W niemieckim landzie Nadrenii Północna-Westfalia żyje największa społeczność polska w Niemczech. Region od lat oferuje uczniom w szkołach publicznych naukę języka polskiego jako języka ojczystego (Herkunftssprachlicher Unterricht - HSU). W ostatnich latach coraz więcej uczniów uczęszcza na takie dodatkowe zajęcia; w roku szkolnym 2021/2022 jest ich 5089. Kraj związkowy finansuje 37 etatów dla nauczycieli polskiego, przeznaczając na ten cel 185 tysięcy euro rocznie, jak wynika z danych Ministerstwa Oświaty landu. Jednym z promotorów nauczania polskiego jest pełnomocnik ds. Polonii w Nadrenii Północnej-Westfalii, polityk SPD Thorsten Klute. W rozmowie z Deutsche Welle mówi o tradycji nauczania polskiego w regionie oraz komentuje niedawną decyzję polskich władz o obcięciu funduszy na nauczanie języka niemieckiego jako języka mniejszości narodowej.Zobacz też: Niemcy, Kanada: Protesty przeciw obostrzeniom COVID-19. Tysiące uczestnikówDW: Polski rząd zarzuca Niemcom, że nie wywiązują się z traktatu dobrosąsiedzkiego i m.in. nie wspierają u siebie nauki języka polskiego jako ojczystego. Czy pan zgadza się z tą krytyką?Thorsten Klute: - Generalnie sądzę, że nie można tak mówić, ale jestem także przekonany, że moglibyśmy w Niemczech robić więcej. Sytuacja różni się od Polski o tyle, że cała dziedzina oświaty należy do kompetencji landów. I w każdym landzie sytuacja jest inna.- Mnie wolno mówić o Nadrenii Północnej-Westfalii. U nas około 5100 uczniów uczy się w szkołach publicznych języka polskiego jako języka ojczystego. Są to dodatkowe zajęcia, ale w szkołach państwowych. Mamy około 40 nauczycieli języka polskiego. Finansuje to rząd Nadrenii Północnej-Westfalii.Od kiedy istnienie możliwość nauki polskiego w publicznych szkołach w tym landzie?- Nauczanie języków kraju pochodzenia ma bardzo długą tradycję, która związana jest z napływem tzw. gastarbeiterów. Przykładano do tego wagę już wtedy, gdy premierem Nadrenii Północnej-Westfalii był Johannes Rau (w latach 1978-1998), późniejszy prezydent RFN. Wówczas zakładano, że gdy włoskie, hiszpańskie, tureckie dzieci chodzą tutaj do szkoły, powinny uczyć się języka matki i ojca, bo te rodziny kiedyś wrócą do kraju. Historia, jak często, ułożyła się inaczej. Wielu ludzi zostało w Niemczech, a lekcje języków ojczystych pozostały i się rozwinęły (obecnie oferowane są w 26 językach - DW).- Bardzo się cieszę, że zainteresowanie nauką języka polskiego w ramach tych zajęć rośnie. Z roku na rok jest coraz więcej uczniów. Półtora roku temu po raz pierwszy przekroczyliśmy granicę 5000 uczniów. Moim marzeniem jest to, by polskiego uczyło się też więcej uczniów bez polskiego pochodzenia. Do tego etapu musimy jednak jeszcze dojrzeć. Ale Nadrenia Północna-Westfalia jest jednak wyjątkiem na tle innych regionów Niemiec pod tym względem...- Każdy kraj związkowy ma inną tradycję. Cieszę się, że także na przykład w Hesji, Kraju Saary czy Berlinie coraz więcej się dzieje w tej sprawie i powstają w szkołach publicznych koła języka polskiego dla uczniów z pochodzeniem polskim. Ale faktycznie, w innych krajach związkowych jest jeszcze spore pole do poprawy.- Często słyszę, że w innych landach nie ma języka polskiego w szkołach, bo nie ma chętnych. Trudno mi trochę w to uwierzyć (...). Nie czekałbym na to, aż przed ministerstwem zaczną protestować rodzice, domagając się lekcji polskiego, włoskiego czy hiszpańskiego dla swoich dzieci. Z moich doświadczeń wynika, że tam, gdzie kraje związkowe zaczynają proponować takie lekcje, coraz więcej rodziców zapisuje na nie dzieci.Jak to robicie w waszym regonie? Skąd wiecie, że jest zapotrzebowanie na lekcje danego języka?- Już zapisując dziecko do szkoły, każdy rodzic jest pytany, czy są zainteresowani dodatkową nauką języka ojczystego, jeżeli mówi się nim w rodzinie. My przyjęliśmy takie rozwiązanie, że jeżeli zbierze się przynajmniej 15 dzieci - niekoniecznie w jednakowym wieku i z tej samej szkoły - organizujemy takie dodatkowe, dobrowolne zajęcia w mieszanej klasie. I dajemy radę. Zazwyczaj są to dwie godziny lekcyjne tygodniowo, chyba że sytuacja w szkole pozwoli na organizację większej liczby lekcji.- Mamy to szczęście, że na razie udaje nam się znaleźć wystarczająco dużą liczbę nauczycieli, którzy mogą uczyć polskiego.A kto może prowadzić takie lekcje? Tylko poloniści?- Nie. Byłoby dobrze, gdyby to byli na przykład nauczyciele z Polski, najlepiej poloniści. Ale musimy być elastyczni, bo nie dalibyśmy rady. Jeżeli znajdzie się ktoś, kto uczy na przykład matematyki, ale jest Polakiem, chodził do szkoły w Polsce i ma kwalifikacje pedagogiczne, to się nadaje. Wolimy powierzyć zajęcia takiej osobie niż nikomu.Czy oczekiwałby pan także zachęty czy impulsów dla innych krajów związkowych od niemieckiego rządu federalnego?- Rządy niemieckie już kilka razy zachęcały, zapraszały ministerstwa landów na rozmowy na ten temat. I trzeba też dostrzec, że postępy są. Wiem, że na przykład w Berlinie i Hesji rusza się coraz więcej.- Ostrzegałbym przed jedną rzeczą: niezależnie od tego, czy państwa mają dobre czy gorsze stosunki, to dla nas, Niemców, powinno być ważne, by dzieci nie uczyły się języka gdzieś w ciemnych pomieszczeniach, wieczorami. Musi nam zależeć, by uczyły się oficjalnie, według niemieckich planów nauczania. Nie wyobrażam sobie, by języki ojczyste były uczone wyłącznie przez instytucje religijne; i nieważne, czy islamskie czy chrześcijańskie. Odpowiedzialne za to musi być państwo.- Przez zajęcia językowe można uczyć też różnych wartości. Mnie zależy na tym, by dzieci w niemieckich szkołach uczyły się na przykład o roli państwa prawnego, o roli wolnych mediów według naszych, niemieckich zasad.Polskie władze właśnie postanowiły obciąć fundusze na naukę języka niemieckiego jako języka mniejszości w szkołach, powołując się na argument, że Niemcy nie wspierają na równi nauki języka polskiego. Czy może pan to skomentować?- To oczywiście decyzja Polski, ale jest ona bardzo smutna i - moim zdaniem - także szkodliwa. Argumenty, jakie słyszałem, że w ogóle nie ma lekcji polskiego w Niemczech, są przykre i po prostu nie są prawdziwe. Ponad 5 tysięcy uczących się polskiego w samej Nadrenii Północnej-Westfalii i co roku rosnąca ich liczba, to nie jest nic. Rozmawiała: Anna Widzyk