Za blokadą przejść granicznych między Polską i Ukrainą kryją się prawdziwe ludzkie dramaty. Dramat ukraińskich kierowców trzymanych przez wiele dni na mrozie we własnych samochodach. I pewnie także dramat polskich transportowców, którzy przecież muszą mieć ważne powody, aby na tym samym mrozie stać się więźniami własnej akcji protestacyjnej. CZYTAJ WIĘCEJ: Marszałkowanie Hołowni - pierwszy bilans. Miał łagodzić, jest na pierwszej linii frontu Nasuwa się wszakże kilka uwag na marginesie tej sytuacji. Głównym powodem protestu jest zarządzenie Unii Europejskiej pozwalające ukraińskim kierowcom na zarabianie także transportami wewnątrz Unii. Są tańsi, więc zagrażają polskim kierowcom groźną konkurencją (całkiem tak samo jak tańsza produkcja rolna z Ukrainy polskim rolnikom). Motywem unijnych decyzji jest, jak rozumiem, zamiar ekonomicznego wsparcia Ukrainy podczas wojny. Walimy w Morawieckiego To naturalne, że politycznie za akcją protestu stoi Konfederacja, nie ukrywająca swojego co najmniej dystansu i wobec Ukraińców, i wobec Unii. Ale przecież nie tylko. Obwiniany jest polski rząd, konkretnie wciąż czepiająca się władzy ekipa Mateusza Morawieckiego, o to, że podobno się na takie regulacje zgodził. Więc nie może tu zabraknąć w roli wspierających przedstawicieli nowej koalicji. Nie wiem, co miał na myśli Donald Tusk, oskarżający Morawieckiego o to, że "naraża nasze interesy z Ukrainą, z Rosją". Lapsus czy... No właśnie co? Ale Tusk jako krytyk nadmiernej ustępliwości wobec Unii to jeden wielki paradoks. Przy akcji krząta się Michał Kołodziejczak. Tak, jak krzątał się podburzając rolników niezadowolonych z kasowania unijnego embargo na ukraińskie produkty rolne. Kołodziejczak to świeżo upieczony poseł formacji Tuska. To co, zmierza do polexitu? Parafrazuję argumentację nowej koalicji, kiedy dochodziło do jakiegokolwiek zatargu pisowskiego rządu z Brukselą. Morawieckiemu chciałoby się radzić jedno. Niech pan się już nie upiera przy odwlekaniu intronizacji Tuska i da nowej ekipie działać. Zobaczymy, jak oni poradzą sobie ze zmuszaniem do czegokolwiek Unii. Wygląda na to, że w Brukseli jest wola wspierania Kijowa, także kosztem polskich interesów. Nie oceniam tego, ale nie wiem, czy kiedy popierane przez unijny mainstream partie dojdą wreszcie do władzy, to się na pewno zmieni. I nie wiem, czy te partie są wiarygodne, krytykując PiS za miękkość wobec Brukseli. Chciałbym się przekonać, co one wymyślą. Jaki mają plan, zwłaszcza, że do protestu przyłączyli się i polscy rolnicy, poszkodowani przez brak unijnego embargo. Coraz zimniej wobec Ukraińców To uwaga pierwsza. Następną jest smutna konstatacja, jak niewiele zostało z entuzjazmu sojuszniczego - Polaków wobec Ukraińców i Ukraińców wobec Polaków. Awantura wokół zboża i embargo nadwyrężyła go najbardziej. PiS odwoływał się do "obrony polskich interesów" podczas kampanii. Tusk krytykował, że nadwyręża się relacje z Kijowem, a jednocześnie zabiegał, nieskutecznie, w Brukseli o utrzymanie embargo. Tak naprawdę obie strony politycznej polaryzacji były skazane na bezpośrednie lub pośrednie polemizowanie z Ukraińcami. Czasem jeszcze ktoś z polskich polityków uderzy w ton wspólnej solidarności polsko-ukraińskiej w obliczu zagrożenia ze strony Kremla. Ale brzmi to mechanicznie, nieprzekonująco. Nie twierdzę, że tylko Polacy dokonali tego wyboru. Wołodymyr Zełenski przybrał od razu ton twardej konfrontacji wobec naszych manifestowanych gromko interesów. Chyba był do tego zachęcony przez Berlin, mamiono go wizją szybkiego przyjęcia do Unii. Dziś prezydent Duda mówi w wywiadzie o zażyłości z Zełenskim w czasie przeszłym. Ale Tusk, Kosiniak-Kamysz, Hołownia, Czarzasty raczej tego nie zmienią. CZYTAJ WIĘCEJ: Po co Tuskowi Sikorski w MSZ? To kolejny produkt polaryzacji Cieszą się ci, którzy od początku zachęcali do pójścia drogą Victora Orbana. Choć przecież, pomijając już racje moralne, nasze położenie geopolityczne jest skrajnie inne niż Węgier. Tygodnik "Do rzeczy" zamieszcza na okładce twarz Zełenskiego z podpisem "Odrzucony". Chodzi o coraz mniejszą chęć pomocy Ukraińcom, nawet w USA, co przyjmowane jest w tym piśmie z satysfakcją. Ale patrzę też na młodych ludzi, którzy w centrum handlowym, do którego chodzę, zbierają do puszki "na ukraińskie dzieci". Ludzie mijają ich obojętnie. I tak już chyba zostanie. Smutne. Co z tego wyniknie dla naszej polityki zabezpieczania się przed Rosją? To się dopiero okaże. Porozmawiajmy o federalizacji Jest jeszcze jeden wymiar tego protestu. Unia reguluje nasze relacje handlowe z Ukrainą, bo ma do tego prawo. Handel ze światem poza Unią to jej kompetencja - to wynika z traktowania jej przestrzeni jako jednolitego obszaru gospodarczego. I dziś wszyscy w Polsce są z tych decyzji niezadowoleni. Jak odejdzie Morawiecki, pretensje będą kierowane do Tuska i jego rządu. No to przypominam, co oferuje nam się w rewizji unijnych traktatów. UE dostaje nowe kompetencje. Ma mieć wyłącznie prawo decydowania w sprawach klimatu i ochrony środowiska. Ta propozycja zakłada też rozszerzenie tak zwanych kompetencji współdzielonych, które obejmowałyby siedem nowych obszarów: politykę zagraniczną i bezpieczeństwa, ochronę granic, zdrowie publiczne, obronę cywilną, przemysł i edukację. To są materie, w których państwa mogą nadal decydować, ale prawo i decyzje unijne są ewidentnie nadrzędne wobec krajowych. CZYTAJ WIĘCEJ: Czy nowy Sejm oznacza nowy dyktat? Kto przerwie tę logikę? Na pewno byłoby bezpieczne dla Polski przekazanie choćby władzy nad naszą energetyką unijnym urzędnikom, skoro już te kompetencje, jakie Unia ma teraz, są źródłem takich wybuchów społecznego niezadowolenia? Naprawdę chodzi tu tylko o upieranie się przy abstrakcyjnej "suwerenności", jak piszą już dziś najbardziej euroentuzjastyczni komentatorzy, a mówią Leszek Miller z Różą Thun? Tę refleksję dedykuję zwłaszcza nowej większości parlamentarnej. Prawda, europosłowie KO i PSL głosowali przeciw raportowi zawierającemu te propozycje. Ale w kampanii antypisowska opozycja nie chciała o tym mówić. Dziś nadal woli bagatelizować temat, bo to przecież odległa perspektywa, a sama rozmowa o zmianach w Unii nie jest niczym złym. Jeszcze ludowcy upierają się przy tej całkiem wymiernej suwerenności, ekonomicznej, najmocniej. Ale na determinację Tuska czy Hołowni nie postawiłbym wielkich pieniędzy. Lewica już się na "federalizację" Europy właściwie zgodziła. To może odniesiecie się panie i panowie do tych konkretnych przykładów?