Sytuacja na Ukrainie jest na tyle niestabilna, że Polska spodziewa się nawet najczarniejszych rozwiązań w przypadku eskalacji. W nocy z poniedziałku na wtorek na Ukrainie pojawiły się rosyjskie wojska, a to prawdopodobnie oznacza otwarty konflikt zbrojny. Jeśli wierzyć wyliczeniom wiceszefa MSWiA Macieja Wąsika, nad Wisłą może pojawić się nawet milion uchodźców. Wśród nich byliby też uczniowie. Przemysław Czarnek w wywiadzie dla "Polska The Times" przekonywał, że jesteśmy przygotowani, by przyjąć sąsiadów z Ukrainy. - Najpierw trzeba przyjąć uchodźców i na to są już wojewodowie przygotowani. Przygotowany jest w ogóle scenariusz przyjmowania uchodźców z Ukrainy, ponieważ jesteśmy absolutnie, całkowicie otwarci na pomoc naszym ukraińskim sąsiadom. Natomiast my z kolei opracowujemy plan włączenia tych dzieci do edukacji, łącznie z nauką języka - mówił minister edukacji i nauki. Ten ostatni zwrot jest kluczowy, bo o ile problem nie jest ani nowy, ani powszechny, to wciąż jest kłopotliwy. Dziś sytuacja wygląda tak, że uczniowie z innych krajów rzeczywiście są włączani do systemu edukacji, ale nauka języka polskiego kuleje. Zgłosił się do nas jeden z czytelników, który precyzyjnie opisał historię ze szkoły jego syna. Nauka języka polskiego? Alienacja w ostatniej ławce - Na początku roku w klasie syna pojawili się bliźniacy. Z Białorusi. Kompletnie nie znali języka polskiego. Przez tygodnie i miesiące siedzieli w ostatniej ławce i nie rozumieli poleceń nauczyciela. Wrzucili ich na zajęcia do klasy siódmej, a wychowawczyni jedynie wzruszała ramionami - opowiada Paweł. - Chodzili na lekcje języka polskiego, ale potrzebowali czasu. Podobno mieli też dodatkową godzinę polskiego. Tylko to było za mało, bo ciągle stali z boku, byli wykluczeni. Nawet syn mówił mi, że jest mu przykro, że nie można im pomóc - dodaje. Rodzeństwo z Białorusi przeszło długą i ponurą ścieżkę, by na początku 2022 roku zacząć się odnajdywać w nowej rzeczywistości. Kłopot w tym, że wcześniejszy czas został stracony przez problemy komunikacyjne. To dzieciństwo, które nie wróci. Czas trudny i stresujący, który może odbić się na psychice człowieka. Kłopotem jest też sama edukacja i mityczne w Polsce "różnice programowe" oraz "nadrabianie zaległości". - W siódmej klasie pojawia się fizyka, chemia. Jak oni mają to pojąć, skoro nie rozumieją, co się do nich mówi? - zastanawia się nasz rozmówca. Uchodźcy z Ukrainy. Czy i jak poradzi sobie z nimi polska szkoła? To nie jest nowy problem, bo co roku cudzoziemców w Polsce przybywa. Nauczyciele, dyrektorzy szkół i organy prowadzące doskonale zdają sobie sprawę, że jest to kłopot, z którym trzeba walczyć. A nawet mimo doraźnych prób pomocy ten pierwszy rok w nowej szkole bywa rokiem straconym i może wiązać się np. z brakiem promocji do kolejnej klasy. Dziecko w nowej szkole nie myśli, by jak najszybciej odrobić lekcje, ale by mieć przyjaciół. By nikt się z niego nie śmiał, by nie było outsiderem. Jak systemowo radzimy sobie z tym problemem? Kłopot w tym, że wszędzie temat uczniów cudzoziemców wygląda inaczej. Niektóre szkoły decydują się na organizowanie zajęć dodatkowych. W niektórych samorządach powstają oddziały przygotowawcze, a dopiero później dzieci trafiają do normalnej szkoły. W innych kładzie się nacisk na pomoc asystenta nauczyciela, który jest szczególnie przydatny w pierwszym momencie. Trzy możliwości dla szkół Michalina Jarmuż, trenerka edukacji międzykulturowej, która od ponad dekady zajmuje się tym tematem, uważa, że pewna baza została wypracowana, ale w wielu szkołach wciąż brakuje świadomości, z jakich rozwiązań mogą korzystać. Na ten moment to trzy narzędzia. Jednym z nich jest otwarcie tzw. oddziału przygotowawczego dla dzieci nieznających języka polskiego. To taka "zerówka", w której dzieci uczą się głównie języka i przygotowują, by wejść do normalnego systemu. Drugie rozwiązanie to zatrudnienie asystenta kulturowego, który wspiera szkołę i ucznia w komunikacji. Trzecie, najczęściej stosowane, to skorzystanie z tzw. "piątki", czyli pięciu dodatkowych godzin w tygodniu, w ramach których uczeń może uczyć się języka polskiego jako obcego, ale może też mieć zajęcia wyrównawcze z innych przedmiotów. Praktyka pokazuje, że "piątka" bywa zdominowana przez zajęcia wyrównawcze, bo to łatwiejsze dla dyrektora szkoły. Nie szuka nowego nauczyciela (których swoją drogą nie ma - red.), ale korzysta z zasobów własnych. W ten sposób dziecko z zagranicy dostaje minimalne wsparcie w nauce języka polskiego. - W naszej szkole to była godzina dodatkowego polskiego tygodniowo - mówi nam Anna z Krakowa. Specjalistów, czyli glottodydaktyków i asystentów kulturowych, od lat brakuje, a potrzeby rosną. - Są na wagę złota - zauważa Michalina Jarmuż. Problem w tym, że trudno przyciągnąć ich do szkół, bo sytuacja w oświacie bywa tragikomiczna, a stawki kompletnie niezachęcające. Anna, nauczycielka języka polskiego z Krakowa: - W tym roku szkolnym, w samych czwartych klasach, mieliśmy kilkanaście osób z zagranicy. Wrzesień był dramatyczny, w październiku też nie było różowo. Tak naprawdę dopiero teraz te dzieci się odnajdują. Nie ma jednego systemu. "To będzie partyzantka" Zwraca uwagę na gigantyczną pracę samych uczniów na nielicznych dodatkowych zajęciach z języka polskiego. Jej zdaniem to one pomogły dzieciom dość szybko się zaadoptować, choć żałuje, że było ich tak mało. Problem w tym, że po prostu wszędzie jest inaczej. Gdzieniegdzie są oddziały przygotowawcze, w innym miejscu kilka godzin polskiego, w jeszcze innym tylko jedna, a zdarza się też, że dzieci pozostawione są same sobie - nie z winy dyrektora placówki, ale systemu. - Powinien być jakiś program, ścieżka, wzór, który można byłoby stosować we wszystkich szkołach. Bez tego to wszystko będzie partyzantka - wzrusza ramionami Paweł. Anna wspomina absurdy, kiedy dzieci przychodziły do szkoły z zaprzyjaźnioną rodziną, która od jakiegoś czasu była już w Polsce, by zapisać ucznia do szkoły. Bez takiego pośrednika lub tłumacza byłoby to niemożliwe. Rekordowa liczba uczniów z zagranicy Sęk w tym, że problem będzie tylko narastał. Jak przekazało Interii Ministerstwo Edukacji i Nauki, liczba cudzoziemców uczących się w Polsce jest w tym roku szkolnym rekordowa. Według danych z Systemu Informacji Oświatowej to ponad 77 tys. uczniów. Jak wynika z raportu NIK z 2020 roku, liczba uczniów cudzoziemców objętych kształceniem w polskim systemie oświaty wzrosła w ostatnim dziesięcioleciu z 9610 osób w 2009 r. do 51 363 osób w 2019 r. Co ciekawe, dziś sami Ukraińcy stanowią większą liczbę, bo aż 60 567 osób. Nad Wisłą uczy się też 8697 Białorusinów i 7921 uczniów innych narodowości. Łącznie daje to rekordową liczbę 77 185 uczniów (dane z połowy grudnia 2021). Jak więc wobec tych faktów i liczb brzmią zapewnienia ministra Czarnka, że "będziemy gotowi"? - Niektóre szkoły są na to gotowe, a niektóre dopiero zmierzą się z uczniami z doświadczeniem migracji. Co więcej, to może być doświadczenie wojenne. Jeśli minister mówi, że jesteśmy lub będziemy gotowi, to chyba zapowiada, że szkoły zostaną wsparte finansowo, by realizować te zadania. Jeśli tak, to świetny sygnał - nie ukrywa Michalina Jarmuż. Nasza rozmówczyni to osoba z dużym doświadczeniem. Jest psychologiem międzykulturowym, ale przede wszystkim trenerką nauczycieli, którzy przygotowują się do rozpoczęcia pracy z takimi uczniami. Takich ludzi w Polsce również brakuje. Wieloletnie doświadczenie Jarmuż pozwala na praktyczny ogląd sytuacji. Jej zdaniem adaptacja dzieci z Ukrainy będzie łatwiejsza niż np. Chińczyków, z którymi długo pracowała. Choć początki nie muszą być łatwe. Na Ukrainie z jedynką też się zdaje - Dzieci ukraińskie często już na dzień dobry zderzają się z prostą sprawą - myślą, że gdy mają jedynkę, to z niczym się to nie wiąże, bo u nich z jedynką się zdaje - uśmiecha się Jarmuż. Zwraca uwagę na specyficzną cechę uczniów tej narodowości, którzy wychowywali się w podobnej, ale jednak nieco innej kulturze. A na pewno wzrastali w innym systemie edukacji. - Nie potrafią pracować w grupie i tego nie chcą. Wolą rywalizować między sobą, wolą podejście indywidualne. To od nich niezależne, bo są nauczeni zupełnie innego modelu pracy - mówi Interii Jarmuż. Ekspertka jest jednak przekonana, że z edukacją dzieci z Ukrainy będzie o wiele prościej, niż gdybyśmy mieli falę migrantów np. z Chin. Zwraca uwagę, że nasze języki są podobne. - Po pół roku dziecko nie będzie płynnie mówiło po polsku, ale jednak będzie mu łatwiej. Takie dzieci będą potrzebowały od dwóch do trzech lat na dobrą komunikację, a na odpowiednie radzenie sobie w szkole ok. siedmiu lat - nie ukrywa. - Ile?! - dopytujemy. - To długi i trudny proces. A jeżeli rząd rzeczywiście wesprze szkoły, to jestem przekonana, że to będzie duża pomoc - podkreśla. Niemal w każdym momencie naszej rozmowy Jarmuż przypomina, z kim mamy do czynienia. Z dzieckiem, czyli istotą szczególnie wrażliwą na zmiany, stres, nowe otoczenie i setki innych spraw, które wiążą się z koniecznością zmiany zamieszkania. W tym konkretnym przypadku dodatkowym czynnikiem utrudniającym adaptację mogą być doświadczenia wojenne. - Pamiętajmy o empatii, bo to nie dzieci decydują, że zmieniają kraj zamieszkania i szkołę. Dobrze też by było, żeby polskie dzieci były uświadomione, żeby ktoś im wytłumaczył, skąd wzięli się w klasie nowi koledzy. Cały proces musi być mądrze poprowadzony - apeluje rozmówczyni Interii. Łukasz Szpyrka