Śródmieście Seattle, 3. Aleja, jedna z głównych ulic w mieście. Moje pierwsze zetknięcie z nią nie trwa długo. Wyjeżdżam na poziom zero z podziemnego przystanku kolejki. Schody są brudne, dookoła czuję drażniący przykry zapach. Na chodnikach nie ma dużo ludzi. W oddali widzę grupkę osób stojących pod jednym z budynków. Gdy wybieram się do Seattle, kilka osób odradza mi chodzenie po tej ulicy. To jedno z miejsc skupiających osoby zażywające narkotyki. - Mogę nagrać pod moim biurem wideo, na którym widać ludzi przyjmujących narkotyki. Codziennie. Ma to ogromny wpływ na moje poczucie bezpieczeństwa i psychikę - mówi mi jedna z mieszkanek. Dodaje, że nie znosi być w śródmieściu. Do pracy często podwozi ją mąż, bo boi się podróżować miejskimi autobusami. Osoby w kryzysie przychodzą na 3. Aleję, by być bliżej swoich źródeł. Dilerzy też mogą ich łatwo znaleźć. Seattle jest jednym z wielu amerykańskich miast dotkniętych kryzysem fentanylowym. Według danych Agencji do Walki z Narkotykami (DEA) w samym hrabstwie King w 2023 r. ponad 1067 osób zmarło z powodu zatruć i przedawkowania fentanylu. To wzrost o połowę rok do roku. Seattle. Podróż przez downtown - Na ulicach są ludzie, którzy biorą narkotyki lub są w kryzysach psychicznych. Żyją w obskurnych warunkach i nie wydają się tym przejmować - opowiada mi Andrea Suarez. - Nie są w stanie zrobić cokolwiek więcej niż znalezienie miejsca, w którym będą zdobywać i przyjmować narkotyki. Pieniądze na nie mają chociażby z kradzieży. Najbardziej dotknięte są tym małe firmy. Niektórzy ludzie handlują swoim ciałem. To drapieżny ekosystem, w którym egzystują handlarze narkotyków i uzależnieni. Suarez jest założycielką oddolnego ruchu We Heart Seattle, organizacji wolontariackiej zrzeszającej osoby, którym sytuacja w mieście zaczęła przeszkadzać na tyle, że wzięły sprawy w swoje ręce. Dosłownie. We Heart Seattle zaczęła od organizowania akcji sprzątania przestrzeni zielonych w mieście. Później wolontariusze zajęli się także pomocą osobom w kryzysie - między innymi szukają dla nich dachu nad głową. Szacuje się, że w hrabstwie King na ulicach lub w schroniskach żyje ok. 11 750 osób bezdomnych. Serce Seattle do posprzątania Założycielka We Heart Seattle opowiada o tym, co razem z wolontariuszami znajduje w parkach czy na skwerach. Oprócz zwykłych śmieci, butelek, kartonów trafiają też na zniszczone namioty, plandeki i igły. Tych ostatnich zebrali ponad 35 tys. Park i tereny zielone w Seattle wymagały pilnej interwencji. - Śmieci tkwiły tam przez lata i nikt z tym nic nie robił - mówi Suarez. Przez kilka lat działalności wolontariusze We Heart Seattle usunęli z przestrzeni miejskiej ponad 500 ton śmieci. Pomogli też wielu osobom znaleźć schronienie lub pójść na odwyk. - Ten kryzys jest zakorzeniony w jednym jedynym czynniku i jest to uzależnienie od narkotyków - podkreśla założycielka organizacji. Zmusić do leczenia czy zostawić na ulicy? Potrzeba oddolnego działania zrodziła się między innymi z przekonania, że rządzący miastem niewiele robią w kwestii kryzysu narkotykowego. W tej sprawie władze doszły do ściany. - W całych Stanach Zjednoczonych rocznie z powodu przedawkowania umiera ponad 100 tys. osób. To kilkaset osób dziennie - podkreśla Andrea Suarez. Kobieta uważa, że w obecnym dyskursie główne pytanie brzmi: czy osoby przyjmujące narkotyki powinny zostać zmuszone do leczenia, czy może trzeba ich zostawić na ulicy samym sobie? Suarez opowiada się za przymusowym zamkniętym leczeniem. Kryzys narkotykowy od lat dotyka nie tylko Seattle. Problemy mają inne wielkie miasta, chociażby Portland i San Francisco. Andrea Suarez podkreśla, że liberalny, a tym samym bardziej tolerancyjny klimat tych miejsc mógł mieć wpływ na to, że tam kryzys ugryzł najszybciej. - To miasta, które zawsze były bardzo przyjazne protestującym przeciwko niesprawiedliwości społecznej, w obronie praw człowieka, praw obywatelskich, a więc naturalnie zawsze były bardzo liberalne, postępowe. Nie wsiadają do autobusów, bo się boją Moje drugie zderzenie z 3. Aleją następuje po kilku dniach. Jest środek tygodnia, wczesne popołudnie. Serce tego pięknego miasta. Niedaleko do nadbrzeża, na którym roi się od turystów. Mijam kolejne skrzyżowania - z ulicami Union, University, Seneca. Przechodniów jest więcej niż wtedy, gdy byłam tu pierwszy raz. Pracownicy biur wychodzą lub wracają z lunchów. Co jakiś czas mijam osoby w kryzysie. Najpierw pojedyncze jednostki, później większe grupy. Po drugiej stronie ulicy widzę tę największą. Kilkanaście osób zajmuje chodnik na całej szerokości, niektórzy siedzą na nim, inni opierają się o elewacje budynków. Kilka z nich pochyla się nad czymś. Andrea Suarez przyznaje, że w okolicy dochodzi do strzelanin, napadów i przez lata nastąpiła tam koncentracja przestępczości. - Nie polecałabym chodzenia tam o drugiej, trzeciej nad ranem. Ludzie palą fentanyl, turyści, spacerując tam, przechodzą przez ludzkie odchody, wymiociny, akcesoria narkotykowe. Widzą ludzi w takiej rozpaczy, dosłownie umierających tuż przed tobą. Jak podkreśla, stare podejście do walki z kryzysem narkotykowym już nie działa. - Gdy my tutaj siedzimy, mamy spotkanie, robimy następne badanie, kolejne cztery osoby w naszym hrabstwie umierają. Rada miasta chce wydzielenia stref Od września 2023 roku Seattle, podobnie jak reszta stanu Waszyngton, klasyfikuje używanie lub posiadanie twardych narkotyków w miejscu publicznym jako poważne wykroczenie, zagrożone karą do 180 dni i 1000 dolarów grzywny. Rozporządzenie zezwala policji na aresztowanie osób za używanie narkotyków w miejscach publicznych, jeśli uznają, że dana osoba stanowi zagrożenie dla innych. Jak twierdzi jednak Erica Barnett, dziennikarka zajmująca się tematami lokalnymi od około 23 lat, rozwiązania kryzysu oferowane przez miasto nie są szczególnie skuteczne. Pomysł na jedno z nich pojawił się w ostatnich tygodniach. Prokurator miasta Seattle Ann Davison i członkowie rady miasta dążą do wprowadzenia nowych sankcji karnych zakazujących niektórym osobom przebywania w strefach przestępczości narkotykowej i prostytucji. Chodzi o kilka konkretnych miejsc, między innymi na 3. Alei. Obszary nazywałyby się SODA (Stay Out of Drug Area, strefa z dala od narkotyków). O co w tym chodzi? Sędziowie mogliby zakazywać osobom skazanym "za narkotyki" wstępu do tych stref. Już samo pojawianie się w nich skutkowałoby dotkliwymi karami. Problem publicznego spożywania narkotyków nie ogranicza się tylko do wspomnianej na początku 3. Alei. Jednego dnia, podczas spaceru w dzielnicy Capitol Hill mijam dwóch skulonych mężczyzn siedzących na murku. Jeden z nich częściowo zakrywa się kurtką. Widzę, jak pod nią podpala szklaną lufkę. Innego razu w Belltown spotykam kobietę w średnim wieku. Wyróżnią się bujną blond peruką na głowie. Mówi, że ma gdzie mieszkać, ale utrzymuje siebie i syna. Prosi o pieniądze. Twierdzi, że nie na narkotyki. Mówi dużo i szybko. - Niech cię Bóg błogosławi! - rzuca na pożegnanie w moją stronę. Seattle. Kryzys narkotykowy a władze miasta - Nie sądzę, żeby karanie za ponowne zażywanie narkotyków w SODA było skuteczne - mówi wprost Erica Barnett. Według niej również wspomniana zmiana dot. działań policji, wprowadzona we wrześniu 2023 roku nie jest odpowiedzią. - Rozwiązaniem nie jest po prostu wyrzucenie osób uzależnionych z ulic. Umieszczenie ich w areszcie nic nie daje, poza ściągnięciem pojedynczych osób z chodników. Władze miasta są skupione na tym, by wprowadzać "policyjne rozwiązania". - Nie są za bardzo zainteresowani pomaganiem - słyszymy. Alarm ostrzegawczy zaś dzwoni już od kilku lat. - Kryzys bezdomności trwa od około 2015 roku. Kryzys związany z uzależnieniami i fentanylem prawdopodobnie zaczął się jeszcze przed pandemią. Nie rozwiążemy tego problemu, zamiatając ludzi z miejsca na miejsce - mówi dziennikarka. Z takim podejściem zgadza się Andrea Suarez. Dlatego stawia na oddolne działania przynoszące konkretne efekty. - Możemy przestać umożliwiać ludziom branie narkotyków. Zatrzymać się i porozmawiać z daną osobą o leczeniu. Zawieźć do lekarza, na detoks. Dać telefon, aby mogła zadzwonić do rodziny. Widok, który już nie szokuje Idąc wzdłuż 3. alei, w pewnym momencie docieram do Pioneer Square. Okolica jest piękna - wokół jest sporo zieleni, dookoła mnie unoszą się neoromantyczne budynki. Ale nie to co wysoko, lecz to co na poziomie oczu zdaje się być obecnie wizytówką tego miejsca. Na placu jest kilka plandek, w wózku widzę czyjś dobytek. Obok stoi grupka zgiętych w pół osób. Ktoś inny leży na kartonie pod śpiworem. Temperatura tego dnia wynosi jakieś 28 st. C. Łapię się na tym, że widok odurzonych ludzi na placu już mnie nie szokuje. Albo inaczej - to widok, który podczas pobytu w Seattle miałam przed oczami na tyle często, że niestety zdążyłam się nieco przyzwyczaić. Widok, który zdaje się, że wrósł w pejzaż tego miasta. Anna Nicz, Seattle Chcesz porozmawiać z autorką? Napisz: anna.nicz@firma.interia.pl ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!