jest on zarazem kimś, kto zwołuje Zgromadzenie Narodowe dla odebrania przysięgi od prezydenta. Podobne stanowisko zajmuje szef PSL Władysław Kosiniak-Kamysz, który już deklaruje zamiar współpracy z Karolem Nawrockim.
Czy Tusk byłby w stanie przełamać ten upór? I czy byłby w stanie zaryzykować zafundowanie Polsce potężnego wstrząsu na skalę niespotykaną ani w dziejach III RP, ani w innych cywilizowanych krajach? Podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego Andrzej Duda miał go przestrzegać przed "rewolucją". Polacy zawsze podchodzili do politycznych konfliktów spokojnie. Ale przy takim scenariuszu mielibyśmy stan zimnej wojny domowej, kompromitujący na dokładkę Polskę zagranicą. Pomimo całej wyrozumiałości elit Unii Europejskiej wobec Tuska.
Wyrozumiała nie byłaby z pewnością amerykańska administracja. To stanowisku Donalda Trumpa przypisywano szybkie gratulacje dla Nawrockiego ze strony liderów zachodniej Europy, z Ursulą von der Leyen na czele. Dziś naturalnie Tusk mógłby liczyć za zaabsorbowanie ekipy Trumpa wojną z Iranem. Ale mogłoby się okazać, że amerykańscy konserwatyści dysponują jednak podzielną uwagę. Dlatego sądzę, że Tusk wciąż bawi się myślą o "przewrocie", ale nie wie, czy po niego sięgnie.
Giertycha przedstawia się jako kandydata do tworzenia jakiejś frakcji wewnątrz KO - w oparciu o agresywne środowisko Silnych Razem. Mam wrażenie, że jego samodzielność jest przeceniana. To Tusk ma go w garści, nie na odwrót. I to w umyśle obecnego premiera, a nie jego laufra, rozstrzyga się dylemat: iść na wojnę z demokracją czy dać sobie spokój.
Piotr Zaremba